„1. Jeżeli wspólnota autonomiczna nie wykonuje obowiązków, które Konstytucja i inne ustawy na nią nałożyły, albo działa w sposób poważnie godzący w interes powszechny Hiszpanii, Rząd, po uprzednim bezskutecznym upomnieniu przewodniczącego wspólnoty autonomicznej i za aprobatą bezwzględnej większości Senatu, może przedsięwziąć środki konieczne dla zobowiązania wspólnoty do przymusowego wypełnienia owych obowiązków lub dla ochrony wspomnianego interesu powszechnego. 2. Dla wdrożenia środków przewidzianych w ustępie poprzednim, Rząd może wydawać polecenia wszystkim władzom wspólnot autonomicznych.”
Tak dokładnie brzmi artykuł 155. Konstytucji Hiszpańskiej. Na początku napawał on lękiem. Nikt nie miał pojęcia, co wydarzy się wraz z jego wdrożeniem, bo wydawało się to poza zasięgiem. Jednak dzień 27 października postanowił zakrzyknąć „Surprise!”, lub może bardziej „Sorpresa!”. W Barcelonie dosłownie zrobiło się głośniej. Najpierw petardy, potem ożywione rozmowy i latające helikoptery policyjne. Natomiast przed oczami słowa: „KATALONIA JEDNOSTRONNIE OGŁOSIŁA NIEPODLEGŁOŚĆ”. Szczerze mówiąc, tego się nie spodziewałam. Więc co dalej? Sześć dni później sąd Madrycki zdecydował się aresztować 9. ministrów buntowniczego rządu. W międzyczasie został on odwołany, a ponad 130. wysoko postawionych urzędników zdymisjonowanych. Jednak wojowniczy Carles Puigdemont, wraz z czterema kolegami, widocznie ani myślał iść za kratki. Panowie postanowili zbiec z Katalońskiej ziemi do Belgii, mimo, a właściwie z powodu europejskiego nakazu aresztowania.
Mało tego były prezydent Generalitat w rozmowach z mediami twierdzi, że został zmuszony do wyjazdu, że chce w ten sposób „ przedłużyć ciągłość Katalońskiego rządu” oraz że próbuje zrobić z akcji niepodległościowych wydarzenie medialne. Z pewnością oczekuje większej interwencji ze strony instytucji międzynarodowych. W jednym z wywiadów wyraził wręcz rozczarowanie postawą NATO czy Unii Europejskiej. Nie chcę być stronnicza. Dobrze wiemy, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, że Katalończycy ze skłonnościami separatystycznymi być może cieszą się z walki jaką podejmuje polityk. Walki? A tak! Puigdemont nie kryje się ze swoimi zamiarami powrotu do kraju. Ba! Do parlamentu tego regionu, w przypadku wygranej Demokratycznej Europejskiej Partii Katalonii (PdeCAT), czyli jego zgromadzenia, podczas przedterminowych wyborów. Głosowanie zaplanowano na 21 grudnia.
Były premier nie jest jedyną osobą ze zdymisjonowanego rządu, znajdującą się wśród chętnych do udziału w wyborach. Między innymi ujrzeć tam możemy również nazwisko byłego wicepremiera Oriola Junquerasa oraz niektórych ministrów przebywających w Belgii. Jedni powiedzą tupet, inni odwaga. Jak informuje „El Pais”, Puigdemont już rozpoczął kampanię wstępną, około 100. kilometrów od Brukseli. Podczas spotkania podkreślał, jak ważne jest, by Mariano Rajoy przegrał zbliżające się starcie. W jego wypowiedzi unaoczniał się żal do UE, przeradzający się w złość. Próbował zachęcić Katalończyków do zjednoczenia. Mówił : „Trzeba unaocznić za pomocą urn, że jesteśmy w stanie doprowadzić do Niepodległej Katalonii”.
Mieszkańcy katalońskiej stolicy, jak i Madryt również nie stoją z założonymi rękami. 11 listopada ulicami Barcelony przeszła wielka manifestacja. Z informacji podawanych przez media wynika, że w marszu brali udział zarówno separatyści (powiedziałabym, że głównie oni), jak i zwolennicy pozostania w Hiszpanii. Łącznie około 750 tys. ludzi. Motywem przewodnim demonstracji stało się hasło „Wolność dla więźniów politycznych”. Przed wydarzeniem burmistrz Barcelony Ada Colau powiedziała: „Chcemy, by osadzeni zostali uwolnieni, ale chcemy również, by nieodpowiedzialny rząd (Puigdemonta), który doprowadził kraj do katastrofy, przyjął na siebie odpowiedzialność i przyznał się do błędów.” Myślę, że większość demonstrantów z podobnym nastawieniem brała udział w wydarzeniu, by pokazać, że owszem, oczekują referendum, ale po to, by wreszcie zakończyć tę polityczną farsę i unaocznić zdanie większości Katalończyków. Dzień po wielkim marszu, premier Hiszpanii Mariano Rajoy pierwszy raz po wprowadzeniu artykułu 155. zjawił się w Barcelonie, mówiąc, jak ważne jest, by region znów był demokratyczny i wolny. Jednocześnie apelował, by firmy przemyślały swoje decyzje odnośnie wyprowadzki z regionu. A wszystko to w ramach kampanii wyborczej.
O tym, jak daleko posunięte były plany katalońskich separatystów, świadczy jeszcze jeden fakt. Okazuje się, że odwołany rząd zaczął tworzyć własną armię! Według niektórych źródeł miała składać się z 22 tys. osób. Informacje wypłynęły z ujawnionych e-maili, wymienianych między niektórymi działaczami partii Puigdemonta. Miałaby ona pełnić funkcję obronną podczas konfliktów zbrojnych. Salvado – bliski współpracownik wicepremiera i mocno zaangażowany w działania niepodległościowe polityk – stworzył 88. stronicowy raport na jej temat.
Co prawda obecnie sytuacja z zewnątrz wydaje się niebezpieczna i zaburzająca normalne funkcjonowanie mieszkańców. Oczywiście jest poważna (niesnaski doprowadziły bowiem do wewnętrznego kryzysu), ale Katalończycy nie tracą gruntu pod nogami, a wręcz zachowują zdrowy dystans. Świadczy o tym chociażby wybór kostiumu na imprezę halloweenową jednej z moich koleżanek. W tym roku postanowiła przebrać się za… artykuł 155. Hiszpańskiej Konstytucji. Ludwig Erhard powiedział: „Kompromis to sztuka takiego podzielenia ciastka, aby każdy myślał, że otrzymał największy kawałek”. Czy i w tym przypadku uda się pokojowy podział smakowitego kąska jakim jest Katalonia?
Maria MIKOŁAJCZYK
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.