
Wizja była utopijna – dzięki edukacji zdrowotnej młodzież miała nauczyć się istotnych zagadnień związanych ze zdrowiem. Oczekiwania Ministerstwa Edukacji Narodowej szybko zostały jednak zweryfikowane. Rodzice zaczęli masowo wypisywać swoje dzieci z tego nieobowiązkowego przedmiotu. Dlaczego tak wiele osób zrezygnowało? Jakie są konsekwencje tego, że przedmiot jest fakultatywny? Co, oprócz edukacji seksualnej, której kwestię non stop podkreśla opozycja, ma do zaoferowania edukacja zdrowotna?
Tylko 8% uczniów klas trzecich poznańskich liceów uczestniczy w zajęciach z edukacji zdrowotnej. W niższych klasach statystyki też nie napawają optymizmem. Przedmiot, który ma uczyć o sprawach bezpośrednio dotyczących każdego z nas, stał się tematem sporów i kłótni. Wzbudza emocje nie tylko wśród dzieci i młodzieży, która może tę wiedzę przyswajać, ale także wśród rodziców, pedagogów, a przede wszystkim polityków, którzy chętnie wypowiadają się na ten temat. W internecie zawrzało, gdy prezydent Karol Nawrocki poinformował, że wypisał swojego syna z edukacji zdrowotnej. Nie zabrakło też spekulacji, że na podobny krok zdecyduje się Rafał Trzaskowski, który zdementował je na platformie X.
Natomiast Bartłomiej Wróblewski, poseł z ramienia PiS na początku września zorganizował konferencję prasową, podczas której wyraził swój sprzeciw wobec idei wprowadzenia edukacji zdrowotnej. Jego zdaniem nowy przedmiot jest niezgodny z artykułem 48. polskiej Konstytucj o treści: „Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. Wychowanie to powinno uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz jego przekonania”. Zdaniem posła wszystkich potrzebnych treści dałoby się nauczać w ramach m.in. lekcji biologii. Symbolem luki edukacyjnej w Polsce w zakresie zdrowia stali się politycy zaproszeni do programu ,,Poranek polityczny” na antenie TVP Info. Andrzej Kosztowniak (PiS), Marcin Karpiński (Nowa Lewica) i Ireneusz Raś (Sekretarz Stanu w Ministerstwie Sportu i Turystyki) nie potrafili odpowiedzieć na z pozoru proste pytanie dziennikarki o różnicę pomiędzy okresem a owulacją. Z odpowiedzi został zwolniony Adrian Witczak (KO) – nauczyciel biologii. Wszystko to przyczyniło się do frekwencyjnej klęski edukacji zdrowotnej. W toku gorących dyskusji zdążyliśmy już przekonać się, co o zasadności nowego przedmiotu sądzą politycy. Postanowiliśmy sprawdzić, jak wygląda to z perspektywy samych zainteresowanych: nauczycielki tego przedmiotu; matki, której dziecko uczestniczy w zajęciach oraz ojca, który wypisał z nich swojego syna. W tym celu przeprowadziliśmy z nimi wywiady.

Okiem nauczyciela
O zakres merytoryczny i stosunek do przedmiotu zapytaliśmy Panią Karolinę, nauczycielkę w szkole podstawowej oraz branżowej, która wcześniej uczyła wychowania fizycznego.
Czego dotyczy program nauczania edukacji zdrowotnej? Czym różni się od dotychczasowego – także nieobowiązkowego – wychowania do życia w rodzinie?
– Przede wszystkim ten przedmiot ma moim zdaniem większe zaplecze merytoryczne, niż wcześniej miało wychowanie do życia w rodzinie. Tutaj mamy konkretnie wyznaczone przez podstawę tematy, których warto się z młodzieżą podjąć. Oczywiście nie znaczy to, że jeżeli uczniowie sami zaproponują jakiś rozsądny temat w zakresie tego przedmiotu, to go nie wykorzystamy. Jest jednak taki schemat, szablon, który pozwolił nam odpowiednio się przygotować do prowadzenia tych zajęć w jak najbardziej przystępny dla młodych sposób. I, co moim zdaniem jest szczególnie ważne – te podręczniki, na których bazujemy nie są staromodne. Zostały opracowane przez specjalistów w swoich dziedzinach tak, aby była to naprawdę ważna i solidna dawka informacyjna dla współczesnych dzieci oraz nastolatków.
Jakie tematy będą poruszane podczas tych zajęć, co mogą z nich wynieść uczniowie?
– Moim celem, jako nauczycielki tego przedmiotu, jest uświadomienie młodzieży, jak można żyć zdrowo. Żyjemy w czasach, kiedy mamy naprawdę mnóstwo możliwości prowadzenia odpowiedniej diety czy uprawiania wielu, różnych dyscyplin sportowych, a często tego zupełnie nie wykorzystujemy. Zapominamy także o regularnym badaniu się. Chciałabym, aby nowe pokolenie miało szansę wejść w dorosłość już z wypracowanymi dobrymi nawykami – zarówno tymi żywieniowymi, dotyczącymi aktywności fizycznej, jak i kwestiami związanymi z profilaktyką. Wszystko w myśl zasady: „w zdrowym ciele zdrowy duch” oraz „lepiej zapobiegać, niż leczyć”.
Jak wygląda frekwencja podczas Pani zajęć? Jak rozkłada się ona w różnych grupach wiekowych?
