Dzień kobiet

Źródło: kamienskie.info; Świętowanie w PRL

W zeszłym roku dostałam od szwagra piwo. Po umieszczeniu go w lodówce, przysiadłam w kuchni między rzeczoną chłodziarką a parapetem, na którym pyszniły się róże, wyraz szlachetnej natury mojego ojca, romantyka, który trafił do mnie przez mojego brata – cichego spadkobiercę chlubnego tytułu. Zaduma na plastikowym krześle mogła dotyczyć postępu, upadku ideałów… emancypacji czy śmierci romantyzmu.

I tak mogłabym tkwić między lodówką a parapetem, wpatrując się w okno, które nie daje żadnej odpowiedzi. Nie ukazuje bowiem kwitnących optymizmem jabłoni, ani zrobionych na szaro blokowisk, tylko po prostu okno sąsiadów (i, być może dla niektórych, upadek ideałów – brudną szybę w mieszkaniu zdominowanym przez kobiety).

Żaden ideał nie sięgnął jednak bruku. Nie cisnęłam bowiem przez okno ani wazonem (na cześć emancypacji), ani butelką z piwem (w tęsknocie za romantyzmem), tylko pospiesznie zaczęłam szykować się do wyjścia. Zupełnie z własnej woli noszę w to „święto” spódniczkę. Kiedy ubierałam rajstopy, tak jak zawsze paznokciami przerwałam strukturę tej niezbędnej mi dziś części odzienia. Sięgnęłam dna dopiero wtedy, gdy brukając ojczystą mowę brzydkim epitetem, rzuciłam złośliwy przedmiot – czyli rajstopy- w kąt.

Może te rajstopy w PRL-u nie były złym pomysłem? Może to nie tylko praktyczny prezent, ale w rzeczywistości wyraz uwielbienia dla wdzięków kobiecego ciała? A jeśli to jedynie chęć nasycenia męskich oczu zwiastunem wiosny, kobiecą łydką? Z zadumy wyrwał mnie dźwięk dzwonka. Spódniczki nie będzie mój drogi. A nie mógłbyś w tym roku przynieść mi rajstop?

Weronika NOWAK

Dodaj komentarz