
Rzadko kiedy możemy w polskich mediach usłyszeć o zdarzeniach rozgrywających się w różnych częściach tzw. Globalnego Południa. Naszą uwagę przykuwa wojna na Ukrainie, wydarzenia w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej, a przede wszystkim nasza polityka wewnętrzna. Nie oznacza to jednak, że nie dzieją się tam rzeczy warte, czy wręcz wymagające naszej uwagi.
Powszechna bieda, zmiana klimatu, niestabilne rządy – oto mieszanka wybuchowa, która w ostatnich latach pchnęła region Sahelu (pograniczny pas zagrożonych pustynnieniem ziem uprawnych, który rozciąga się od Senegalu po Erytreę, oddzielając piaski Sahary od malowniczych sawann) na skraj przepaści. Młode demokracje upadły, ustępując miejsca juntom wojskowym. Konflikty etniczne rozgorzały ze zdwojoną siłą. Tysiące młodych ludzi przyłącza się do partyzantek dżihadystów, pogłębiając chaos, a dawne kolonie Francji zwracają się ku Rosji i Chinom. Obszar ten, niegdyś centrum wielu afrykańskich cywilizacji, dziś stał się areną krwawych zmagań junt wojskowych i dżihadystów, których reperkusje możemy odczuć również w naszej części świata.
Postkolonialny domek z kart
Państwa Sahelu, zwłaszcza zaś jego zachodniej części, są szczególnie narażone na wiele kryzysów ogarniających współczesny świat. Wywodzą się ze struktur kolonialnych Francuskiej Afryki Zachodniej, a ich granice w żaden sposób nie odzwierciedlają lokalnych uwarunkowań etnicznych i powiązań gospodarczych. W drugiej połowie XX wieku i na początku XXI wieku znajdowały się one pod silnym wpływem Francji, swej dawnej kolonialnej metropolii. Niektóre kraje regionu, np. Mali, demokratyzowały się w wyniku zakończenia zimnej wojny. Inne, jak Burkina Faso, pozostawały brutalnymi dyktaturami. Niezależnie od wewnętrznego systemu politycznego, żadne z nich nie było w stanie ani uniezależnić się gospodarczo od Francji, ani znacząco zmniejszyć dystansu dzielącego je od krajów rozwiniętych. W naturalny sposób taki stan rzeczy budził coraz większe niezadowolenie zwykłych ludzi.
Stabilizacji sytuacji w regionie nie pomaga też zróznicowanie etniczne mieszkańców Sahelu i sztuczny podział tego obszaru. Jego przejściowy charakter pomiędzy pustynią a sawanną sprawia, że sąsiadujące ze sobą ludy wiodą diametralnie różne style życia, co nierzadko prowadzi do silnych konfliktów. Przykładem mogą być wędrowni hodowcy bydła Fulani, których przodkowie rozprzestrzenili islam na znacznych obszarach Afryki Zachodniej w XVIII i XIX wieku. Ich wędrowny styl życia prowadzi do licznych konfliktów z osiadłymi rolnikami z doliny Nigru.
Punkt zapalny
Przez lata kryzysy narastały, jednak w 2012 roku rozpoczęło się kompletne załamanie dotychczasowego porządku. 16 stycznia tamtego roku na północy Mali wybuchło powstanie berberyjskiego ludu Tuaregów. Choć od czasu uzyskania niepodległości od Francji w 1958 roku Mali i sąsiedni Niger już kilkukrotnie zmagały się z rebeliami tego ludu, to tym razem siły buntowników osiągnęły bezprecedensowe sukcesy. Bojownicy Tuaregów, w znacznej części weterani I wojny domowej w Libii, powrócili do kraju po upadku Kaddafiego z doświadczeniem bojowym i ciężkim uzbrojeniem, spychając siły rządowe do defensywy i zdobywając Timbuktu. Ich ostatecznym celem było zmuszenie rządu Mali do uznania niepodległości północnej, saharyjskiej części kraju jako zdominowanego przez Tuaregów Azawadu.
Początkowe sukcesy tuareskich separatystów szybko wykorzystało regionalne ugrupowanie dżihadystyczne Ansar Dine, które zaczęło zwalczać zarówno świeckie bojówki, jak i siły rządowe. Sprowokowało to silną reakcję Francji, która 11 stycznia 2013 roku rozpoczęła Operację Serwal w celu rozprawienia się z fundamentalizmem religijnym w Mali. W szybkim tempie dżihadystyczne bojówki zostały zmuszone do opuszczenia malijskich miast. Był to jednak dopiero początek regionalnego kryzysu.
