Pomagali sobie wzajemnie. Rozstrzygali losy najważniejszego kolarskiego wyścigu świata. Wygrywali z kontuzjami i debiutancką tremą. Pokazywali, że niemożliwe dla nich nie istnieje. Medale zdobywali od Londynu po amerykańską Florydę. Nie powstrzymała ich nawet Irma.
Mowa oczywiście o polskich sportowcach, którzy sprawili, że letnie dni były jeszcze gorętsze. Lipiec przywitał nas ładną pogodą, początkiem wakacji oraz 104. edycją Tour de France. Kolarze w trzytygodniowy bój ruszyli z niemieckiego Düsseldorfu, by zafiniszować w sercu Paryża.
Wspominając tegoroczną edycję Wyścigu Dookoła Francji, moglibyśmy pisać o kolejnej, czwartej już wygranej Chrisa Froome’a czy wielkim pechu i poważnych kontuzjach kilku faworytów. Zamiast tego skupmy się jednak na polskich akcentach podczas Wielkiej Pętli, których zdecydowanie nie brakowało. Wspomnieć wystarczy, że Michał Kwiatkowski przez włoskich komentatorów, którzy o kolarstwie wiedzą już chyba wszystko, został nazwany najlepszym pomocnikiem podczas Tour de France w XXI wieku.
Trzy tygodnie zmagań przyniosły prawdziwą huśtawkę emocji: od smutku po upadku i wycofaniu się Rafała Majki, po uśmiechy wywołane przez Michała Kwiatkowskiego, który pokazał, co znaczy bycie prawdziwym sportowcem. Ten pierwszy zaliczył upadek podczas dziewiątego etapu wyścigu. Polak pomimo bólu postanowił dojechać do mety. Dzięki ukończeniu go, decyzję o tym, czy kontynuować jazdę w wyścigu, mógłby podjąć dopiero następnego dnia. Heroiczny plan okazał się wykonalny jedynie dzięki Michałowi Kwiatkowskiemu. Nie patrząc na podziały klubowe, polski kolarz, dla którego strata na mecie nie miała większego znaczenia, ostatnie kilometry etapu pokonywał pomagając Majce. Wsparcie Michała i kilka słów w rodzimym języku pozwoliło Rafałowi na moment zapomnieć o dużym bólu i do mety dojechać w wyznaczonym czasie. Gest Kwiatkowskiego szybko obiegł wszystkie kolarskie media. Wśród kibiców pojawiły się nawet głosy, że Polak powinien otrzymać nagrodę Fair Play. Michał powiedział jedynie, że nic niezwykłego nie zrobił.
Podczas Tour de France nasze serca mocniej zabiły również dzięki postawie Macieja Bodnara. Jeżdżący w niemieckiej ekipie Bora Polak najpierw zaimponował heroiczną, niestety zakończoną 200 metrów przed metą, ucieczką podczas 11. etapu wyścigu. Później dokonał niemożliwego i został pierwszym w historii Polakiem, który wygrał indywidualną jazdę na czas podczas Wielkiej Pętli. Podium 20. etapu było o tyle piękniejsze, że Maciej Bodnar zaledwie o sekundę wyprzedził drugiego na mecie Michała Kwiatkowskiego. Polacy czarowali we Francji, czarowali także w Lesznie.
Niepechowa trzynastka
Bartosz Zmarzlik, Piotr Pawlicki, Maciej Janowski i Patryk Dudek 8 lipca pokazali, że polska młodzież potrafi. Drużyna, której kapitan i najstarszy w składzie zawodnik, czyli 26 letni Janowski, obroniła tytuł Drużynowych Mistrzów Świata na żużlu.
W leszczyńskim finale w szranki stanęły ekipy ze Szwecji, Rosji, Polski oraz Wielkiej Brytanii. Sensacyjnie w decydującej rozgrywce zabrakło piętnastokrotnych mistrzów globu – Duńczyków. Choć finałowe zawody obfitowały w wielkie emocje, polscy kibice nie musieli drżeć o wynik. Ekipa Marka Cieślaka nie pozostawiła rywalom złudzeń i po raz trzynasty sięgnęła po Puchar im. Ove Fundina.
Również starty naszych reprezentantów w Indywidualnych Mistrzostwach Świata przyniosły nam masę emocji. Polacy regularnie meldowali się na podiach poszczególnych turniejów, by w ostatecznym rozrachunku liczyć się w boju o medale mistrzostw świata. 28 października w australijskim Melbourne zostanie rozegrana ostatnia, dwunasta runda cyklu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ze srebrnego medalu IMŚ cieszyć powinien się Patryk Dudek, który nad trzecim Woffindenem ma aż 13 punktów przewagi. O medal pokusić może się również czwarty w „generalce” Janowski, który do wyprzedzającego go Brytyjczyka traci tylko dwa oczka.
