
Już 5 października, podczas Grand Prix Singapuru, McLaren zdobył upragnione, brakujące punkty i został mistrzem świata konstruktorów na sześć rund przed końcem sezonu. Świętowanie ma jednak słodko-gorzki smak, gdyż na drodze do podwójnego triumfu (co wydawało się już formalnością) pojawił się groźny rywal – Max Verstappen.
Od początku tego sezonu McLaren był faworytem do zdobycia obu tytułów – mistrzostwa świata kierowców oraz konstruktorów. Zespół zbudował dominujący bolid, który zapewnił mu triumf w 12 z dotychczasowych 18 rund (stan na 18 października). Dzięki temu, z wynikiem 650 punktów, zapewnił sobie nagrodę najlepszego konstruktora po raz 10. w historii. Od początku 2025 roku najsilniejszym ogniwem w szeregach McLarena był zeszłoroczny wicemistrz świata – Lando Norris. Brytyjczyk wydaje się być w życiowej formie, co przy dostarczeniu mu odpowiednich narzędzi w postaci dobrego bolidu brzmi, jak recepta na mistrzowski tytuł. To on był typowany na lidera zespołu, co potwierdził w pierwszym wyścigu MŚ – na torze w Melbourne. Szybko jednak okazało się, że największym rywalem dla 25-latka stanie się… jego kolega z zespołu. Oscar Piastri, bo to o nim mowa, mimo znacznie mniejszego doświadczenia w F1, nie tylko dorównał kroku swojemu kompanowi, ale przez większość sezonu wręcz nad nim dominował. Po zdobyciu prowadzenia w klasyfikacji generalnej ani na chwilę go nie oddał, a zarówno w pojedynkach kwalifikacyjnych, jak i liczbie zwycięstw dystansuje Norrisa.
Mimo tego, że jest to dopiero trzeci rok Piastriego na torach F1, od kilku miesięcy jest on faworytem do zdobycia tegorocznego mistrzostwa świata kierowców. 24-letni Australijczyk w tym sezonie zwyciężył już w siedmiu rundach Grand Prix, a jego jazda charakteryzuje się dokładnością, szybkością i stosunkowo niewielką liczbą popełnianych błędów. Solidna forma szybko przełożyła się na wymierne efekty, gdyż kierowca z Antypodów po trzecim tegorocznym zwycięstwie, odniesionym podczas kwietniowego GP Arabii Saudyjskiej utrzymuje się na pierwszym miejscu w stawce. Norris posiada praktycznie te same narzędzia i także jest szybki, solidny oraz skuteczny, ale zdaje się, że początek sezonu dał mu się we znaki w sferze mentalnej. Presja, jaką wygenerowała świetna jazda kolegi z zespołu sprawiła, że Brytyjczyk świetne weekendy przeplatał wpadkami, których można było uniknąć. Na pierwszy plan wysuwa się stłuczka, która skończyła się rozbiciem jego bolidu w GP Kanady. W zestawieniu z regularnym, punktującym w każdym wyścigu i opanowanym Oscarem, pojawił się oczywisty kandydat do tytułu.
Drugi McLaren
W obliczu toczącej się walki między tymi kierowcami, wiele zależało od samego McLarena. Zespół został przy strategii stosowanej także rok wcześniej, tzw. papaya rules. Oznacza to, że obaj kierowcy mogą walczyć na torze między sobą, dopóki się ze sobą nie zderzą. Znacznie ograniczono też stosowanie poleceń zespołowych, takich jak zamiana pozycji w przypadku znacznie lepszego tempa kierowcy znajdującego się z tyłu. W praktyce w wielu wyścigach wypadło to jednak… kontrowersyjnie i doprowadziło do kilku zwarć między kierowcami McLarena. W GP Kanady Lando przy próbie wyprzedzenia Oscara zderzył się z nim, co wykluczyło Brytyjczyka z dalszej części rywalizacji. W GP Austrii niemalże doszło do kontaktu, tym razem z winy drugiego z kierowców, który otrzymał reprymendę od swojego zespołu. Odwrotna sytuacja zeszła w przypadku ostatniej rundy w Singapurze. Tym razem podczas przebijania się przez stawkę Lando delikatnie uderzył w zespołowego partnera, zyskując dzięki temu przewagę i przebijając się na trzecią pozycję. To zaś, ku niezadowoleniu Oscara, nie spotkało się ze stanowczą reakcją zespołu.