– Uczę tego przedmiotu w szkole podstawowej oraz branżowej. Co ciekawe, w tej drugiej frekwencja jest wyższa niż w podstawówce. Najwięcej dzieci uczęszcza z klasy czwartej – myślę, że około połowa. W pozostałych klasach nie jest to niestety nawet 25% uczniów. W szkole branżowej wypisały się natomiast jedynie pojedyncze osoby.
Co Pani zdaniem zaważyło na wysokiej skali wypisywania się z tych zajęć?
– W trzech słowach: strach przed nieznanym. Ministerstwo Edukacji nie zrobiło praktycznie żadnej promocji tych zajęć, a nie oszukujmy się – rodziców, którzy realnie się zapoznają z podstawą programową tego przedmiotu jest niewielu. Nawet przy próbie organizacji spotkania informacyjnego dla rodziców odzew z ich strony był praktycznie zerowy. Myślę, że ta polaryzacja polityczna też zrobiła swoje. Rządzący nie byli zgodni ze zdaniem opozycji i spowodowało to falę przepychanek słownych, którymi większość z nas jest już zmęczona.

Wątpliwe kompetencje
Brak odpowiedniej promocji, słowne przepychanki wśród polityków, strach przed czymś nieznanym – te powody brzmią bardzo sensownie. Pana Karola, który postanowił wypisać z edukacji zdrowotnej przygotowującego się do egzaminu ósmoklasisty syna, zapytaliśmy o jego motywacje.
Dlaczego zdecydował się Pan wypisać syna z edukacji zdrowotnej? Kiedy podjął Pan tę decyzję?
– O tym, że mój syn nie będzie uczęszczał na te zajęcia, zdecydowałem chwilę przed rozpoczęciem roku szkolnego. Zapoznałem się z podstawą programową. Nie uważam, że cały zamysł jest zły, bo owszem są tam pewne treści, których na lekcji biologii jest za mało, a które są przydatną wiedzą. Mówię tutaj w szczególności o kwestiach zdrowia i profilaktyki. Uważam jednak, że kwestie związane z seksualnością nie są czymś, co powinno być omawiane podczas zajęć lekcyjnych. Nie mam pewności, w jaki sposób nauczyciel te tematy omówi. Co więcej, nie wiem też, jak wyglądają kompetencje osób prowadzących. Zupełnie inna byłaby rozmowa, gdyby na zajęcia do młodzieży przychodzili specjaliści, jak np. dietetyk czy seksuolog. Uczniowie na pewno czuliby większy respekt niż do nauczyciela, z którym mieli inny przedmiot, często nijak mający się do edukacji zdrowotnej.
O jakiej porze miały się odbywać te zajęcia według planu lekcji syna?
– We wtorki od rana, na pierwszej godzinie lekcyjnej. W momencie, kiedy mój syn przygotowuje się do egzaminu ósmoklasisty, każda dodatkowa godzina snu jest na wagę złota. Naprawdę nie jest mało tych wszystkich zajęć w całym planie. Kiedy pojawił się dodatkowy przedmiot ze średnią wartością merytoryczną, wybór, czy syn będzie na to chodził, był prosty.
Jak wygląda frekwencja na tych zajęciach w klasie syna?
– Szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to. Nie kierowałem się opinią innych, tylko dobrem własnego dziecka.
Cegiełka do lepszej zmiany
Inaczej na sprawę patrzy pani Martyna, która zdecydowała, że jej córka (uczęszczająca do piątej klasy szkoły podstawowej) będzie uczestniczyć w fakultatywnych zajęciach. Uważa, że ich wprowadzenie to krok ku dobrym zmianom.
Dlaczego zdecydowała się Pani na to, aby córka uczestniczyła w zajęciach? Kiedy podjęła Pani decyzję?
– Decyzję podjęłam jakoś w trakcie wakacji. Słyszałam wcześniej o wprowadzeniu tego novum i trochę doinformowałam się o tym, czego moja córka może się dowiedzieć. Jednym z głównych założeń ma być zachęcanie do prowadzenia zdrowego trybu życia. Moja córka, chociaż nie ma problemu z otyłością, to nie przepada za aktywnością fizyczną, chyba że wliczymy w to scrollowanie palcem po telefonie. Wierzę, że może te zajęcia będą cegiełką do lepszej zmiany w tym kierunku. A, jako że jest w piątej klasie podstawówki, to wątpię, żeby tutaj jakieś inne tematy miały wyjść na piedestał.
O jakiej porze Pani córka ma te zajęcia według planu lekcji?
– W piątki po południu. Córka na szczęście jest w piątej klasie, więc plan nie jest na tyle przeforsowany, żeby ta jedna godzina tygodniowo stanowiła jakąś ogromną różnicę.
Jak wygląda frekwencja na tych zajęciach?
– Z tego, co wiem to plus minus połowa klasy na nie uczęszcza. Mojej córki to jednak nie zniechęca, bo nauczycielka, z którą ma zajęcia, obrała bardziej formułę rozmowy z uczniami, niż stricte wykładową, jak to zazwyczaj bywa.
Niezależnie od różnych opinii jeden sukces tego przedmiotu jest praktycznie przesądzony – dawno żadna zmiana dotycząca oświaty nie wywołała aż tak zagorzałej dyskusji. Kto wie, może edukacja zdrowotna dołączy nawet do listy tematów „zakazanych” przy tegorocznym wigilijnym stole?
Julia ZYGMUNT
