
Fot. Marysia Mikołajczyk
Kino musi mieć w sobie coś pociągającego, skoro oglądanie filmów znajduje się na liście rzeczy, które sprawiają radość tak wielu ludziom. Myślę, że powodów może być bardzo wiele. Na przykład ukryte marzenie by przenosić się w czasie, chęć ucieczki od nudy i problemów własnego życia, podświadome zamiłowanie do immersji, czy też możliwość życia niejako w wielu światach. Ale który jest najlepszy? Uczestnicząc w festiwalu Netia Off Camera, niemal każdego dnia, miałam okazję znaleźć się w ogromie niesamowitych miejsc, siedząc wygodnie w kinowym fotelu. Oto kilka niezwyczajnych recenzji ciekawszych projekcji, jakie było mi dane oglądać.
Pop Aye
Mężczyzna w średnim wieku, dość przeciętny Tajlandczyk, trochę się pogubił. Pewnego dnia postanawia podjąć spontaniczną decyzję i kupuje słonia, którego zauważył przypadkiem na jednej z ulic Bangkoku. Zwierzę przypomniało mu o młodości spędzanej z dala od wielkich miast. Thana postanawia więc wyruszyć w podróż. Chce odwiedzić miejsca, w których dorastał, oraz w pewnym sensie zwrócić wolność Pop Aye, jak nazywa słonia (rozpoznaje w nim dawnego przyjaciela). Oczywiście nie obywa się bez komplikacji. Nietuzinkowych kumpli czekają potyczki z policją, spotkanie z przebiegłym transwestytą, naiwnie dobrym włóczęgą oraz zderzenie z różnicą pomiędzy oczekiwaniami a rzeczywistością. Film początkowo nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia, natomiast z pewnością zmusił do przemyśleń. Z czasem uświadomiłam sobie, że posiada on sporo ukrytych znaczeń i że nie jest to zwykła historia. Dodatkowo motyw słonia jest naprawdę uroczy. Sprawia, że widz dostrzega różne wspaniałe cechy tego stworzenia.
Buster’s mal heart
Ten film powalił mnie na kolana! Głównymi bohaterami, w zależności od sceny, są Jonah oraz Buster. Film bowiem opiera się na retrospekcji pomieszanej z teraźniejszością, ale również na tajemniczości, niedosłowności, psychice oraz na tych najgłębszych emocjach. Pierwsza „twarz” mężczyzny, Jonah, ma kochającą żonę i piękną córeczkę, pracuje w hotelu jako konsjerż. Jest jedynym żywicielem rodziny, więc musi pracować na nocnej zmianie. Druga „twarz”, Buster, to człowiek zaniedbany, samotny, bez zajęcia i dachu nad głową, włóczęga i postrach okolicy. Historia nie wprost pokazuje, jak doszło do tak diametralnej zmiany. Co by było, gdyby tajemniczy, nocny gość hotelu nigdy nie pojawił się w życiu Jonah?
Po projekcji jakiś czas siedziałam wbita w fotel kinowy i zastanawiałam się, w co wierzyć, co myśleć, jak to wszystko jest możliwe! Film przywodził na myśl Wyspę Tajemnic lub Milczenie Martina Scorsese. Do tej pory na samo wspomnienie Buster’s mal heart mam natłok myśli i słów cisnących się na usta, a zarazem nie znam sposobu, jak dobrze skonstruować opis. To trzeba po prostu zobaczyć, a następnie zarezerwować sobie jakieś dwie godziny na refleksje.
Woodpeckers
Więzienie na Dominikanie właśnie wchłania nowych prisioneros. Wśród nich znalazł się Julian. Już pierwszy rzut oka na to odrzucające miejsce sprawia, że gdzieś w głowie zapala się lampka rzucająca światło na napis „jeśli możesz, uciekaj stąd gdzie pieprz rośnie”. Mężczyzna szybko przekonuje się, że zdoła przetrwać, o ile dostosuje się do panujących tam niepisanych zasad. Najważniejszą z nich jest współpraca z więźniami posiadającymi wpływy i siejącymi postrach. Miejsce rodem z piekła przeznaczone jest tylko dla (wydawać by się mogło) mężniejszej części świata. Na szczęście obok stacjonuje druga otchłań, mieszcząca w sobie tylko kobiety. Jednym z ciekawszych zajęć walczących o przetrwanie ludzi jest rozmowa z płcią przeciwną. Julio, chcąc się wpasować, poproszony o pomoc przez jednego z niebezpiecznych przestępców, postanawia zostać jego posłańcem. Ma za zadanie przekazywać Yanelly wiadomości w wymyślonym przez więzionych języku bez słów. Pewna siebie kobieta z naprzeciwka była partnerką zleceniodawcy głównego bohatera. Historia, choć dość przewidywalna, została ciekawie przedstawiona. Myślę, że film jest warty polecenia, chociażby dlatego, że warto znaleźć się w całkowicie nieznanych dotąd realiach. Serce oglądającego współodczuwa wolę walki, a słowo „dzięcioł” nabiera nowego znaczenia.
