Zainspirowany ostatnią zmianą na ławce trenerskiej Zagłębia Lubin, postanowiłem przyjrzeć się bliżej problemowi częstych i niezrozumiałych rotacji szkoleniowców w polskiej lidze i ich następstwach.
Piotr Stokowiec prowadził „Miedziowych” od połowy maja 2014 roku. Na cztery kolejki przed końcem sezonu 2013/2014 zastąpił na tym stanowisku Oresta Lenczyka. Klub z Lubina był już wtedy praktycznie zdegradowany do I Ligi. Zadaniem Stokowca miało być odbudowanie zespołu i szybki awans do ekstraklasy. Udało mu się. Stworzył zespół, który nie dość, że bez problemu wygrał I Ligę, to w następnym sezonie jako beniaminek zajął 3. miejsce w najwyższej klasie rozgrywkowej. Pokazał, że głównym czynnikiem, który jest kluczowy dla pracy trenera to czas. Następny sezon „Miedziowi” zakończyli na 9. miejscu, a aktualny rozpoczął się doskonale, lecz w momencie niewielkiej obniżki formy Piotr Stokowiec stracił posadę na rzecz Mariusza Lewandowskiego. Zastanawiam się, co mogło być przyczyną takiej decyzji włodarzy. Możliwe, że jakieś wewnętrzne konflikty na linii zarząd-trener, bo jeśli względy sportowe, to właściciele Zagłębia zajmują pierwsze miejsce w zawodach na najbardziej niecierpliwych.
Nie jest to problem jednego klubu w Polsce. Cała Ekstraklasa funkcjonuje w podobny sposób. Obecny trener notuje słabe wyniki? Nie ma problemu. Zwolnijmy go i zatrudnijmy kogoś, kto akurat poszukuje pracy i pozwólmy mu „uporządkować zespół” na zasadzie „nowej miotły”. Taki system zazwyczaj działa na pierwsze 5-6 kolejek. Piłkarze bardziej się starają, gra się bardziej klei, klub wspina się w tabeli, a nowy sternik klubu porównywany jest do bóstwa. No bo w jaki sposób zespół, który jeszcze kilka tygodni temu nie potrafił oddać celnego strzału na bramkę, dzisiaj wygrywa mecz za meczem? Jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Fakt jest taki, że bardzo często taki system działa jedynie na krótką metę. Później zespół znowu zaczyna grać piach i zatrudniany jest kolejny cudotwórca. Powstaje nam wtedy błędne koło, które w żadnym stopniu nie pomaga w rozwoju polskiej piłki klubowej. Rekord takiego zabiegu pobił kiedyś Piast Gliwice. Klub ze Śląska w sezonie 2015/2016 prowadziło trzech szkoleniowców.
Inny aktualny przykład zaufania do trenera – Górnik Zabrze. Po spadku 14-krotnego Mistrza Polski do I Ligi, klub przejął Marcin Brosz. Początki jego pracy były trudne, gdyż całe środowisko zainteresowane Górnikiem nie wyobrażało sobie, aby ich klub grał tak słabo. Stało przed nim wielkie wyzwanie. Sezon drużyna rozpoczęła bardzo nierówno i po pierwszej jego części już nikt nie brał zabrzan za kandydata do awansu. Kibice chcieli jak najszybszej zmiany trenera. Włodarze natomiast zaufali trenerowi i ten, wygrywając ostatnie sześć kolejek, rzutem na taśmę awansował do ekstraklasy. Aktualnie klub z Zabrza gra jedną z najładniejszych piłek w Polsce i co kolejkę nie opuszcza podium. Po raz kolejny główny czynnik – czas. A tak naprawdę to czas i zaufanie.
Żyjemy w czasach, w których pozycja trenera w klubie spadła do minimum. Częste zwolnienia sprawiły, że szkoleniowiec traktowany jest jako zwykły najemca, który jest odpowiedzialny za wszelkie problemy w formie zespołu. Bardzo rzadko robi się głęboką analizę wszystkich czynników, które sprawiają, że zespół sprawuje się słabo. Najmniej „obrywa się” piłkarzom i włodarzom. Najczęstszym problemem jest trener. Częste rotacje na pozycji szkoleniowca nie idą w parze z budowaniem fundamentów pod dobrą prezencję na europejskich boiskach. Trudno wymagać od piłkarzy, aby grali dobrze przeciwko rywalom zza granicy, skoro co sezon mogą mieć trenowane trzy różne style gry z trzema różnymi trenerami. Marzę o tym, aby trenerzy w polskich klubach pracowali co najmniej trzy lata i na ich podstawie byli oceniani. Jeśli to się nie wydarzy, nie miejmy pretensji do zawodników, że odpadają z europejskich pucharów po meczach z mistrzami Macedonii.
Jakub Goły
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.