
W przeprowadzonych niedawno wyborach do norweskiego parlamentu – Stortingu, sukces odniosły partie bloku centrolewicy. Dla niektórych, zważywszy na przedwyborczą kampanię i polityczne sensacje, jakie miały miejsce podczas ostatniej kadencji pod rządami socjaldemokratów, wynik mógł być zaskoczeniem. Kto tak naprawdę jest zwycięzcą, a kto przegranym głosowania? Czy Jonas Gahr Støre na pewno ma powody do radości? Sprawdzamy jak wygląda scena polityczna w tym mroźnym kraju.
Wrześniowe wybory parlamentarne w Norwegii zakończyły się triumfem rządzącej od czterech lat socjaldemokratycznej Partii Pracy. Dla centrolewicowego ugrupowania ponowna wygrana była niewątpliwym sukcesem. Uzyskana liczba mandatów jest jeszcze wyższa niż w poprzednich wyborach, gdy Arbeiderpartiet zdobyła władzę po latach rządów konserwatystów. Łączna liczba 53 miejsc w norweskim parlamencie najprawdopodobniej zapewni premierowi Jonasowi Støre drugą kadencję z rzędu na stanowisku. Korzystny wynik wyborczy Partii Pracy oznacza, iż głosowanie zakończyło się faktycznym sukcesem ugrupowań progresywnych. Zdobywając 88 miejsc, blok centrolewicy uzyskał przewagę nad ugrupowaniami konserwatywnymi i prawicowymi, którym przypadło 81 mandatów.
Kontrowersyjna kadencja
Zwycięstwo Partii Pracy nie było jednak pewne. Sondaże przed wyborami ukazywały częste spadki poparcia dla rządzącego ugrupowania. Może wynikać to z faktu, iż mijająca kadencja rządów Jonasa Støre cechowała się wieloma skandalami. Jedną z nich były kontrowersje wokół ministry badań i szkolnictwa wyższego, Sandry Borch. W 2024 roku w norweskich mediach, na czele z E24 i Aftenposten, ukazała się informacja, że Borch dokonała daleko idącego plagiatu w swojej pracy magisterskiej. Kilka miesięcy później, kolejny skandal, wywołany informacjami o plagiacie, wybuchł wokół norweskiej ministry zdrowia Ingvild Kjerkol. Wcześniej z kolei polityczną aferę spowodowała informacja dotycząca ministry spraw zagranicznych Anniken Huitfeldt. Mąż polityczki miał handlować akcjami firm, na których kurs mogła mieć wpływ Huitfeldt. Chodziło przede wszystkim o firmy zbrojeniowe i rybackie. Afera ta była szeroko komentowana. Niedługo po niej Partia Pracy po raz pierwszy od 1924 roku przegrała wybory samorządowe w Norwegii.
W styczniu doszło do rozpadu koalicji rządzącej. Premier Støre zapowiedział wtedy, że kraj wdroży dyrektywy Unii Europejskiej, dotyczące energii. W odpowiedzi na tę wiadomość minister finansów Trygve Vedum z eurosceptycznej Partii Centrum ogłosił, że jego ugrupowanie odchodzi z rządu. Warto zaznaczyć, że Jonas Støre w nowym gabinecie, utworzonym po odejściu Partii Centrum, na stanowisko ministra finansów wyznaczył popularnego w Norwegii Jensa Stoltenberga, byłego sekretarza generalnego NATO. Oprócz politycznych skandali ważnym wątkiem w przedwyborczej kampanii wyborczej była kwestia norweskiej ropy naftowej i gazu ziemnego. Państwo to jest jednym z największych eksporterów tych surowców na świecie i największym eksporterem gazu do Unii Europejskiej. Populistyczna Partia Postępu popiera dalszą eksploatacją złóż. Temat wywoływał podziały w bloku ugrupowań lewicowych. Partia Pracy i Partia Centrum wspierają dalsze wydobycie, z kolei Zieloni i Partia SV postulują odejście od wydobycia gazu i ropy.

Fala populizmu?
Mimo zwycięstwa formacji lewicowych, wielu komentatorów skupia się na znaczącym wzroście poparcia dla populistycznej Partii Postępu. Ugrupowanie uzyskało dwukrotnie wyższy wynik niż w poprzednich wyborach i zajęło drugie miejsce, zaraz za Partią Pracy. Jest ono znane ze swoich skrajnie antyimigranckich poglądów. Jego przewodnicząca, Sylvi Listhaug, spotyka się z krytyką swych wypowiedzi na temat migracji. W 2018 roku, kiedy pełniła funkcję ministry sprawiedliwości, opublikowała kontrowersyjny post oskarżający Partię Pracy o przedkładanie interesów terrorystów nad interes obywateli Norwegii. Listhaug spotkała się z silną krytyką swoich słów. To właśnie obóz młodzieżowy Partii Pracy był celem brutalnego ataku terrorystycznego Andersa Breivika w 2011 roku. Fakt ten spotęgował krytykę poczynań ówczesnej ministry sprawiedliwości. Po aferze zrezygnowała ona ze stanowiska, gdy jedna z partii zapowiedziała zebranie poparcia dla wotum nieufności przeciwko niej.
Wielu ekspertów wskazuje, że wysoki wynik Partii Postępu mógł wynikać z sytuacji ekonomicznej i niezadowolenia Norwegów z polityki ekonomicznej rządu. W wywiadzie dla European Centre for Populism Studies doktorka Lise Bjånesøy stwierdziła, że: „kwestie ekonomiczne, takie jak podatek od majątku i koszty życia, były kluczowe w tych wyborach”. Wywodząca się z Uniwersytetu w Bergen naukowczyni powiedziała też, że „Partia Postępu zdecydowanie sprzeciwia się marnowaniu pieniędzy podatników. Przyciąga tym samym wyborców niezadowolonych z Partii Pracy i konsoliduje poparcie wśród osób sfrustrowanych rosnącymi kosztami utrzymania”.
Warto zaznaczyć, że mocnemu wzrostowi poparcia dla Partii Postępu towarzyszył znaczny spadek poparcia dla dotychczasowego lidera wśród ugrupowań prawicowych, konserwatywnej partii Høyre. Uzyskała ona o 12 miejsc mniej niż w wyborach w 2021 roku i jest to jej najgorszy wynik od 2005 roku. Po wyborach jej dotychczasowa przewodnicząca Erna Solberg, ogłosiła, że odejdzie ze stanowiska, które zajmowała przez ponad 20 lat. Mimo że wybory zakończyły się sukcesem norweskiej lewicy, Arbeiderpartiet musi zmierzyć się z kontrowersjami i niską popularnością swojego premiera. Problematyczny dla Jonasa Støre może okazać się fakt, że posiadający większość blok formacji centrolewicowych składa się z wielu różnych ugrupowań. Z pewnością nadchodząca kadencja nie będzie dla norweskich decydentów łatwa.
Leo TARGONI
