
Źródło: Kacper Lawiński
Wyremontować drogę? Na razie nie ma funduszy. Zbudować nowy dworzec? Może być trudno. Obecne czasy zmuszają do wieloletniego czekania na zmiany. A co, jeśliby wyjść z propozycją wykopania jeziora w centrum miasta? Mało kto zostałby z takim konceptem potraktowany poważnie. Zerkając jednak w przeszłość, takie rzeczy się zdarzały. Właśnie w ten sposób powstało Jezioro Maltańskie. Jak się okazuje, kiedyś nawet tak silne nagięcie natury do ludzkiej woli nie było w Wielkopolsce niemożliwe.
Dlaczego Malta, a nie Majorka? Odpowiedź znajdziemy, cofając się 800 lat. Sprawcą całego ambarasu był książę Mieszko III Stary, usiłujący uregulować kwestię służby medycznej w swym wielkopolskim władztwie. W tym celu sprowadził na nasze ziemie zakon zajmujący się medycyną i opieką nad szpitalami, a byli to joannici, nazywani w późniejszych wiekach Kawalerami Maltańskimi. Stąd też w kolejnych wiekach pojawiła się potoczna nazwa Malta, od śródziemnomorskiej wyspy-twierdzy Zakonu. Może joannici nie wybudowali jeziora, ale za to wznieśli kościół, do dziś widoczny tuż przy Rondzie Śródka. Historia jeziora zaczęła się znacznie później.
Zalali mi plac zabaw!
„Urządzano tu majówki, witano wiosnę, w 1909 r. celebrowano 100. rocznicę urodzin Juliusza Słowackiego” – taki opis Malty możemy przeczytać na stronie posir.poznan.pl. Miejsce nieopodal Ostrowa Tumskiego pełniło w zasadzie każdą funkcję. Rozległy teren był wielką łąką, obfitował w kwiaty, stare cmentarze, stawy i młyny. Czysta sielanka. Był czymś, co można było określić jako „wszystko i nic”. Co ciekawe, przez teren przyszłego akwenu przejeżdżała Średzka Kolej Powiatowa, zatrzymując się m.in. na stacjach Malta i Brama Warszawska. Współcześnie, po spuszczeniu wody ze zbiornika, można nadal zobaczyć pozostałości po trasie kolejowej – resztki torów czy mostu. Za to nikomu, kto na początku XX wieku spacerował tam z pieskiem, nie przychodziło do głowy, że już za 20 lat wjadą tu koparki, by rozpocząć jedną z największych inwestycji w historii Poznania. Lidia Tokarska, która całe dzieciństwo spędziła na ówczesnej Malcie, z żalem wspomina w swojej książce: „Jak zaczęły się wykopy, to dzieci tam nie dopuszczano. Miejscowi żałowali, że ten piękny teren uprawny będzie zalany. Gdy powstało jezioro, to nie było już to samo miejsce”. Jak to bywa w przypadku wielkich przedsięwzięć, zdanie mieszkańców znaczy raczej mało, a tym bardziej zdanie dzieci. Tak więc już niedługo plac zabaw małej Lidii miał w całości zniknąć pod wodą.
Zamiast dołu będzie góra

Źródło: Kacper Lawiński
Wielkie inwestycje bywają wielkim rozczarowaniem. Architekt Władysław Czarnecki, legenda poznańskiej urbanistyki, przed wojną współtworzył nowoczesny projekt tzw. Parku Narodowego. Znaleźć miało się w nim wszystko – jezioro, teatry, boiska, korty, domy wypoczynkowe, a całość przypieczętować miał Kopiec Wolności. Zamiast tego całego zestawu przed wojną zdążył pojawić się jedynie Kopiec. Plany jeziora zostały odłożone w czasie, najpierw z powodu Wielkiego Kryzysu, potem – zbrojnego ataku III Rzeszy na Polskę. W czasie II wojny światowej Niemcy postanowili częściowo zaopiekować się projektem, robiąc to za pośrednictwem rąk Polaków, w tym Żydów, przebywających w przymusowych obozach pracy. Udało się im jednak wykopać zbiornik ledwo nadający się do czegokolwiek. I tak już mogłoby pozostać, gdyby nie pomysł grupki osób pod koniec lat 40. XX wieku. Za sprawą harcerzy w 1952 roku, w ramach pięknego czynu społecznego, jezioro było gotowe do użytku. Było to wielkie święto dla Poznania. Władze miasta zdawały się wtedy mówić: „Jezioro w centrum miasta – dla władzy ludowej nie ma rzeczy niemożliwych”.
Ściek maltański
Lata 60. to prawdziwy szczyt formy Jeziora Maltańskiego. Odbywały się tu sławne na całą Europę regaty, a miasto zyskało to, na czym mu zależało – rozgłos i zyski finansowe. Tuż po tym zaczęło się jednak dziać z akwenem coraz gorzej. W 1982 roku jezioro znajdowało się już w tragicznym stanie. Przypominało śmierdzący ściek i porastała je półtorametrowa trzcina. Mieszkańcy omijali ten obszar ze względu na bijącą od niego nieprzyjemną woń. Ówczesny prezydent Poznania, Andrzej Wituski, temat Malty zapisał sobie drukowanymi literami. Znalazł się więc architekt – Klemens Mikuła – i przystąpił do oceny szans na ratunek dla jeziora. Okazało się, że trzeba wybrać z niego milion metrów sześciennych ziemi. „To tak, jakbyśmy zasypali cały Stary Rynek i jeszcze usypali górę wyższą o 25 metrów od Wieży Ratuszowej” – pisał w swojej książce. Zaczęło się robić nerwowo, bo prace nadal trwały, a za dziewięć dni miały się odbyć wielkie regaty. „Czy ktokolwiek może zagwarantować, że widzowie, którzy zechcą przyjść na mistrzostwa świata, nie utoną w błocie, tak jak to niestety dzisiaj jeszcze jest? – pytał oburzony dziennikarz „Gazety Poznańskiej”. Pośpiech był kosmiczny. Architekt sam do końca nie wierzył, że to wszystko może się udać. „Pracowaliśmy non stop, wszyscy byli na placu budowy. Patrzyliśmy na to i mówiliśmy: nic już nas nie uratuje. Jutro mistrzostw nie będzie. Teraz to już chyba pozostało nam tylko się napić” – wspominał w książce „Historie warte Poznania” jeden z przyjaciół Klemensa Mituły. Finalnie udało się, rzutem na taśmę. „Głos Wielkopolski” relacjonował całe wydarzenie jako cud nad Maltą. I rzeczywiście, w dziewięć dni z bagna uczyniono jezioro – to musiał być cud.
Dziś zielone płuca Poznania, bo tak nazywa się Maltę, wymagają czyszczenia co cztery lata. To czas odnajdywania na dnie przeróżnych skarbów. Dzięki temu jednak mamy gwarancję, że płuca nie przerodzą się ponownie w bagno, a zamiast odstraszać zapachem – jezioro będzie przyciągało zarówno poznaniaków, jak i turystów. Bo dzięki niemu, podróż na Maltę jest dużo krótsza, a zamiast samolotu – wystarczy tramwaj.
Kacper LAWIŃSKI