Abstrakcyjny humor a’la Monthy Python, kinematografia II RP, żydowskie kino w języku jidysz, twórczość z pogranicza pornografii nakręcona przez pioniera surrealistycznego kina absurdu. Filmy o takiej tematyce będą wyświetlane w trakcie przeglądu „Kino Polskie według Tomasza Raczka”, który odbędzie się w czerwcu w studyjnym kinie Muza. Na dwa tygodnie przed oficjalnym startem, prowodyr wydarzenia przyjechał na konferencję prasową, aby przybliżyć wszystkim jego program.
– Postawiłem tylko jeden warunek organizatorkom. Mianowicie: czy Panie zdają sobie sprawę, że ja będę prowokował? – tak o swoim zamyśle mówił Tomasz Raczek 24 maja w kinie Muza. Zbliżający się przegląd polskiego kina to próba ożywienia „perełek” polskiej kinematografii, które odeszły do lamusa. – Przypomnę filmy niedocenione lub zapomniane, które zbyt szybko pokryły się kurzem i przestały świecić. Nie zobaczymy zatem sztandarowego Misia Barei czy Rejsu Piwowskiego, lecz tytuły o niecodziennej popularności. Dybuk Michała Waszyńskiego jest najczęściej puszczanym filmem na świecie. Jego projekcja odbywa się na okrągło w Muzeum Holocaustu w Berlinie. Nieocenzurowana wersja Ziemi Obiecanej Andrzeja Wajdy, nigdzie nieemitowana w swej oryginalnej wersji, to kolejna gratka dla zainteresowanych tematem. Nie zabraknie również kontrowersji, czego dowodem może być film Dzieje Grzechu. Skandaliczna adaptacja powieści Stefana Żeromskiego wyreżyserowana przez Waleriana Borowczyka balansuje na krawędzi mocnego erotyzmu i pornografii. Program składa się łącznie z 23 polskich pozycji. Celem organizatorów jest sprowokowanie dyskusji pomiędzy widzami. Przegląd rusza 7 czerwca i trwać będzie do końca miesiąca. Pierwsze dwa dni poprowadzi architekt wydarzenia, Tomasz Raczek.
WYWIAD Z TOMASZEM RACZKIEM:
Co młody odbiorca ma w Pańskim zamyśle wynieść z tego wydarzenia?
Ma przede wszystkim się przekonać, że polskie kino było różnorodne i że zdarzały się style, filmy, sceny, które dzisiaj, gdy pojawiają się w filmach, są odwołaniami do tego, co było, a nie są czymś nowym. Krótko mówiąc, że świat się nie zaczął 10 lat temu, ani w tym roku, tylko, że wcześniej też było coś ciekawego.
Co więcej, powinni dowiedzieć się o wielu przemilczanych rzeczach. Chciałbym, aby dowiedzieli się o polskim kinie zrealizowanym w języku jidysz, o kulturze polskich Żydów w II Rzeczpospolitej. Ta kultura była bardzo żywo istniejąca. To nie był margines, jak nam się to dzisiaj przedstawia, tylko bardzo ważny element życia Polski. Ci obywatele polscy chodzili do kin, które wyświetlały wyłącznie filmy w ich języku, w języku Jidysz, realizowane przez tych samych twórców, którzy innego dnia realizowali filmy po polsku. Bo to byli polscy reżyserzy, najczęściej żydowskiego pochodzenia, jak Michał Waszyński, którzy robili filmy i takie, i takie. Myślę, że to jest odkrycie dla młodych odbiorców, którzy o istnieniu tamtej, znacznie większej kinematografii – żydowskiej – nic nie wiedzą.
Podczas seansów kinowych będziemy mogli zobaczyć film Jak być kochaną Wojciecha Jerzego Hasa. Chciałbym zapytać o ten wybór. Czym Pan się kierował? Przecież Has znany jest też z innych produkcji, jak Sanatorium pod klepsydrą, który pokazuje kulturę żydowską w Polsce.
Nie chciałem pokazywać filmów, które są bardzo znane, przypominane i istnieją w świadomości jako wybitne dokonania. Natomiast to, że Has zrobił Jak być kochaną, albo, że Kawalerowicz zrobił film Austeria, o Żydach zresztą, ale robił to w stanie wojennym – w bardzo trudnym okresie – i film przeszedł nie dość zauważony, a jest wybitny! To, że Kazimierz Kutz, robiący filmy Sól ziemi czarnej czy Perła w koronie, pokazujący życie Ślązaków, zrobił film Upał, w którym wystąpili Starsi Panowie Dwaj i cały film utrzymany jest w klimacie Kabaretu Starszych Panów, może być zaskoczeniem dla wielu widzów. A to są filmy bardzo ciekawe i dlatego umieściłem je w tym przeglądzie. Nie mieszczą się one w profilu wybitnych reżyserów, który został utrwalony w masowej świadomości.
