Po prostu dystans. Wywiad z Krzysztofem Stelmaszykiem

Źródło: www.filmweb.pl

Źródło: www.filmweb.pl

Nienawidzę owoców morza. Nic więc dziwnego, że kiedy na moim stoliku pojawiła się babeczka z różową krewetką na czubku, uznałam ten moment za odpowiedni, by rozpocząć poszukiwania celu, w jakim udałam się na premierę filmu „Po prostu Przyjaźń”, która odbyła się 4 stycznia 2017 roku w poznańskiej filii kina „Helios”. Zrobiłam parę kroków i moim oczom ukazał się on – kwintesencja piosenki „Dziewczyny lubią brąz”, mając na myśli oczywiście kolor oczu- Krzysztof Stelmaszyk.

W jaką postać chciałby się Pan wcielić i dlaczego? Jaka jest ta wymarzona rola?

K.S. Nie mam takiej wymarzonej roli. Rola musi być na tyle interesująca, żeby mnie zaciekawiła. To znaczy, że będzie to człowiek bogaty wewnętrznie, będzie miał konflikt w sobie, konflikt z otoczeniem (mówię o takich założeniach), ale wygrywa w tym człowieku dobro.

Czyli odrzuca Pan tak zwane „czarne charaktery”?

K.S. Nie, nie odrzucam, bo czarny charakter… nie ma czarnych charakterów. Znaczy, one są tylko w komiksie, albo w filmie akcji. Natomiast, tak naprawdę nie ma czarnych charakterów. Ten, który uważamy, że jest czarny, on z jakiegoś powodu jest czarny. On ma w sobie jakąś pustkę, ma coś, czym go skrzywdził świat. Jeśli się tak potraktuje postać, to może być czarny charakter z wielkim bólem w środku i wtedy to jest ciekawa rola, prawda?

Jak najbardziej. W takim razie, dlaczego chciał Pan zagrać w filmie „Po prostu przyjaźń”?

K.S. Bo mi się spodobał temat. Przyjaźń faceta z młodym chłopcem. Jest to nietypowa przyjaźń. Może dlatego, że w tym chłopcu znalazł kawałek siebie z dzieciństwa. Musiał do tej przyjaźni go przekonać. Ciekawiło mnie to, czy naprawdę jest możliwe pokazanie na ekranie takiej czystej przyjaźni między facetem a młodym chłopcem bez kontekstu pedofilskiego. Żartuję. Wiesz… to była zabawa, to była frajda, to było wyzwanie. Dlatego chciałem zagrać.

Jakby nie patrząc, wątki, które zostały ukazane w tym filmie, były dosyć trudne, kontrowersyjne. Poznajemy Ivankę, która chciałaby założyć rodzinę i w tym celu skorzystać z banku spermy. Poznajemy młodą nauczycielkę, która jest chora na raka. Czy nie uważa Pan, że nie są to wątki, które sprzyjają komediowej aurze?

K.S. No tak, ale nic nie przeszkadza, żeby poważne sprawy traktować z przymrużeniem oka, z jakimś poczuciem humoru. Tak naprawdę, żeby pokazać jasność dnia, trzeba pokazać noc, ciemność. Musi być kontrast. Osobiście lubię, jak opowiada się nawet o trudnych sprawach z poczuciem humoru.

Z dystansem.

K.S. Z dystansem. Tak. Zwłaszcza, że to jest kino, które ma przynieść jakąś radość, wzruszenie, ulgę. To jest taka formuła filmu, takiego rodzinnego.

Ten film ma widzów odprężyć?

K.S. Oczywiście, że tak. To jest taka formuła, ma odprężyć, możemy się zaśmiać, wzruszyć, przeżyć jakąś refleksję. To jest tego typu rozrywka.

Czy pracując z Panem Filipem Zylberem, mógł Pan swobodnie interpretować tekst? A może musiał Pan dostosować się do narzuconej przez reżysera wizji?

K.S. Ja z Filipem pracowałem już parę razy. Dobrze się rozumiemy, słucha również moich propozycji, mam możliwość ingerencji w swoją postać, także bardzo sobie chwalę tę współpracę.

Zdarza się, że pod wpływem tych propozycji zmienia swoją koncepcję całkowicie?

K.S. Dyskutujemy, oczywiście. Ja coś wrzucam, on coś wrzuca. Owszem, jest dobra współpraca, gdy nie pracuje się z dyktatorem, tylko z osobą która słucha. Można wtedy coś razem zbudować.

Na planie spotkał Pan osoby, które nie przypadły Panu do gustu, z którymi nie chciał Pan współpracować?

K.S. Jak pracuje sto osób, zawsze znajdzie Pani jakąś antypatię. Nie żyjemy w idealnym świecie, ale…

 … umie Pan sobie z tym poradzić.

K.S. Tak, trzeba sobie umieć z tym radzić.

Podejść do tego z dystansem.

K.S. Dokładnie.

Rozmawiała Livia ROK                                                                                                            04.01.2017

Dodaj komentarz