
Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek
Niedługo minie rok od ogłoszenia przez minister Annę Zalewską reformy edukacji. W pierwszy dzień wakacji zawrzało wśród nauczycieli. Pracujący w gimnazjach wiedzieli już, że to oznacza dla nich zwolnienia. „To podłe ze strony ministerstwa, że ogłoszono tak poważne zmiany w tym czasie. Nie mięliśmy jak protestować!” – mówią rozżaleni.
Z wprowadzanych zmian była zadowolona większość nauczycieli szkół podstawowych i średnich. W likwidacji gimnazjów upatrywali zwiększenia etatów. W podstawówkach będą uczyły się bowiem dodatkowe dwa roczniki, a w liceach jeden. Otrzeźwienie przyszło jednak bardzo szybko. Dyrektorzy podstawówek muszą martwić się o znalezienie pracowników nauczających przedmioty przyrodnicze najczęściej w zakresie zaledwie kilku godzin tygodniowo. Dodatkowym wyzwaniem staje się doposażenie budynków i przystosowanie do nowych grup wiekowych – chociaż najcięższy, finansowy obowiązek spoczywać będzie na samorządowcach. Do tego rozplanowanie zajęć dla uczniów, tak, aby uniknąć dwuzmianowości, może się okazać nie lada wyzwaniem. Zarówno na nauczycieli szkół podstawowych, jak i średnich czekają nowe podstawy programowe. A co one oznaczają? Więcej materiału przy niezwiększonej liczbie godzin na przeprowadzane zajęcia. Pedagodzy z liceów będą musieli dodatkowo poradzić sobie z brakami wiedzy u uczniów. Część materiału, istotnego do zrozumienia pozostałych treści, została pominięta w nowej podstawie programowej. Powstaje również pytanie, czym mają posiłkować się nauczyciele. Akceptację ministerstwa, do tej pory, uzyskało niewiele podręczników. Wciąż brakuje tych do m.in. wiedzy o społeczeństwie, języka polskiego, biologii czy też geografii. To tylko część wyzwań, które pociąga za sobą reforma edukacji.
Rodzice przeciwko reformie
Wielu z nich na początku nie widziało zagrożeń, jakie mogą czekać na ich dzieci. Z czasem, gdy media nagłaśniały konsekwencje zmian, wśród rodziców zapalało się coraz więcej czerwonych lampek. To oni, wraz z nauczycielami, szukają sposobów, by zatrzymać reformę. Niestety, nikt ze sprawujących władzę nie chce prowadzić z nimi dialogu. Pani minister edukacji Anna Zalewska pojawia się w różnych miastach i za każdym razem ucieka przed rodzicami. Tak było kilka dni temu w Gdańsku, gdzie przed spotkaniem w Urzędzie Wojewódzkim wręczyli jej do podpisania deklarację:
„Oświadczam, że gdyby na skutek tej reformy (z powodu chaosu w szkołach, zmniejszenia szans rozwojowych, utrudnień w osiągnięciu sukcesu edukacyjnego uczniów i awansu zawodowego nauczycieli, obniżenia poziomu nauczania, obniżenia bezpieczeństwa w szkołach) ucierpieli uczniowie, nauczyciele, rodzice, polskie szkolnictwo, a samorządy terytorialne zostały wpędzone w zapaść finansową, jestem gotowa stanąć dobrowolnie przed Trybunałem Stanu i ponieść wszelkie konsekwencje.”
25 maja w Poznaniu, a dzień później w wielu innych miastach, odbyły się demonstracje pod hasłem „910tysięcy – żądamy referendum!”. Część miast, w tym Gdańsk oraz Poznań, zawiązały porozumienie między lokalnymi organizacjami oraz partiami opozycji, w celu wspólnego działania przeciwko reformie edukacji. Na Placu Mickiewicza zadedykowano minister zmodyfikowany wiersz „Kłamczucha” Jana Brzechwy.
„Proszę pana, proszę pana
zajdzie u nas dobra zmiana
świetnie wprost przygotowana
nikt nie straci, każdy zyska
ona przecież jest korzystna
„Pomyśl tylko, co ty pleciesz!
To zwyczajne kłamstwa przecież.”
„Fe, nieładnie! Fe, kłamczucha!””
O nich, bez nich
Głos tych najbardziej pominiętych, czyli młodzieży, którą ta reforma dotknie bezpośrednio, wybrzmiał w Dzień dziecka podczas posiedzenia Sejmu Młodzieży.
„Zdajemy sobie sprawę, że symbolika nie zastąpi tego, co się rzeczywiście dzieje. Mam tu na myśli bezsensownie wdrażane zmiany, zwane dla niepoznaki reformą edukacji, oraz lekceważenie głosu prawie miliona obywateli pod wnioskiem pod referendum, o którym Pani minister nie wspomniała – ani o reformie, ani o referendum. Ponad rok temu zapraszałem Panią minister na debatę w moim już byłym gimnazjum odnośnie jego przyszłości. Moje zaproszenie przyjęła Pani poseł Joanna Schmidt z partii Nowoczesna oraz Pan poseł Waldy Dzikowski z Platformy Obywatelskiej. Jednak nikt z Prawa i Sprawiedliwości nie odpowiedział w ogóle na moje pytania.” – mówił Wiktor Marcinkowski.
Również w wywiadzie dla Gazety Wyborczej kilku młodych uczestników obrad przyznało, że na sesji chcieliby podjąć temat reformy edukacji i wizji szkoły jakiej by oczekiwali.
Roczny monolog do władzy
Nastroje wśród przeciwników reformy krążą wokół wściekłości oraz bezradności.
„W pokoju nauczycielskim panuje przygnębienie. Nikomu nie chce się żartować. Każdy myśli o tym, że za rok części z nas już tu nie będzie. Ci, którzy w tym roku uniknęli zwolnień, zastanawiają się, co będzie z nimi w kolejnych latach.” – mówi jedna z nauczycielek gimnazjum.
Kończy się rok szkolny i pozostaje coraz mniej czasu na działanie. Złożony wniosek o przeprowadzenie szkolnego referendum wciąż czeka na głosowanie. Mimo wniosku partii opozycyjnej o poddanie go pod obrady sejmu, brak jest w tej sprawie decyzji marszałka Kuchcińskiego. Obóz rządzących jest zdania, że na referendum już za późno. Dlatego też ZNP, wraz z Platformą Obywatelską, przygotował projekt ustawy, który zakłada przesunięcie o rok, do 1 września 2018 r., wejścia w życie reformy oświaty. Dałoby to możliwość podjęcia dalszych działań, mających na celu odwołanie zmian oraz przeprowadzenie wyżej wspomnianego referendum. Przeciwnicy reformy wciąż powołują się na kampanię wyborczą Prawa i Sprawiedliwości, gdzie padały deklaracje, że po dojściu do władzy partia będzie słuchać obywateli oraz pozwoli im się wypowiadać w ważnych kwestiach za pomocą referendum. Taką obietnicę 29 sierpnia w Koszalinie złożyła obecna premier Beata Szydło „Mogę państwu zagwarantować, że będziemy słuchać obywateli. Będziemy w referendum pytać was o opinię!”
Aleksandra WRÓBLEWSKA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.