
Zrobili to! Podopieczni Regisa Le Brisa dopięli swego, po długiej drodze i walce w niższych ligach angielskich finalnie przypieczętowując powrót do Premier League po ośmiu latach nieobecności. Jak wyglądały ich zmagania i na co stać młodą ekipę ze Stadium of Light? Dlaczego powinniśmy przyglądać się im w nadchodzącej kampanii?
Droga, którą podążał Sunderland od relegacji z najwyższej klasy rozgrywkowej na Wyspach Brytyjskich, była długa i zawiła. Dwa spadki z rzędu i fatalne zarządzanie finansami klubowymi wydawały się dla kibiców Czarnych Kotów niekończącą się historią. Światełko w tunelu pojawiło się dopiero po zmianie właścicieli, gdy klub znajdował się już w League One, a po zawodnikach pamiętających czasy gry w Premier League nie było śladu. Wydarzenia zbiegły się w czasie z powstaniem serialu produkowanego przez Netflix: „Sunderland ‘Til I Die” opowiadającym o problemach klubu po spadku z Championship w 2018 roku. Choć trudno było uwierzyć, że tak duży klub z rzeszą jednych z najbardziej cenionych kibiców w Anglii upadł tak nisko, drużynę trzeba było budować od podstaw.
Cztery lata spędzone w League One, zakończone awansem w 2022 roku do Championship po fazie play-off dały klubowi stabilizację zarówno finansową, jak i kadrową. Sunderland pod każdym względem gotowy był na awans klasę wyżej, co udowodnił na boisku sezon później, nie tylko utrzymując się na zapleczu Premier League, ale zajmując miejsce dające grę w barażach o awans. I choć awansować nie udało się zarówno w 2023, jak i w 2024 roku, kiedy Czarne Koty zajęły 16. miejsce z 56 oczkami, tak trzeci sezon przyniósł upragnioną promocję. Tym razem do najlepszej ligi świata.
Postawić wszystko na francuską kartę
Po zwolnieniu Tony’ego Mowbroy’a w grudniu 2023 roku klub z hrabstwa Tyne and Wear długo nie mógł znaleźć trenera, który byłby zdolny zbudować konkurencyjną drużynę i wprowadzić ją na ligowy piedestał. Wpierw zespół tuż przed Bożym Narodzeniem przejął Michael Beale, jednak zarówno styl gry, jak i wyniki, które wykręcał, był niezadowalający i po niespełna dwóch miesiącach pracy pożegnał się z klubem. Drużynę do końca sezonu prowadził więc związany z nią od paru lat Mike Dodds. Ten jednak słabo się sprawdził nawet jako rozwiązanie tymczasowe i władze pożegnały się z nim bez zbędnej zwłoki.
W lipcu ubiegłego roku zarząd postawił na szkoleniowca nieoczywistego, by nie powiedzieć… niepewnego. Regis Le Bris po dwóch sezonach prowadzenia Lorient we francuskiej Ligue 1, nie zdołał bowiem utrzymać się w lidze i władze klubu nie miały innego wyjścia, niż się z nim rozstać. Jego przygoda w Lorient wydawać się więc może swego rodzaju negatywną weryfikacją i znakiem, że to być może jeszcze nie czas na prowadzenie klubu w topowej lidze europejskiej. Klubowi z północno-wschodniej Anglii nie przeszkodziło to jednak w daniu szansy młodemu (jak na swój zawód) Francuzowi, który finalnie okazał się strzałem w dziesiątkę. O ile przed sezonem zarówno postronni kibice Championship, jak i sympatycy samego Sunderlandu, mieli dość poważne wątpliwości czy w tym sezonie klubowi uda się choćby zawalczyć o fazę play-off, o tyle już po sześciu kolejkach nikt nie miał złudzeń, jaki cel obrała drużyna Le Brisa na sezon 2024/25. Klub od końcówki września do połowy listopada zajmował pierwsze miejsce w lidze. Wówczas wyprzedzili go Leeds, Sheffield United i Burnley, ale już do końca sezonu Sunderland nie zmienił swojej pozycji ligowej. Finalnie uplasował się na czwartym miejscu z czwartą najsilniejszą obroną w lidze i aż 17 czystymi kontami. 49-letni Francuz niewątpliwie potrafił w minionym sezonie wycisnąć ze swoich podopiecznych maksimum — mimo że byli dopiero dziewiątą ofensywą w lidze, zdobywając zaledwie 58 bramek w 46 meczach. Równowaga pomiędzy atakiem a obroną okazała się kluczem do sukcesu Czarnych Kotów, którego nie byłoby jednak, gdyby nie zgranie i zżycie się samego zespołu.