W kolejnych latach lokalne struktury islamskich fundamentalistów, inspirowane zarówno przez Państwo Islamskie, jak i Al-Kaidę, nie zrezygnowały z walki zbrojnej, lecz zmieniły swą taktykę. Spektakularne przemarsze przez zdobyte miasta zastąpiła walka partyzancka, w której francuskie bombowce nie były w stanie przechylić szali na korzyść lokalnych rządów. Dżihadyści nie stronili od terroru wobec swych przeciwników i postronnych ofiar, ale i siły zbrojne państw Sahelu dopuściły się licznych masakr. Wewnętrzny chaos zaczęła napędzać nieubłagana demografia. Mali, Niger, Burkina Faso i inne kraje regionu wkroczyły w fazę eksplozji demograficznej, z milionami młodych ludzi w sile wieku bez perspektyw na znalezienie jakiejkolwiek stabilnej pracy. Francja, oskarżana o prowadzenie neokolonialnej polityki i narzucanie krajom regionu nierównych umów gospodarczych, zaczęła szybko tracić poparcie w coraz bardziej niestabilnym Sahelu.
Od 2020 roku Sahel stał się częścią szerszego obszaru tzw. Pasa Zamachów Stanu. W tamtym roku armia przejęła władzę w Mali, a już w 2021 kolejna junta obaliła poprzednią. Obecna dekada przyniosła też zamach stanu w Czadzie w 2021 roku, dwa przewroty wojskowe w Burkina Faso w 2022 i zamach stanu w Nigrze w 2023 roku. W efekcie fali przewrotów kraje Sahelu, zwłaszcza zaś Mali, Burkina Faso i Niger, zmusiły francuskie i amerykańskie siły w regionie do opuszczenia swych granic, szukając nowego wsparcia w walce z terroryzmem w postaci najemników z Rosji i pomocy materialnej z Chin.
Afrykańska wersja Afganistanu?
Do tej pory wysiłki nowych junt wojskowych przyniosły efekty przeciwne do zamierzonych. Lokalne armie i rosyjscy najemnicy poprzez stosowanie zbiorowej odpowiedzialności i skrajnej przemocy wobec społeczności podejrzanych o sympatyzowanie z dżihadystami jedynie wzmacniają ich poparcie na prowincji. Sytuacja stała się na tyle poważna, że znaczne połacie północnego Mali znajdują się pod kontrolą Grupy Wsparcia Islamu i Muzułmanów (JNIM), organizacji wywodzącej się od Ansar Dine i ściśle związanej z Al-Kaidą. Bojownicy JNIMkontrolują również ponad 40% terytorium Burkina Faso. Na wielu obszarach ich głównym wrogiem nie są już siły rządowe, lecz bojówkarze Prowincji Sahel/Wielkiej Sahary Państwa Islamskiego. Lokalni zwolennicy Państwa Islamskiego kontrolują zachodnie pogranicza Nigru i niektóre obszary wschodniego Mali, organizując stamtąd zamachy terrorystyczne w całej Afryce Zachodniej. Mimo wzmożonej współpracy prorosyjskich junt wojskowych, dziesiątki żołnierzy i setki cywilów giną w lokalnych powstaniach dżihadystów, a same junty zdają się równie niezdolne do rozwiązania strukturalnych przyczyn w postaci powszechnej biedy i braku perspektyw, co obalone przez nie cywilne reżimy.
Czy zatem należy się obawiać powtórki afgańskiego scenariusza w Afryce, z bojownikami islamskich organizacji wkraczającymi do stołecznych miast i de facto zmuszającymi społeczność międzynarodową do zaakceptowania ich kontroli? Obecnie nie jest to najbardziej prawdopodobny scenariusz, ponieważ junty wojskowe sprawują silną kontrolę nad miastami i zdają się mieć w nich większe poparcie niż marionetkowe władze Afganistanu w przededniu zwycięstwa Talibów. Nie widać jednak obecnie szansy na szybkie rozwiązanie problemów leżących u podstaw konfliktu z dżihadystami. Jeśli lokalne wojny nadal będą trwały, to z pewnością odczujemy to również w Europie, zwłaszcza jeśli setki tysięcy ludzi będą na tyle zdesperowane, by zdecydować się na marsz przez Saharę w poszukiwaniu jakiejkolwiek szansy na lepsze życie. Dodatkowo, jeśli Mali lub jakikolwiek inny kraj regionu stanie się bazą organizacyjną dla Al-Kaidy bądź Państwa Islamskiego, stanie się to problemem zarówno dla Zachodu, jak i dla Chin oraz ich zwolenników.
Oskar KMAK
