Muzyka, Paryż i gruźlica

Fryderyk Chopin został upamiętniony na wiele sposobów Źródło: fot. Diego Delso / wikimedia commons

Parafrazując słowa Gombrowicza można by rzec, że „Chopin wielkim Polakiem był”. I tego nikt nie śmie negować. Nic więc dziwnego, że doczekaliśmy się o nim kolejnego filmu. Tym razem pod przewodnictwem znanego reżysera, z wielomilionowym budżetem oraz cenionym aktorem w roli głównej. Brzmi jak nieunikniony hit? Jednak czy „Chopin, Chopin!” rzeczywiście się udał?

Film w reżyserii Michała Kwiecińskiego nie jest typową produkcją biograficzną. Nie opowiada całej historii życia Chopina ani nawet początków jego muzycznej działalności. Cała akcja skupia się wyłącznie na ostatnich kilkunastu latach życia pianisty. Z tego powodu poznajemy go już jako dorosłego mężczyznę, którego kariera intensywnie się rozwija. Mieszka w Paryżu, gdzie cieszy się opinią lokalnej gwiazdy i duszy towarzystwa. Jest znany na salonach, gra uroczyste koncerty, a jego twórczość docenia nawet ówczesny król Francji. Jednak poznajemy też drugą stronę Fryderyka; człowieka chorującego na gruźlicę. Chorobę wówczas nieuleczalną, która w praktyce oznaczała odwleczony w czasie wyrok śmierci.

Legenda też człowiekiem

„Chopin, Chopin!” stara się przede wszystkim pokazać zupełnie nową perspektywę na wybitnego Polaka. Nie zapomina o jego muzyce czy patriotyzmie, ale pierwsze skrzypce grają kwestie psychologiczne. Zdaje się próbować zajrzeć do umysłu człowieka świadomego, że jego koniec jest bliski., Ostatecznie udało się to zrealizować naprawdę dobrze. Sporo w tej kwestii można zawdzięczać pracy Eryka Kulma, który doskonale poradził sobie w roli Chopina. Fryderyk w jego wykonaniu to z jednej strony rozgadany, momentami niedojrzały artysta, ale z drugiej człowiek wrażliwy i przytłoczony przez swoją chorobę.

Niezwykle istotnym oraz odważnym elementem fabuły jest nękający Chopina strach przed śmiercią. Przerażenie skryte jest głęboko pod maską charyzmatycznej gwiazdy, ale nieustannie narasta wraz z rozwojem choroby. Objawy gruźlicy nasilają się, ale Fryderyk nadal próbuje zachować pozory dawnego życia. Wykorzystuje swoje ostatnie lata, chcąc osiągnąć jak najwięcej. Nie brakuje w tym też desperackiego poszukiwania ratunku, nawet jeśli oznacza to wizyty u szarlatanów.

Produkcja nie wznosi Chopinowi kolejnego wyidealizowanego pomnika. Przedstawia Fryderyka jako człowieka. Wybitnego, ale nadal człowieka. Jest to odważne, kontrowersyjne podejście. Ma swoją dużą zaletę; pozwala widzom zbliżyć się do tej wybitnej postaci. Utożsamić się z nim. Reżyser nie boi się pokazać słabości i cierpienia polskiego kompozytora; przedstawia jego ostatnie lata jako odarte z patosu, ale nadal w pełni godne tak ważnej postaci.

Konkurs Chopinowski odbywa się w budynku Filharmonii Narodowej w Warszawie. Źródło: wikimedia commons (CC BY-SA 3.0 PL), fot. Adrian Grycuk

Powrót do przeszłości

Jedną z najmocniejszych stron „Chopin, Chopin!” jest jego warstwa wizualna. To właśnie w tym najbardziej widać wysoki budżet produkcji. Sposób przedstawienia świata robi wrażenie od początku do końca. Dla przykładu Paryż, w którym dzieje się większość akcji, wygląda jak żywcem wyciągnięty z XIX wieku. Tłumami statystów wypełnione są zarówno przepiękne sale koncertowe, jak i brudne ulice miasta. Na tych drugich nie brakuje też licznych powozów ciągniętych przez konie. Same lokacje natomiast są pełne detali ożywiających całe tło. Wiarygodność tego świata to nie tylko dobre miejsca, ale też znakomite kostiumy. Ubrania wszystkich postaci widocznych na ekranie (nawet tych z tła) nie wyglądają jak przebrania na bal przebierańców, lecz jak coś, co dana postać założyła nie po raz pierwszy. Świadczą o tym chociażby przeróżne ślady znoszenia stroju, widoczne tym bardziej, im biedniejszy jest ich właściciel.

Dodatkowo świat przedstawiony stara się dochować wierności rzeczywistym realiom społecznym. Paryż wieku XIX nie jest przedstawiony w wyidealizowany sposób. To miasto duszne, brudne i pełne nierówności. Dodatkowo w trakcie fabuły jesteśmy świadkami takich wydarzeń jak wybuch zbierającej krwawe żniwo epidemii oraz aktów przemocy podczas rewolucji z 1848 roku.

Pewne zgrzyty

Niestety, ale w produkcji nie znalazło się miejsce na lepsze przedstawianie innych postaci. Prawdę mówiąc, o ludziach z otoczenia Chopina nie dowiadujemy się z filmu praktycznie niczego. Szkoda, ponieważ historycznie były to również bardzo interesujące osoby i można byłoby chociaż trochę o nich opowiedzieć. Co gorsza, przez to śmierć jednego z bohaterów nie wywołuje aż takich emocji, jakie mogłaby wywołać.

Wspomniałem, że o muzyce Chopina w filmie oczywiście nie zapomniano. Jest jej dość sporo, ale nadal zaskakująco mało jak na film o kompozytorze. Przynajmniej w kilku przypadkach stanowi ona bardziej dodatek. Zaryzykuję stwierdzenie, że miejscami utwory mogłyby wybrzmieć mocniej. Chociaż trzeba przyznać, że są też momenty, gdy dzieła Fryderyka pokazują pełnię swojej okazałości.

Zauważalnym problemem w odbiorze fabuły jest też wymóg posiadania już pewnej wiedzy na temat Chopina. Przed seansem z pewnością warto odświeżyć sobie przynajmniej skrócony opis jego życia. Inaczej ze zrozumieniem części wątków, dialogów oraz kim są niektórzy bohaterowie może być trudno. Zwłaszcza że film ma tendencje do dużych przeskoków czasowych scena po scenie. Przynajmniej są to jedynie skoki w przyszłość, a nie retrospekcje.

Ostatecznie trudno jednoznacznie ocenić, czy „Chopin, Chopin!” jest udanym filmem. Osobiście uważam go za dobrą, ale nieidealną produkcję. Przy tak dużym budżecie potencjał był na nieco więcej. Mimo tych pewnych niedociągnięć warto jednak dać szansę temu nietypowemu podejściu do filmów biograficznych.

Jakub SARNOWSKI