Święty diabełek Matusińskiego
W słynącym z deszczowej pogody Londynie Polacy ciemne chmury postanowili rozgonić błyskiem swoich medali. Sierpień przyniósł bowiem Mistrzostwa Świata w Lekkoatletyce. O wyczynach biało-czerwonych można byłoby pisać wiele. Wspomnieć wystarczy, że startujący z orzełkiem na piersi wywalczyli aż osiem medali, zajęli ósmą pozycję w klasyfikacji medalowej, a w klasyfikacji punkowej zdobyli najwięcej oczek w historii. Choć wszyscy nasi reprezentanci zasłużyli na wielkie oklaski, najgorętsze moim zdaniem należą się polskiej sztafecie 4×400 metrów kobiet.
Od początku sezonu wszystko w naszym młodym zespole układało się świetnie. Liderka kadry Justyna Święty czyniła wielkie postępy, a pozostałe kadrowiczki pokazywały życiową formę. W końcu sam trener Aleksander Matusiński z odwagą zaczął mówić o medalu mistrzostw świata. Kilka tygodni przed mistrzostwami zaczęły się jednak problemy – Święty skręciła kostkę. Polka mimo kontuzji ostro trenowała i poleciała do stolicy Wielkiej Brytanii. W indywidualnym starcie wypadła jednak fatalnie i powoli żegnała się z myślą o sztafetowym wyścigu.
W eliminacjach Polki pobiegły w składzie: Hołub, Wyciszkiewicz, Dąbrowska oraz Baugmart. Co prawda, awans do finału udało się wywalczyć, jednak dopiero szósty czas dnia powoli odbierał kibicom marzenia o medalu. W decydującym starcie w podwójny va banque zagrać postanowił jednak trener Matusiński. W finale pobiegły bowiem Gosia Hołub, Iga Baugmart, młodziutka debiutantka Ola Gaworska (która kilka tygodni wcześniej do złota poprowadziła sztafetę pań podczas ME U-23) oraz wspomniana już Święty. Przed biegiem marzyliśmy o walce o brązowy medal. Złoty zarezerwowany był bowiem dla ekipy z USA.
Fenomenalnie w finałowym wyścigu spisały się wszystkie Polki. Hołub zaczęła mocno, Baugmart, wraz z biegnącą na drugiej pozycji Brytyjką, wypracowała dużą przewagę, Gaworska zapomniała co znaczy debiutancka trema, a Święty rywalki do brązu pokonała chłodną głową. Justyna zaczęła swoją zmianę wolno, trzymała jednak rękę na pulsie. Na telebimie obserwowała zbliżające się konkurentki, by w decydującym momencie przyspieszyć i pędzić do mety ile sił w nogach. Przed startem, dawny psycholog Adama Małysza profesor Jan Blecharz, kazał jej wyobrazić sobie, że meta jest 5 metrów dalej. Zatrzymała się jednak wcześniej, bo tuż za faktyczną metą, w objęciach pozostałych Polek. Pierwszy medal w historii startów damskiej sztafety stał się faktem, a dziewczyny zamiast „aniołków” zyskały miano „diabełków”. Bo rzeczywiście pobiegły jak na prawdziwe diablice przystało.
Irma nam nie straszna
Huragan Irma we wrześniu pustoszył USA. Zaatakował Florydę, gdzie w ostatnim tygodniu studenckich wakacji rozegrano wioślarskie mistrzostwa globu. Pucharowe rozgrywki w obecnym sezonie dla Polaków były niczym wyśnione. Wszystkie nasze ekipy regularnie wskakiwały na podia zawodów, by w efekcie wywalczyć miejsca na podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. W amerykańskiej Sarasocie Polacy walczyli dzielnie i do kraju wrócili z trzema srebrnymi medalami. Na szczególną uwagę zasłużył występ czwórki pań bez sterniczki.
Polki przez cały sezon w nowej olimpijskiej konkurencji startowały w składzie: siostry Ania i Maria Wierzbowskie, Monika Ciaciuch i Joanna Dittmann. W sierpniu Polki spotkała potężna tragedia. Podczas treningu rowerowego w Marię Wierzbowską uderzył bus. Polka, która przeżyła dzięki reanimacji wykonanej przez siostrę, miała zmiażdżoną nogę. Dziewczyny pomimo przeciwności postanowiły się nie poddać i popłynąć dla Marii. Do składu wskoczyła młoda Olga Michałkiewicz i Polki w finale dokonały niemożliwego.
Po kiepskim biegu eliminacyjnym oraz drugim miejscu w repasażu, w finale biało-czerwone narzuciły bardzo wysokie tempo i popłynęły po srebro, ulegając jedynie Australijkom. Tego dnia nie przegrały złota, ale wygrały srebro. Wygrały dla Marii, która już myśli o powrocie do wioślarskiej osady.
Tegoroczne wakacje przyniosły polskim kibicom niesamowite emocje. Wspomnieć warto również o udanych startach kajakarzy, debiutanckim medalu duetu Iskrzycka/Paszek, niezwykle udanych Mistrzostwach Europy U-23 w Lekkoatletyce czy biało-czerwonych sukcesach podczas hiszpańskiej Vuelty. Co w takim razie przyniesie nam zima? O tym przekonamy się już niedługo. Oby Polacy znów zasłużyli na miano niezatrzymanych.
Aleksandra KONIECZNA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.