Zwyczajna dziewczyna
Po wielu bardzo wymagających projekcjach, wreszcie trafiłam na coś przyjemniejszego. Film ten, w pewnym sensie, jest metafilmem, bowiem jednym z jego licznych wątków jest tworzenie i wpływ kinematografii w Londynie napiętnowanym przez niemieckie naloty w 1940 roku. W mające powstać dzieło brytyjskie Ministerstwo Informacji postanawia zaangażować kobietę, aby zmienić nieco punkt widzenia. Planowany film ma na celu dodanie otuchy ludziom dotkniętym przez wojnę oraz stanowi swego rodzaju ucieczkę. Prawdziwa publiczność przeprowadzana jest przez wzloty i upadki towarzyszące realizacji scenariusza oraz poznaje niezwykłych, pogodnych ludzi, którzy nie mają zamiaru się poddać – bez względu na to, co ich czeka. Projekcja urzekła mnie przede wszystkim klimatem i kostiumami. Dzięki tym aspektom mogę ocenić ją jako urocze widowisko z łatwym do przewidzenia końcem. Jednak, przy takim zestawieniu, ten mankament nie odgrywał dla mnie wielkiej roli.
Jutro będziemy szczęśliwi
Francuskie kino zawsze wydawało mi się pozytywnie zakręcone. Tym razem historia dotyczy zbuntowanego, niepokornego i zakręconego Samuela. Prowadzi on bardzo imprezowe i beztroskie życie, które w pewnym momencie postanawia spłatać mu figla. Pewnego poranka bohater zostaje obudzony przez jedną ze swoich dawnych łóżkowych towarzyszek, która wręcza mu dziecko, zapewniając, że jest jego. Kobieta sprytnie opuszcza nieodpowiedzialnego Francuza i udaje się na lotnisko. Samuel rusza w pogoń za Kristin, tajemniczą kochanką z przeszłości, przez co ląduje w Londynie. Okoliczności były dlań (pozornie) niezwykle niesprzyjające i zmusiły go do odnalezienia w sobie odpowiedzialności i racjonalnego myślenia. Od tego momentu ma zupełnie nowe priorytety, a najważniejszym z nich jest wychowanie córeczki, z dala od znajomych miejsc, w całkowicie nowej rzeczywistości. Film bardzo mnie wzruszył. Łzy napływały mi do oczu pięciokrotnie, a serce po brzegi wypełniło się motywacją. Zapewniam, że nie jest to kolejna banalna produkcja, na którą nie warto tracić czasu. Na szczęście film już wkrótce wejdzie do kin! Premierę wyznaczono na 19 maja. Serdecznie polecam już teraz zaplanować sobie wyjście z bliskimi!
El bar
Muszę przyznać, że wszystko, co ma związek z językiem hiszpańskim, przykuwa moją uwagę. Choć niestety filmy hiszpańskojęzyczne, jakie do tej pory miałam okazję oglądać, nie rzucały na kolana. Jednak ten przebił wszystko! Bar w centrum Madrytu, przypadkowi klienci wstępujący na poranną konsumpcję, spokojnie zapowiadający się dzień. Nagle, gdy jeden z mężczyzn postanawia opuścić lokal, ginie od kuli. Wszyscy w budynku zamierają. Wtedy jeden z klientów postanawia pomóc umierającemu. Również wychodzi i spotyka go ten sam los. Ulice wokół „schronienia” całkowicie pustoszeją, a Hiszpanie w różnym wieku, o barwnych i kompletnie niepodobnych osobowościach, stają się więźniami zwyczajnego miejsca spotkań. Od tego momentu niemal wszyscy uczestnicy zdarzenia dążą do tego, by dociec, co stało się powodem morderstw, najprawdopodobniej dokonanych ręką snajpera. Próby uspokajania rozdygotanych nerwów, jak i wmówienia sobie, że wszystko jest pod kontrolą, okazują się coraz trudniejsze, a nawet najmniejsze szczegóły mogą mieć wielkie znaczenie. Film obnaża ukryte głęboko instynkty ludzkie, które budzą się przez strach. Produkcja absolutnie zadziwiająca i niezwykła. Kadry nawiedzają mnie do tej pory!
Ofiara
Ostatni film, nad którym się pochylę, jest dość brutalny. Dzika impreza nie podoba się Bradowi, więc postanawia wrócić samochodem do domu. Na parkingu dwóch kolesi dosiada się do chłopaka, pod pretekstem podwózki. Zbyt długa jazda po pustkowiach z czasem zaczyna napawać lękiem. Finalnie Brada boleśnie pobito i okradziono, co bardzo nie spodobało się starszemu bratu poszkodowanego. Po jakimś czasie dochodzi do siebie i rozpoczyna studia na tym samym uniwersytecie, co Brett. Za jego namową postanawia zaciągnąć się do bractwa Phi Sigma. Jednak nic za darmo. Nowi na początek przejść muszą piekielny tydzień, który składa się z okrutnej, bezlitosnej i obrzydliwej inicjacji. Jak dla mnie historia pokazuje braterską miłość, ale i wieloznaczność słowa „ofiara”.
Wachlarz, powstały z zestawienia recenzowanych filmów, miał przynieść powiew szaleństwa, refleksji, ale i różnorodności otaczającego nas świata. Odmienne sposoby postrzegania otaczającej ludzkość przestrzeni pokazują, że może i wszyscy patrzymy, ale nie wszyscy dostrzegamy. Dlatego tak ważne jest, by nie ulegać negatywnym wpływom, a uwidaczniać swą indywidualność. Niech żyje niezależność!
Maria MIKOŁAJCZYK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.