Ludzie tu są przyjaźni, pomocni, zawsze wskażą właściwą drogę, wiecznie uśmiechnięci. Sprzedawcy w sklepie zagadują, nieznajome osoby, mijane codziennie na ulicy w drodze na uniwersytet, witają cię z uśmiechem i „hola” na ustach. Barcelona może zachwycać na różnych płaszczyznach, ale atmosferę w danym miejscu tworzą przede wszystkim ludzie. To od nich uzależnione jest samopoczucie przyjezdnego i postrzeganie nowej przestrzeni. Katalończykom przypięto etykietę osła, który ma symbolizować mądrość i spokój, ale równocześnie uparte dążenie do zamierzonych celów. Ten symbol i jego tłumaczenia zgadzałby się z ostatnimi wydarzeniami, do których doszło na katalońskiej ziemi. A w zasadzie z zachowaniem zamieszkującej ją na przestrzeni wielu wieków ludności, opartym na niezmordowanym dążeniu do niezależności. Jednak pamiętajmy, że jest to zarazem wielkie uogólnienie, bo nie wszyscy są tego samego zdania.
Zawsze pod górkę?
Żeby lepiej zrozumieć podłoże konfliktu i nieodpartą chęć Katalończyków na autonomię, należy prześledzić historię Hiszpanii. Nie sposób dokładnie stwierdzić, kiedy to wszystko się zaczęło. Mnie ważny wydaje się już wiek XII, który przyniósł rozpowszechnienie i popularność terminu „ Katalonia”. Na początku określał tereny będące pod rządami hrabiego Ramona Berenguera III. Z czasem przeobraziły się one w organizm państwowy. Następnym ważnym wydarzeniem dla obecnego stanu rzeczy mogła być Unia Personalna zawarta przez królów katolickich, to jest przez księcia Ferdynanda, przyszłego króla Aragonii i Katalonii, i Izabellę Kastylijską. Przy czym oba królestwa zachowały swoją odrębność językową, urzędową czy walutową. Problemy zaczęły się, gdy władzę przejął Karol I (pierwszy Habsburg panujący na tych ziemiach). Cóż. Kortezy katalońskie i kastylijskie nie dogadywały się. Należy też dodać, że równocześnie znaczenie Kastylii rosło. Nastały bardzo niespokojne czasy. W 1640 roku wybuchło powstanie zwane „wojną żeńców”. Było skierowane przeciwko Filipowi IV Habsburgowi. Demonstrowało sympatię dla republiki miejskiej. Po powyższym akcie nieposłuszeństwa przyszłe królewskie głowy ograniczały autonomię Katalonii, a po 19. Latach, w wyniku wojny trzydziestoletniej, należała ona zarówno do Hiszpanii, jak i Francji.
Następne w kolejności bardzo ważne wydarzenie, mocno wryte w pamięć mieszkańców, to wojna o sukcesję hiszpańską (1705-1714). Co prawda ostatecznie przegrana, ale do dziś wspominana podczas święta narodowego 11. września. Tym niezwykle upartym ludziom nie podobało się, że nowym władcą ma zostać ktoś, na kogo z całą stanowczością nie głosowali, toteż postanowili zbuntować się przeciwko Filipowi V Burbonowi. Wybór paść musiał, gdyż poprzedni monarcha z rodu Habsburgów Karol II umarł bezpotomnie. Niestety niepokorni zostali krwawo stłumieni, a ich prawa bardzo ograniczone. Zagórowało prawo kastylijskie, tym samym usuwając Generalitat (władza ustawodawczo-wykonawcza), a nawet to, co w poczuciu odrębności najważniejsze – język. Z czasem musieli mierzyć się z jeszcze większymi ograniczeniami i obostrzeniami. Od 1833 do 1876 roku buńczuczni Katalończycy postanowili zaangażować się w trzy wojny karlistowskie, spowodowane kryzysem sukcesyjnym Burbonów, jednak i ta próba bronienia się przed wpływami kastylijskimi zakończyła się fiaskiem. Druga połowa wieku XIX odcisnęła swoje piętno na historii Katalonii. Był to bowiem czas rewolucji przemysłowej, a więc okres pomyślnej koniunktury. Ten fakt okazał się dość znaczący, gdyż spowodował jeszcze większe różnice między Katalonią a innymi prowincjami, i w efekcie znów rozbudził autonomiczne tendencje.