Fenomen ekipy młodych talentów
Średnia wieku kadry Sunderlandu jest najniższa w całej lidze i wynosi 23,0 lata. Tajemnicą więc nie jest, że w drużynie trudno wyróżnić pojedynczych zawodników, na których trener opierałby założenia taktyczne, i którzy ciągnęliby zespół do przodu. W klubie znad Wear sytuacja jest zupełnie inna – tutaj liczy się przede wszystkim gra zespołowa, a na potwierdzenie tej tezy wystarczy spojrzeć na statystykę strzelonych goli. Zawodnikiem, który w minionej kampanii uzbierał ich najwięcej był 24-letni Wilson IIsidor, po którego strzałach bramkarze drużyn przeciwnych musieli wyciągać piłkę z siatki zaledwie 12 razy w 43 ligowych starciach. Drugi jest dopiero 20-letni Hiszpan, Eliezer Mayenda z ośmioma trafieniami, przy czym warto dodać, że obaj panowie są nominalnymi skrzydłowymi, a nie typowymi „dziewiątkami”.
Fenomen ekipy Czarnych Kotów nie polega więc bynajmniej na oparciu drużyny o młode indywidualności, po które czołowe europejskie kluby mogą sięgać jako pewne wzmocnienia, lecz na jedności drużyny i wzajemnym uzupełnianiu się na boisku. Taki sposób budowania drużyny gwarantować może pewną stabilizację i obniża ryzyko utraty kluczowych piłkarzy bez możliwości ich niezwłocznego zastąpienia. Oddać jednak trzeba, że gdyby nie ponadprzeciętna postawa zawodników takich jak Anthony Patterson czy Luke O’Nien o sukces ekipy Le Brisa byłoby z pewnością dużo trudniej, a obrona Sunderlandu nie byłaby taka szczelna. Nie dość powiedzieć, że aby wyróżnić tych, którzy mieli największy wkład w końcowy awans trzeba by wymienić niemal całą kadrę. W awans, który poprzedzony był największym kryzysem od momentu pożegnania Mike’a Doddsa.
Kryzys w najgorszym możliwym momencie
Fakt, że spadek formy w ledwo co zakończonym sezonie nastąpi był niemal pewny. W końcu drużyna bez dużego zaplecza kadrowego, oparta na zawodnikach wciąż niedysponujących tak dużym doświadczeniem w graniu na najwyższej intensywności tydzień w tydzień, nie mogła rywalizować na tym samym poziomie, co Burnley i Sheffield United z szerokimi kadrami, wciąż otrzymujące wysokie kwoty za grę w Premier League. W przeciwnym razie byłby to wynik znacznie ponad stan. Kryzys miał jednak miejsce na samym finiszu rozgrywek, kiedy to piłkarze Sunderlandu w ostatnich sześciu starciach zdobyli zaledwie jedną bramkę i aż pięć z nich przegrali. Na szczęście dla klubu był to moment, kiedy przewaga punktowa była na tyle wyraźna, że zdołali zabezpieczyć pozycję dającą grę w fazie play-off. Co więc było czynnikiem, przez który uznałem, że był to najgorszy moment dla drużyny Le Brisa? Odpowiedź jest prosta – mecze barażowe, które czekały tuż za rogiem, a w których to głównym rywalem i faworytem do awansu niewątpliwie była ekipa Chrisa Wildera z Bramall Lane.
Czwarta pozycja w tabeli uchroniła co prawda Czarne Koty przed bezpośrednim starciem w półfinale baraży z Sheffield, ale dwumecz z zespołem prowadzonym przez Franka Lamparda, będącym akurat na fali i w zwyżce formy Coventry City również nie malował się w kolorowych barwach. Finalnie jednak po dwóch zaciętych spotkaniach i dramatycznej końcówce rewanżowego starcia na Stadium of Light Sunderlandowi rzutem na taśmę udało się awansować do finału play-offów. Bohaterem kibiców został – co jasne – Daniel Ballard, który był autorem gola strzelonego w 122. minucie, dającego drużynie przepustkę do wyjazdu na Wembley.
