
Produkcja, na którą fani kultowych „Psów” czekali od lat. „Zamach na papieża”, czyli najnowszy film Władysława Pasikowskiego, wszedł do kin pod koniec września i niemal natychmiast podzielił publiczność. Jedni opuszczali salę pełni entuzjazmu, inni – wyraźnie rozczarowani. Gdzie leży prawda o tej produkcji? Czy Pasikowski wraca do formy, czy to kolejny krok w tył w jego karierze?
Po nieudanej trzeciej części kultowych „Psów” z 2020 roku reputacja Pasikowskiego wyraźnie ucierpiała. Już wcześniej wielu widzów i krytyków zwracało uwagę na film „Kurier” z 2019 roku, który również nie spełnił oczekiwań. Dlatego najnowsza produkcja reżysera od samego początku wzbudzała kontrowersje. Jedni obawiali się, że czeka nas kolejna artystyczna klęska, inni natomiast mieli nadzieję, że po dwóch słabszych filmach Pasikowski wreszcie dokona przełomu. Jedno jest pewne – obok tego obrazu nie da się przejść obojętnie. „Zamach na papieża” wywołuje skrajne emocje i na nowo otwiera dyskusję o miejscu reżysera w polskiej kinematografii.
Filmowa historia inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami z 1981 roku, kiedy dokonano zamachu na papieża Jana Pawła II. Szybko jednak okazuje się, że okoliczności te stanowią jedynie tło dla zupełnie innej opowieści. Choć historia początkowo skupia się wokół wydarzeń w Rzymie, to stanowią one jedynie punkt wyjścia. Większość fabuły rozgrywa się w niewielkim, polskim mieście czasów PRL-u. Pasikowski znakomicie oddaje klimat tamtej epoki, osadzając w nim losy głównego bohatera. Czasem robi to w sposób brutalny, ale w tym właśnie tkwi konsekwencja jego stylu. Reżyser już wielokrotnie udowodnił, że kieruje się ideą „w imię zasad”.
Nieuchronny koniec
Głównym bohaterem jest były snajper, który zostaje zmuszony do udziału w tajnej operacji. W jego rolę wciela się Bogusław Linda, znany już z wcześniejszych produkcji Pasikowskiego. Można przypuszczać, że to właśnie obecność aktora zachęciła wielu widzów do obejrzenia filmu i słusznie, ponieważ Linda odnajduje się w roli znakomicie. Jego postać – Konstanty „Bruno” Brusicki, otrzymuje zadanie zastrzelenia człowieka, który ma wykonać zamach na papieża. Niechętnie, lecz zmuszony szantażem, bohater podejmuje się niebezpiecznej misji. Świadomość nieuchronnego końca towarzyszy mu od chwili, gdy dowiaduje się o śmiertelnej chorobie nowotworowej. Już na początku filmu Brusicki poznaje swój wyrok – pozostało mu zaledwie kilka tygodni życia, dlatego staje się idealnym kandydatem do przeprowadzenia ryzykownej „Operacji Paproch”. Pomimo zaawansowanego wieku postaci – a także samego aktora, który w tym roku obchodził 73. urodziny – kreacja Lindy zachwyca autentycznością. Aktor z niezwykłą swobodą łączy w odgrywanej postaci zmęczenie życiem z determinacją człowieka, który ma jeszcze coś do udowodnienia.

Sprawdzone rozwiązanie czy nudna powtarzalność?
Władysław Pasikowski, określany mianem specjalisty od „męskiego kina” i tym razem nie zawiódł. W swojej najnowszej produkcji zadbał o wszystkie elementy charakterystyczne dla jego twórczości: wartką akcję z wyraźnymi akcentami thrillera, krwawe sceny oraz świat przestępczych porachunków. Ponownie ukazał również silną postać mężczyzny – typowego twardziela. Fakt, że rolę tę odgrywa Linda tylko potwierdza, iż Pasikowski pozostaje wierny własnym artystycznym wyborom. Podobny obraz bohatera reżyser prezentował już wcześniej, m.in. w filmach „Psy” czy „Kroll”, dzięki którym Linda zdobył uznanie i stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorów. Trudno nie zauważyć, że w dużej mierze to właśnie Pasikowski otworzył mu drogę do kariery.
W produkcji „Zamach na papieża” relacja Pasikowski – Linda opiera się, podobnie jak w poprzednich filmach, na sprawdzonych schematach: znanej tematyce i rozpoznawalnym aktorstwie. To jednak bywa powodem krytycznych ocen, gdyż wielu widzów zarzuca reżyserowi powtarzalność i brak świeżości. Podczas gdy jedni cenią sobie konsekwencję i nostalgiczne obrazy, inni odczuwają rozczarowanie, oczekując czegoś nowego lub przynajmniej nieprzewidywalnego. „Zamach na papieża” to produkcja, która – stety lub niestety – wpisuje się w tę przewidywalność. Sceny są schematyczne, a oryginalności niewiele. Fabuła, choć formalnie inna, przywodzi na myśl wątki znane już z wcześniejszych filmów Pasikowskiego. Dla części widzów może to być niewystarczające, dla innych – wręcz przeciwnie – stanowić będzie atut: bezpieczny, „komfortowy” obraz niosący ze sobą wspomnienia. Niewykluczone, że właśnie taki był zamysł reżysera, biorąc pod uwagę obecność uwielbianego Lindy oraz PRL-owski klimat.
Czy „Zamach na papieża” to dobry film? Być może. Z pewnością jednak jest to szczególne dzieło – swoiste domknięcie współpracy duetu Pasikowski–Linda, na które wielu widzów czekało z sentymentem i ciekawością. To prawdopodobnie ostatni rozdział ich wspólnej filmowej historii, pełen emocji, napięcia i pewnej nostalgii za czasami, gdy ich kino definiowało pojęcie „twardego polskiego bohatera”. Reżyser od lat zajmuje ważne miejsce w krajowej kinematografii, a jego najnowszą produkcję można postrzegać jako symboliczne podsumowanie jego stylu: surowego, męskiego, opartego na moralnych dylematach, wewnętrznych konfliktach i emocjonalnym napięciu, które zawsze stanowiło o sile jego opowieści. Film można też odczytać jako hołd dla relacji Pasikowskiego z Lindą. Relacji twórczej, intensywnej i pełnej wzajemnego zrozumienia, która przez dekady przynosiła polskiemu kinu jedne z najbardziej wyrazistych postaci i historii… dziś są już niemal legendarne.
Małgorzata WALKOWIAK
