
Źródło: cyclingweekly.com
W 2014 roku zaczęło się od Strade Bianche, a skończyło w złotej Ponferradzie. Obecny sezon Michał Kwiatkowski również rozpoczął od fantastycznej wygranej w Strade Bianche. Oby skończyło się w złotym, norweskim Bergen.
Rywalizację polskich kolarzy śledzę od kilku dobrych lat. Tę piękną dyscyplinę pokochałam dzięki Michałowi Kwiatkowskiemu. Pamiętam, gdy na początku 2014 roku zobaczyłam artykuł o kuszącym tytule: „Kwiatkowski może wygrać Liege-Baston-Liege”. Kierowana sportowym nosem zasiadłam przed telewizorem. Choć Kwiato wtedy nie wygrał, a zajął trzecie, również rewelacyjne dla tak młodego zawodnika miejsce, pokochałam ten sport.
Rywalizacji w Ponferradzie nie zapomnę do końca życia. Już przed wyścigiem wierzyłam, ba, byłam pewna, że ten dzień przejdzie do historii polskiego sportu. Czułam, że tego dnia Michał zostanie mistrzem świata. Nie zawiódł mnie również mój dziennikarski autorytet. Tomasz Jaroński jeszcze miesiąc przed mistrzostwami świata w swoim felietonie poczynił następującą uwagę: ”I Michał Kwiatkowski jest kandydatem do napisania nowej tradycji. Mistrz świata (indywidualny, nie drużynowy) nie jedzie w Vuelcie i już. Jesień nasza!” I jak napisał Jaroński, jesień stała się nasza.
Sukces był ogromny. Nawet dziwna piosenka, którą Włosi nazwali polskim hymnem, nie zrobiła w mediach takiej kariery jak Kwiatkowski. O jego sukcesie mówił cały, nie tylko kolarski, świat. Mówiły Fakty, trąbiły Wiadomości, a Polacy nagrodzili Michała trzecim miejscem w Plebiscycie Przeglądu Sportowego. Teraz, choć w złoto w Bergen wierzę, trudno będzie powtórzyć wynik w słynnym głosowaniu kibiców. Jest przecież i Lewandowski i Włodarczyk i Kamil Stoch…
Kolejne dwa lata to okres z innym Michałem Kwiatkowskim. Kolarzem, który często męczył się na trasie, miał dużo pecha i przede wszystkim zaczął tracić radość z jazdy. Wiedziałam jednak, że Michał w końcu pokona presję i wróci do dawnej formy. Już podczas igrzysk w Rio zobaczyłam zawodnika, który jest gotowy na powrót do światowej czołówki. Za to, co Kwiato zrobił w Brazylii, należą mu się owacje na stojąco i to tak gorące, jak brazylijskie słońce. Ucieczka, której przewodził, moment, który wybrał by poczekać na Rafała, jego praca na zjeździe i czele grupy faworytów, była wręcz magiczna. To dzięki niemu w głównej grupie zabrakło Frooma czy Valverde.
Obecnie mogę już z pełną świadomością ogłosić: Michał Kwiatkowski wrócił! I to wrócił, moim skromnym zdaniem, w najlepszej w życiu formie. Na Strade Bianche nie znalazł dla siebie godnego kompana do wspólnej ucieczki. Pojechał sam i oczywiście do mety dojechał solo, deklasując rywali. Na Mediolan-San Remo godnego rywala już miał, oczywiście w osobie świetnie mu znanego Petera Sagana. Polak i Słowak znają się jak łyse konie, ścigają się w końcu razem jeszcze od czasów młodzieżowego Wyścigu Pokoju i dresów zamiast profesjonalnych strojów. Dawniej walczyli jako zwykłe dzieciaki, teraz walczą jako wielcy mistrzowie. Każdy z nich chciał w tym wyścigu wykorzystać inne ze swoich atutów. Sagan postawił na ucieczkę i mocny, wręcz miażdżący finisz. Kwiatkowski wykorzystał za to niezwykły taktyczny zmysł. Wiedział, że musi Petera czymś zaskoczyć i zaskoczył, podobnie jak rok wcześniej podczas wyścigu E3 Harelbeke. Pozwolił Słowakowi rozpocząć swój mocny finisz i ruszył, gdy ten miał dwa rowery przewagi. Na kresce był już pierwszy. Choć sędziowie finisz analizowali długo, ja, podobnie jak Darek Baranowski, od początku widziałam Polaka pierwszego. Tym razem widziały nie tylko nasze serca, ale też oczy.
Michał w tym sezonie chce wygrać klasyk Liege-Bastone-Liege. To mógłby być jego pierwszy wygrany w karierze monument. Jeśli wygra, a moim zdaniem, podobnie jak zdaniem Tomka Jarońskiego tak się stanie, będzie miał na koncie już drugi kolarski monument tego roku (pierwszym, wygranym niejako z rozpędu, był Mediolan-San Remo).
Liege-Bastone-Liege to ostatni akt ardeńskiego tryptyku, który składa się jeszcze z Amstel Gold Race i Walońskiej Strzały. Zeszłoniedzielne Amstel Gold Race to tym razem drugie miejsce i niedosyt Michała. Kwiato ponownie pojechał perfekcyjny wyścig, świetna taktyka pozwoliła na ucieczkę z mocną grupą, w której tylko Polak miał swojego pomocnika. Choć na finiszu do wygranej zabrakło kilku metrów, nie miał się czego wstydzić. W końcu Gilbert to król tego wyścigu, który pokazał, że nawet zmiana trasy nie przeszkodzi mu w odniesieniu czwartego triumfu. To znów była walka mistrza świata z mistrzem świata. Jednak, jak powiedział niezadowolony po porażce Kwiatkowski, co się odwlecze, to nie uciecze. Sportowa złość może tylko pomóc.
Choć do Liege jeszcze cztery dni, dzisiaj emocji znów nie zabraknie, bo w końcu mistrz pojedzie w Walońskiej Strzale. Dzisiaj wielkim faworytem jest Valverde, który wygrał ostatnie trzy edycje tego wyścigu. Michał, jak to Michał, w obecnym sezonie, z rozpędu może wygrać po raz kolejny.

Źródło: cyclingnews.com
Co ważne, dzisiaj swoje wielkie marzenie pojedzie spełnić także Kasia Niewiadoma. Genialna Polka, która ma dopiero 22 lata, a za sobą już wielkie sukcesy. Większe w jej wieku miała tylko legendarna Marianne Vos, która na koncie ma ponad 20 medali najważniejszych imprez. Kasia od lat powtarza, że chce wjechać na legendarne Mur de Huy pierwsza. Rok temu do końca walczyła o trzecie miejsce, choć jechała wtedy nie na siebie, a na Anne van der Breggen. Być może dzisiaj to właśnie z mistrzynią olimpijską stoczy bój o pierwsze miejsce.
Po niedzielnym Amstel Gold Race i sukcesach Polaków (Niewiadoma była trzecia) zamiast Alleluja mogliśmy śpiewać Amstelluja! Co zaśpiewamy dzisiaj i w niedzielę?
Aleksandra KONIECZNA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.