Zostawmy na moment tematykę zbliżającego się przeglądu. Chciałbym dowiedzieć się, czym Pan się kieruje w ocenie filmu, który Pan recenzuje?
Na to wpływa bardzo wiele rzeczy. Żeby ocenić film trzeba wziąć wszystkie elementy składowe, tzn. o czym jest scenariusz, jak wszyscy zostali poprowadzeni przez reżysera, jak zagrali aktorzy, jaka jest scenografia, jakie kostiumy, jakie makijaże, jaki na końcu jest montaż tego wszystkiego. Dla mnie ważne jest takie poczucie, że film jest dziełem zamkniętym. W tym wszystkim zawsze krytyk wynajduje dla siebie element, na który jest wrażliwy. Dla jednego to praca operatora, dla drugiego będzie pomysł, dla mnie aktorstwo. Jestem po szkole teatralnej. Być może dlatego, że miałem do czynienia z aktorami, sam uczestniczyłem w ich procesie edukacji, mam szczególną słabość do aktorów jako do ludzi i twórców. Zawsze dwa razy bardziej uważnie niż inni krytycy przyglądam się pracy aktorów. Cierpię, gdy swoje talenty psują jak w filmie Kac Wawa i cieszę się jak głupi, gdy dokonują wybitnych osiągnięć.
Jako autorytet dla wielu osób w Polsce jest Pan osobą, która może zadecydować o sukcesie danej produkcji lub o totalnej porażce. Czy zdaje Pan sobie z tego sprawę? Jak Pan podchodzi do takiej odpowiedzialności?
Zdałem sobie sprawę, że to chyba rzeczywiście jest możliwe po sytuacji, jaka miała miejsce w związku z awanturą o film Kac Wawa. Wcześniej myślałem, że to tylko tak się mówi, że krytyk może mieć wpływ. Ale ta cała sytuacja, zdjęcie po 2 tygodniach z ekranu w całej Polsce oraz totalna porażka filmu nastawionego na milionowe zyski, pokazała, że może to mieć wpływ.
Myślę, że to dobrze. Zadaniem krytyka filmowego jest także wykonywanie czynności „higienicznych”, tzn. czyszczenie tego, co się psuje. Jeżeli mamy takie jabłuszko, które zaczęło pleśnieć, musimy je jak najszybciej wyjąć z koszyka zanim inne się zajmą. Krytyk wyjmując jabłko, czyli ten film, powinien po pierwsze zwrócić uwagę, że takie rzeczy nie przechodzą niezauważone, a do niedawna tak było… Krytyk jest po to, by zniechęcać innych twórców do pójścia w ślady tych, którzy dopuścili się nieczystych zagrań.
Chciałbym oprzeć się o dominującą ocenę, że polskie kino jest słabe. Zarówno w porównaniu do produkcji komercyjnych z zagranicy jak i tych niszowych. Jak Pan ocenia stan polskiego kina?
Uważam, że mamy teraz dobry okres. Ostatnie półrocze jest sensacyjne, jeśli chodzi o polskie kino. Najlepiej oglądanym filmem jest Drogówka Wojtka Smarzowskiego i żaden inny film nie zbliżył się nawet do jej wyniku. Ludzie zajmujący się prowadzeniem kin, z którymi rozmawiam, mówią, że widzą trend malejącego zainteresowania kinem komercyjnym hollywoodzkim. Stwierdzają wręcz, że coraz częściej tytuły amerykańskie przychodzące do Polski ze Stanów w aurze sukcesu, nie odnoszą go tutaj. To dotyczy filmów artystycznych i komercyjnych. Choć często w przypadku polskich filmów tego podziału nie ma. Drogówka jest zarówno filmem artystycznym, reżyserskim, jak filmem komercyjnym. Ma najlepsze recenzje u krytyków i najwyższą oglądalność widzów. Łączy więc te wszystkie elementy.
Oczywiście, gdybym miał być szczery to uważam, że jest tylko jeden reżyser w Polsce w tej chwili, który gwarantuje absolutny sukces. I on się właśnie nazywa Wojtek Smarzowski. Jego filmy, na przykład teraz będący w fazie montażu film Pod mocnym aniołem według powieści Pilcha, którego fragmenty już widziałem i spodziewam się czegoś bardzo interesującego, są to sukcesy i kasowe i artystyczne. Na naszych oczach narodził się kolejny wielki artysta kina polskiego, który już musi być zapisywany w podręcznikach do nauki historii kultury i kina.
Ostatnie pytanie: Na co planuje Pan iść teraz do kina?
Na co planuję… Pójdę na Iron Mana, bo jeszcze nie byłem!
Rozmawiał Michał Pycio
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.