W 1914 roku Barcelona, Tarragona, Girona i Lleida zawarły związek Mancomunitat de Catalunya. Co prawda nie trwał on długo, ale choć na krótką chwilę przywrócił mieszkańcom Katalonii ich język. Dowódca okręgu wojskowego generał Primo de Riviera szybko rozwiązał koalicję i stał się dyktatorem panującym do 1930 roku, wprowadzając w tym czasie szereg zakazów dotyczących katalońskiej kultury. Po upadku dyktatury przedstawiciele partii republikańskich z Galicji, Kastylii i Katalonii zawarli pakt z San Sebestian, co pozwoliło wykreować zaczątki nowej konstytucji, w której była mowa o autonomii. W tym właśnie czasie powstał Generalitat de Catalunya, a następnie, w 1932 roku Statut Autonomii Katalonii. Ośmielony tymi sukcesami ówczesny prezydent Generalitat Lluis Companys ogłosił powstanie Republiki Katalońskiej. Jednak władze Hiszpańskie zareagowały szybko, czego wynikiem było częściowe zawieszenie Statutu. Potem było już tylko gorzej, bowiem wybuchła wojna domowa (1936-1939), której największą marą był Franco. To on powiedział definitywne „nie” dla Statutu, to on był znany z niezwykle brutalnej dyktatury i to on próbował stłumić ostatecznie skłonności niepodległościowe Katalończyków. Era brutalnego generała zakończyła się wraz z jego śmiercią w 1975. Co było dalej? Juan Carlos I, następny przewodniczący państwa, postanowił zmienić jego ustrój. Okazało się to światełkiem w tunelu dla zniewolonych wcześniej mieszkańców, gdyż ich ukochana Patria posiadła jedną z najszerszych autonomii. Od tej pory można było głosować w wolnych wyborach, żyć według praw nowej konstytucji i zwyczajnie rozwijać kulturę regionu. Początek XXI wieku przyniósł sukcesywny rozwój oznak katalońskości (zmiany choćby w oświacie) i śmiałość do patriotycznych działań. Dobrym przykładem jest klub sportowy FC Barcelona, który stał się niejako odpowiednikiem reprezentacji narodowej dla Katalończyków (aczkolwiek powstał dużo wcześniej, bo już w 1899 roku).
Pierwsza z prób przeprowadzenia referendum dotyczącego autonomii Katalonii miała miejsce w 2014 roku. Zaproponowała je Assemblea Nacional Catalana ( jedna z największych organizacji zrzeszających działaczy politycznych o skłonnościach separatystycznych). Inicjatywa nie została jednak poparta przez wystarczająca liczbę parlamentarzystów, a Sąd Konstytucyjny Hiszpanii stwierdził jego niezgodność z ustawą podstawową. Nie stłumiło to działań sympatyków referendalnych, którzy postanowili wystosować petycję do rządu centralnego. Następnie Arturo Mas (były premier Katalonii), doprowadził do przeprowadzenia nieformalnego referendum, określanego bardziej jako konsultacja społeczna „dotycząca Politycznej Przyszłości Katalonii”. Potem miał w związku z tym problemy prawne, co nie przestraszyło Carlesa Puigdemonta, obecnego szefa rządu katalońskiego.
Sytuacja teraz
Po jednej stronie mamy rząd Hiszpanii z Mariano Rajoyem na czele, króla Filipa VI Burbona i ogólnie sympatyków Madrytu, a po drugiej ekipę rządzącą w Katalonii, której przewodniczy Carles Puigdemont, i stojących za nią zwolenników niepodległości, uparcie dążących do odłączenia się od Hiszpanii. Odkąd tylko świat usłyszał o referendalnych planach, władze centralne wyraziły swoją opinię na ten temat: głosowanie jest niezgodne z konstytucją, wobec czego nie ma prawa bytu. Zatem aż do ostatniego dnia, data pierwszego października jawiła się jako jedna wielka niewiadoma. Kilka poprzednich tygodni pełne było spekulacji, ludzie manifestowali swoje poglądy na ulicy, brali udział w demonstracjach i mnóstwo dyskutowali. Miałam okazję przebywać zarówno wśród osób tylko i wyłącznie czekających na możliwość zaznaczenia „Si” na karcie do głosowania, jak również tych, co patrzyli z dezaprobatą i wstydem na wszelakie ruchy separatystyczne. Obie grupy z rozemocjonowaniem przedstawiały swoje argumenty i broniły obranego stanowiska.
Jednym z głównych motywów konfliktu są pieniądze, bowiem Katalonia jest jednym z najbogatszych hiszpańskich regionów, a więc podatki odprowadzane przez nią do Madrytu są również jednymi z najwyższych. Według statystyk 20% PKB Korony Hiszpańskiej pochodzi właśnie z Katalonii. Dla Hiszpańskiego rządu, w przypadku ogłoszenia niepodległości Katalonii, byłaby to strata trudna do zaakceptowania.
Konstytucja głosi ponadto „nienaruszalną jedność Narodu Hiszpańskiego”, z czego jasno wynika, że referendum jest nielegalne. Jednak władze centralnie nie bardzo miały ochotę na dialog. Dlatego z czasem jakiekolwiek próby negocjacji były coraz trudniejsze. Ludzie popierający Carlesa Puigdemonta postanowili mimo wszystko zagłosować i tym samym dać wyraz głębokiego niezadowolenia. Ale czy ta decyzja jest aby na pewno przemyślana?
Uczestnicząc we wszystkich tych wydarzeniach bliżej niż tylko poprzez oglądanie relacji telewizyjnych, mogę powiedzieć, że ostatnimi dniami szczególnie czuje się zjednoczenie ludzi. Zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy katalońskiej niepodległości niezwykle angażują się w obronę swoich stanowisk. Manifestacje robią wrażenie. Mieszkając w Barcelonie dostrzegam niemy krzyk podzielonego miasta. Z jednej strony murale, nalepki i plakaty: „Si”, „Hola republica”, a z drugiej: „Catalunya es Espanya” czy śpiewy” Yo soy español”, „viva España”. Powstaje więc pytanie: jakie rozwiązanie byłoby najlepsze pod względem zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom Katalonii? No właśnie. Problem w tym, że odpowiedzi jest wiele, a konsensus na razie niewidoczny.
Maria MIKOŁAJCZYK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.