Uciszyć kukułki

Ponadczasowe arcydzieło Milosa Formana. Źródło: Grafika własna / Fenestra

Popularnym trendem ostatnich lat w kinematografii jest odrestaurowywanie i wznawianie klasyków kina. Ikoniczne dla popkultury filmy Tarantino, Lyncha czy Nolana może zobaczyć na wielkim ekranie publiczność, której w roku ich premier nawet nie było na świecie. Dzięki firmie Past Perfect przyszła kolej także na utwory Miloša Formana. Po ogromnym sukcesie pokazów „Amadeusza” nadszedł czas, by przedstawić współczesnemu widzowi genialny i wysoce wieloznaczny „Lot nad kukułczym gniazdem”.

Film opowiada pozornie prostą, może nawet zabawną na powierzchni historię Randala McMurphy’ego, złodzieja i chuligana, który w celu uniknięcia kary więzienia, udaje niepoczytalność. Trafia do zakładu psychiatrycznego, w którym szybko uświadamia sobie, że ucieczka przed jednym systemem opresji zaprowadziła go w sidła kolejnego systemu, być może jeszcze gorszego. Fabuła, oparta na powieści Kena Kesey’a pod tym samym tytułem, z początku może wydawać się nieskomplikowana, a nawet zabawna – głównie ze względu na absurd sytuacji i bezczelny urok głównego bohatera.. McMurphy trafia jednak nie do miejsca, które mogłoby przypominać ośrodek wypoczynkowy, lecz do placówki bliskiej więzieniu, pełnej osobliwych postaci i sztywnych zasad. Proces odkrywania realiów szpitala psychiatrycznego niesie ze sobą liczne, nieoczekiwanie komiczne momenty. Pod powierzchnią humoru kryje się jednak coś znacznie mroczniejszego. Pojawia się pytanie o to, jak daleko może posunąć się władza w imię kontroli nad drugim człowiekiem.

Kojarzycie zapewne, czy to z życia, czy właśnie przeróżnych dzieł kultury, figurę okrutnej pielęgniarki. Takiej, która wbija igłę w żyłę pacjenta z nieco zbyt dużym zadowoleniem i której cień rozciągający się groźnie na szpitalnym korytarzu wydaje się żyć własnym życiem. I choć ten opis trochę dramatyzuje cały schemat postaci, to pasuje idealnie do jednej z moich ulubionych antagonistek kina – siostry Mildred Ratched. Jeśli zastanawiacie się teraz, czy to nazwisko przypadkiem nie mignęło wam kiedyś podczas przeglądania oferty Netflixa, to jest to jak najbardziej możliwe. W 2020 roku Ryan Murphy poświęcił bowiem tej postaci cały osobny serial, reinterpretując jej historię i przedstawiając możliwe początki. Był to zdecydowanie jeden z ostatnich udanych projektów twórcy „American Horror Story”, a odniósł sukces właśnie dlatego, że rzucił nowe światło na filmową ikonę okrucieństwa. I używam tych słów z pełną świadomością ich mocy – siostra Ratched to kobieta zwyczajnie okrutna. Sposób, w jaki traktuje pacjentów w filmie Formana, przyprawia o dreszcze – podopieczni męczą się na jej oczach, a ta pozostaje niewzruszona. Liczą się dla niej tylko zasady i utrzymywanie porządku za wszelką cenę. To jedna z tych bohaterek, które wydają się pozornie „po prostu złe”, bez traumatycznej historii z dzieciństwa czy przekonującej drogi ku zepsuciu. Nietrudno jednak dostrzec, że jej zachowanie nie jest kwestią przypadku czy, tym bardziej, słabej konstrukcji postaci w scenariuszu, a raczej odzwierciedleniem działania systemu, który reprezentuje.

Genialny Jack Nicholson w jednej z najważniejszych ról w swojej karierze. Źródło: fot. Kayanad / wikimedia commons / https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0/deed.id

Warto poświęcić chwilę na zachwyt nad genialnymi kreacjami aktorskimi, których w filmie zdecydowanie nie brakuje. Nasz główny bohater, w którego wciela się z mistrzowskim, jak zwykle, zaangażowaniem Jack Nicholson jest, cytując jednego z krytyków Filmwebu, „wręcz obleśnie lubialny”. I, choć takie słowo nie istnieje (a powinno), trudno się z tym spostrzeżeniem nie zgodzić. Człowiek o tak szerokim zakresie umiejętności, jak Nicholson potrafi wywołać w odbiorcy najbardziej szczere emocje, które w efekcie prowadzą do utożsamienia się z odgrywaną przez niego postacią na niemal osobistym poziomie. Twarz aktora zdradza wszystko, co powinniśmy w danym momencie wiedzieć o Randalu, jego myślach i otoczeniu – słowa bywają tu absolutnie zbędne. Louise Fletcher, odtwórczyni roli siostry Ratched, również prezentuje w filmie niebywale wysoki poziom aktorstwa. Jej cyniczny, kompletnie pozbawiony wesołości uśmieszek i wzrok spoglądający na wszystkich z wyższością przyprawia o dreszcze oraz umieszcza ją w idealnym kontraście do postaci Randala. Wśród ciekawych kreacji mamy także, nomen omen, cichego bohatera filmu, Wodza Bromdena, który przez znaczną część filmu udaje niemowę. Pozostaje mu więc gra jedynie mimiką, która tak jak jego usposobienie, jest spokojna, stoicka i momentami niepokojąco wręcz stabilna. Mężczyzna tworzy niezwykle intrygujący portret wycofanego obserwatora, który niespodziewanie okazuje się najlepszym sojusznikiem głównego bohatera.

„Lot nad kukułczym gniazdem” chyba najwięcej serc podbija swoją wysoce wieloznaczną krytyką systemu jako ogółu. Szpital psychiatryczny jest idealną reprezentacją całego społeczeństwa, Ratched wysłannikiem i narzędziem opresyjnego establishmentu, ale jednocześnie nie główną sprawczynią krzywdy podopiecznych, a jedynie ogniwem łańcucha krzywdy. Względem osób u władzy zwyczajny członek społeczeństwa zawsze będzie niżej w hierarchii, traktowany z wyższością, a przyzwolenie na okrucieństwo wobec niego będzie udzielane czy to na głos, czy w ciszy. W momencie, w którym ktoś zauważy te nieprawidłowości, wyłamie się i postawi, jak wielokrotnie robi to filmowy Randal, zostanie uznany za szaleńca. Wmówiono nam, tak samo jak pacjentom, że sprzeciw jest nienaturalny i niepożądany, a sukces czy wolność (lub raczej – ich widmo) osiągnąć można jedynie poprzez trzymanie się zasad. I właśnie to życie w spokojnej, uległej stagnacji wydaje się w filmie Formana najstraszniejsze, najbardziej szalone. Reżyser stawia widza przed niewygodnym, choć istotnym pytaniem – czy w tym pełnym zepsucia świecie aż tak straszne jest być szaleńcem?

Maria PILARSKA