W finałowym starciu podopieczni Le Brisa od początku byli nieobecni i niemrawi. Zmęczenie sezonem widoczne było niemal na każdej płaszczyźnie. Szybkie 1-0 dla Szabel i wydawało się, że jest już „pozamiatane”. Tak grający Sunderland nie miał przecież prawa odrobić wyniku z silnym i zdeterminowanym Sheffield. I wygląda na to, że podobnym zlekceważeniem rywali wykazali się piłkarze Wildera, którzy dwukrotnie przekonali się, że serce bije tak samo mocno w każdym z młodych piłkarzy Czarnych Kotów. Wyrównanie, a następnie zwycięski gol w 95. minucie meczu wywołał euforię na stadionie w stolicy Anglii, bo właśnie stało się jasne, że Sunderland AFC wraca do Premier League, a całe play-offy podkreśliły jedynie dramaturgię drogi, przez którą klub musiał przejść.
Dlaczego cieszą się wszędzie, tylko nie w Sheffield?
Na Wyspach Brytyjskich panuje ogólna radość kibiców, którzy celebrują fakt, że to nie podopieczni Wildera, a właśnie drużyna znad Wear zagra w kampanii 2025/26 w najwyższej klasie rozgrywkowej. Powtarzalne Szable nie zachęcają bowiem do oglądania ich meczów większości entuzjastów angielskiej piłki. Mówiąc „powtarzalne” nie mam na myśli jedynie drugiego spadku z ligi na przestrzeni 3 lat z 20. miejsca, kiedy to Sheffield United pobiło rekord wpuszczonych bramek w historii Premier League, który wyniósł 104 gole. Chodzi mi tu głównie o nieatrakcyjny styl gry opierający się często na grze z kontry, niskim posiadaniu piłki, a co za tym idzie niewielkiej ilości wymienionych podań. Przepychanie meczów 1-0 z utrzymywaniem się z piłką przy nodze 30-40% czasu spotkania nie było szczególnie rzadkim widokiem na Bramall Lane.
Radość sympatyków futbolu nie może więc dziwić, gdyż perspektywa gry Sunderlandu w najlepszej lidze świata zapowiada się zgoła odmiennie. Ekipa zbudowana z młodych talentów, dość nieprzewidywalna, w której na wynik każdy piłkarz pracuje po równo wydaje się bardziej kuszącą wizją, niżeli przewidywalne i defensywne Sheffield. Dodatkowo na angielskie boiska wracają kultowe derby regionu Tyne and Wear, a więc starcia Czarnych Kotów ze Srokami, czyli Newcastle United. Oba kluby dzielą ze sobą długą historię rywalizacji na najwyższym szczeblu brytyjskiego futbolu i na ligowe spotkanie po 10 latach przerwy zaostrzony apetyt mają nie tylko sympatycy jednych czy drugich.
Realne szanse czy szybki powrót na ziemię?
Rodzi się jednak jedno zasadnicze pytanie. Czy Sunderland jest gotowy, by zagościć na salonach Premier League na dłużej? Czy drużyna młodych i niedoświadczonych do grania na takim poziomie zawodników jest w stanie utrzymać się w lidze, w której żadnemu z ostatnich sześciu beniaminków się to nie udało? Przed Le Brisem i jego ekipą z pewnością niesamowicie trudne zadanie, a władze, jeśli na poważnie myślą o tym, by liczyć się w rywalizacji z innymi, będą musiały dokonać pewnych zakupów na rynku.
Choć polityka transferowa klubu pozostaje niezmienna od 2018 roku, to nie zapowiada się, żeby awans do Premier League miał wywrócić ją do góry nogami. Skoro coś się sprawdza, należy w to iść, a nie eksperymentować i zdaje się, że zarząd Sunderlandu doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Czy wystarczy to jednak, by podjąć bój o utrzymanie w najlepszej lidze świata? Wiem jedno. Fabuła dla kolejnego sezonu netfliksowego serialu napisze się w świetle najjaśniejszych reflektorów i może być wyjątkowo interesująca.
Szymon BERNAŚ