W mediach społecznościowych często można spotkać się z komentarzami, jakoby rywalizacja kierowców McLarena była dodatkowo podsycana i wyrównywana przez sam zespół. Pierwszy raz mogliśmy zobaczyć to w GP Węgier, kiedy Lando i Oscar jechali z dwoma różnymi założeniami. Ten pierwszy pojechał na jeden pit stop, zaś drugi – na dwa. Okazało się to korzystne dla Brytyjczyka, który startując z trzeciej pozycji, wygrał wyścig. Sporą dyskusję wywołało także GP Włoch, podczas którego to Oscar został poproszony o zamianę pozycji przez to, że jadący wcześniej przed nim Lando zjechał jako drugi i wskutek wydłużenia pit stopu doszło do podcięcia. Z komunikatów radiowych łatwo wysnuć wniosek, że czegoś takiego wcześniej nie było w wewnątrzzespołowych ustaleniach. Ostatecznie jednak Piastri polecenie wykonał. Obaj kierowcy mają też już za sobą weekendy, o których chcieliby zapomnieć. Awaria bolidu wykluczyła Lando z rywalizacji w GP Holandii, zaś GP Azerbejdżanu na pierwszym okrążeniu zakończył Oscar, rozbijając swój bolid o ścianę. Nieszczęścia kolegi nie zdążył wykorzystać Brytyjczyk, kończąc wyścig na siódmej pozycji.
Mistrz w barwach… Red Bulla?
Sezon stojący dotychczas pod znakiem dominacji McLarena ma jednak trzeciego bohatera – i to takiego, którego nigdy nie można lekceważyć. Red Bull po wakacjach wprowadził skuteczne poprawki, a jego czołowy kierowca, Max Verstappen wygrał dwa z czterech ostatnich wyścigów, pozostałe dwa kończąc na drugim miejscu. Czterokrotny mistrz świata, który rozdawał karty przez ostatnie cztery lata, powrócił do gry i wszystko wskazuje na to, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Zważywszy na chaos w zespole McLarena, może on zgarnąć przewagę dla siebie. Obecnie do lidera traci 63 punkty i nadal jest w stanie powalczyć o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. Dodatkowo jego zespół zwiększył swoje szanse na nieco wyższą pozycję w klasyfikacji konstruktorów – aktualnie plasuje się na czwartej lokacie, tuż za Ferrari.
Co przemawia na korzyść Verstappena? Choć od lat wzbudza to dyskusje, w Red Bullu kierowca jest tylko jeden. Max nie ma bezpośredniego rywala w zespole, a Red Bull traktuje go absolutnie priorytetowo. Gdy w sąsiednim, pomarańczowym garażu co wyścig wybucha afera związana z przebiegiem rywalizacji czy honorowaniem papaya rules, Holender na tym korzysta, sukcesywnie wspinając się w klasyfikacji generalnej. Samochód, którym jest w stanie walczyć o najwyższe cele otrzymał stosunkowo późno – i choć w wywiadach unika jasnych deklaracji, nadal próbuje obronić mistrzostwo po raz piąty z rzędu. Mimo wyraźnego końca dominacji Red Bulla, Max i tak znalazł sposób, aby osiągać dobre wyniki. To wszystko sprawia, że walka o tytuł w tym sezonie będzie jeszcze bardziej zacięta, a ostra rywalizacja – nieunikniona.
Oliwia GARCZYŃSKA
