Miniony weekend upłynął pod znakiem ważnego wydarzenia na mapie Poznania. 15. pawilon Międzynarodowych Targów Poznańskich gościł Kongres Kobiet, który – po ośmiu latach spędzonych w stolicy – przeniósł się do Poznania, na zaproszenie prezydenta miasta Jacka Jaśkowiaka. Sam Kongres przyciągnął nie tylko około pięć tysięcy osób chętnych do dyskusji w zróżnicowanych tematycznie centrach, ale również znane nazwiska. Swoją obecnością zaszczycili nas między innymi: Jerzy Buzek, Robert Biedroń, Danuta Wałęsa, Anna Komorowska, Jolanta Kwaśniewska czy Olga Tokarczuk (nieobecność obecnej Pierwszej Damy kłuła w takim gronie w oczy bardziej niż zwykle). Dyskutowano na przeróżne tematy dotyczące szeroko (moim zdaniem za szeroko) pojętej kobiecości, nie wyłączając tematów pokrewnych (na terenie Kongresu odbywały się również wydarzenia równoległe, m. in. te dedykowane osobom z niepełnosprawnościami z centrum „Chcemy całego życia”). Niestety jako uczestniczka nie mogę sobie odmówić nuty gorzkiej refleksji.
Wchodząc na piętra pawilonu 15, nie dało się nie zauważyć odmiany słowa „kobieta” przez wszystkie przypadki. Z każdej strony (nawet z identyfikatorów mężczyzn!) ziało słowem „UCZESTNICZKA” (celowa ignorancja czy niedopatrzenie OrganizatorEK?), a napięcie odczuwane przy różnorakich politycznych stoiskach daleko wykraczało poza charakter wydarzenia. Nie wiem, co wzbudzało mój większy dyskomfort: atakowanie zewsząd kobiecego targetu różnymi projektami czy stoiska, gdzie kobiecy motyw był tylko tzw. piątą wodą po kisielu (na przykład nadreprezentowane stoiska z medycyną alternatywną lub stowarzyszenia i fundacje, które chciały wykorzystać pięć minut uwagi). To nie do końca tak, że krytykuję – raczej powstały konglomerat dziwnej treści sprawiał, że tak bardzo chciałam się wznieść ponad bycie kobietą… jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Nie potrafiłam także ukryć przed sobą refleksji, że ktoś nieźle zarabia na szufladkowaniu i sztucznym zawężaniu człowieka do płci, tylko po to, żeby za chwilę… walczyć z brakiem równouprawnienia. Mówieniu o różnicach międzypłciowych – tak, ale rozmywaniu celu odbywania się takich wydarzeń poprzez nadmierne poszerzenie kategorii pojęciowej – nie.
Odczuwając ciasnotę w szufladce o nazwie „kobieta”, pozostało mi się skupić na tym, co miałam do zrobienia jako patron medialny Centrum „Chcemy całego życia”. Chociaż przyznajmy szczerze – owe centrum również nie odnosiło się do kobiecości w sposób bezpośredni… Wszystkie te poplątane ścieżki, w połączeniu z poczuciem osobistej porażki (z jakiego powodu – to inna historia), sprawiają, że z podwójną mocą odcinam się mentalnie od feminizmu i tym silniej – od tego typu, potrzebnych przecież, inicjatyw. Otuchy dodaje mi fakt, że nawet działaczki feministyczne nie boją się mówić o przesadzie.
I smutno mi trochę, że Kongres wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażałam: solidarność rozwścieczonych jajników, które dawno zatraciły umiar. Bardziej zaskoczyło mnie to, że z Kongresu Kobiet zrobiło się… no właśnie, co? Było tam wszystko i nic, co w moim odczuciu jest mieczem obosiecznym. Mam poczucie, że nie tak powinno to wyglądać… Czy aż tak jesteśmy stłamszeni jako społeczeństwo, że gremialnie musimy się kryć pod skrzydłami każdego, kto otworzy swoje podwoje? Czy takie wydarzenia spełniają swoją funkcję, czy są zaś tylko przykrywką do „pokrzyczenia sobie”?
Człowiekiem jestem i będę robić swoje. Wyjątkowo szybko przechodzę nad tym, co się stało, do porządku dziennego. A szkoda, bo wydarzenie miało potencjał do pozostania niezapomnianym.
Weronika MIKSZA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.