
28 grudnia 2009 roku zmarł Jimmy „The Rev” Sullivan – perkusista i jeden z założycieli amerykańskiego zespołu heavy metalowego, Avenged Sevenfold. Jego śmierć nastąpiła w trakcie powstawania ich najsłynniejszej bodaj płyty – „Nightmare”, w konsekwencji czego naturalnie wpłynęła na proces twórczy kolejnych utworów. Tym, co fascynuje najbardziej, jest obecny w niej przebieg prywatnej i artystycznej żałoby, jaką cała grupa musiała przeżyć podczas komponowania. Oto jak „Koszmar” stał się prawdziwy.
Avenged Sevenfold nigdy nie należał do najpopularniejszych zespołów metalowych w Polsce. U nas w szerokiej galerii sław obecni są raczej Iron Maiden, Black Sabbath, Linkin Park czy oczywiście Metallica. Słynne A7X z wokalistą Mattem Shadowsem (Sanders), gitarzystą Synysterem Gatesem i perkusistą Sullivanem na czele, był obecny w przestrzeni popkulturowej, jednak nie przebił się nigdy do najszerszego mainstreamu. Stąd wiele faktów o nich wciąż może nie być znanych, a warto pamiętać, że mówimy o zespole, który w Stanach Zjednoczonych przeżywał okresy wielkiej sławy. Albumy takie jak „City of Evil”, „Waking the Fallen” czy omawiane tutaj „Nightmare”, skutecznie uplasowały Avenged Sevenfold pośród alei gwiazd heavy metalu. W końcu współpracowali również przy promocji „Call of Duty: Black Ops II” i „Black Ops III”, sprzedali łącznie 8 milionów albumów, a ich utwory na Spotify czy YouTube Music osiągają po kilkaset milionów odtworzeń.
W związku z tym, także śmierć jednego z członków zespołu była na przełomie 2009 i 2010 roku wydarzeniem bardzo głośnym. A przede wszystkim, granicznym dla przyszłych losów zespołu. „The Reva” uznawano powszechnie, jeśli nie za główną, to jedną z głównych twarzy amerykańskiej grupy. Na pewno jednak za niezwykle istotną osobę, jeśli chodzi o wyznaczanie kierunku artystycznego. To on skomponował dużą część ich największych hitów – „Bat Country”, „A Little Piece of Heaven”, „Beast And The Harlot”, „Afterlife” czy „Welcome to the Family”.
Śmierć „The Reva” spowodowana była bezpośrednio przedawkowaniem leków na receptę i połączenie ich z alkoholem. Była to mieszanka zabójcza, zważywszy na jego wieloletnie problemy z sercem. Znaleziony został we własnym domu, a on sam prawdopodobnie przez wiele poprzednich lat chorował na depresję. Niezwykłe, że rok wcześniej obdarzył fanów jednym z najwybitniejszych pokazów na „Live in the LBC & Diamonds in the Rough”.
Nie chcę mimo wszystko, żeby był to kolejny tekst przedstawiający historię artysty. Chciałbym za to cofnąć się do albumu Avenged Sevenfold o tytule „Nightmare” z 2010 roku, który jak żaden inny stanowi apogeum żałoby po stracie przyjaciela. Jego śmierć wpłynęła bowiem niewątpliwie na przyszłą twórczość Avenged Sevenfold. Również dlatego, że większość z nich przyjaźniła się z Sullivanem już od lat, chodziła razem do szkoły i dzieliła podobne pasje. Decyzja o takiej, a nie innej konstrukcji tego tekstu, związana jest z tym, co cenię w Avenged Sevenfold – uniwersalność ich twórczości. Choć swoje utwory pisali pod wpływem konkretnych wydarzeń, ostateczny przekaz, emocje i historie są wyrazem powszechnych trudności z pogodzeniem się z rzeczywistością, z której zniknął ktoś, kogo kochamy. Najpierw jednak kilka słów o samej płycie.
Dwuczęściowy koszmar
„Nightmare” powstawał w dwóch fazach. Pierwsze pięć piosenek oraz zamykający go utwór „Save Me”, zostały napisane z bezpośrednim udziałem Sullivana, bez świadomości o zbliżającej się tragedii. Natomiast utwory od szóstego do dziesiątego, zespół skomponował już po jego śmierci. Stąd wydaje się, jakby przy jednym albumie pracowały dwie różne grupy. We wstępnej fazie króluje tradycyjny dla A7X heavy metal; drugiej bliżej jest do rockowych ballad o depresyjnym wręcz wymiarze, a największe zmiany wprowadzono w warstwie tekstowej. Zmieniano nawet słowa już powstałych wcześniej piosenek, między innymi „Welcome to the Family” czy „Danger Line”. Naturalnie, ta część będzie dla mnie najważniejsza.
Zmianę wizji artystycznej wytłumaczył też basista Johnny Christ w wywiadzie tuż po debiucie płyty jeszcze w maju 2010 roku. – Chcieliśmy stworzyć coś o cięższym brzmieniu. Utwory, które znalazły się na płycie, były takie jak planowaliśmy. Jeśli chodzi o teksty, zmieniliśmy nieco ich kierunek, kiedy Jimmy odszedł. Dotyczyły odtąd w większości (…) jego śmierci i jego życia – mówił dla archiwalnej już strony ultimateguitar.
Przyglądając się zatem drugiej części albumu, na sześć piosenek aż pięć nawiązuje bezpośrednio do Sullivana. „So Far Away” jest niejako ostatnim etapem żałoby, pogodzeniem się z nową rzeczywistością bez przyjaciela, a przede wszystkim pożegnaniem go ze strony Synystera Gatesa – głównego kompozytora utworu. „God Hates Us” stanowi wyraz ich gniewu, utratę wiary we wcześniej przestrzegane wartości. Piosenka ta uderza jeszcze bardziej, kiedy słuchacz zna chrześcijański wymiar wielu tekstów Avenged Sevenfold („Afterlife” czy „Dear God”) i religijność całej grupy. Podobny cel ma „Tonight The World Dies”, gdzie widać też depresję Sandersa z całym zgromadzonym bólem, wylewającym się z jego wrzasków. W „Victim” podmiot liryczny powraca do domu zmarłego godząc się z zastaną w nim pustką. Tę część albumu wieńczy genialne „Fiction”, którego analizą zajmę się za chwilę.
W wywiadzie dla Hard Drive Radio, Shadows i Gates ponownie podkreślali istotny wpływ śmierci ich przyjaciela na ostateczne brzmienie „Nightmare”. Dalej tłumaczą historię samego utworu, uznawanego przez nich za najbardziej fascynujący. Ta zarówno zaskakuje, przeraża, jak i wzbudza nieposkromione pokłady łez.

Śmierć, której zmieniono imię
25 grudnia, trzy dni przed swoim odejściem, Sullivan przyszedł do Sandersa z ostatnim utworem na ich najnowszą płytę. Początkowo nazwał go „Death”, co z perspektywy czasu brzmi jeszcze bardziej przerażająco. Nie licząc drobnych zmian, była to piosenka w pełni skomponowana przez perkusistę. Przydomek „Fiction” nadał sobie sam przed śmiercią, stąd ostateczną zmianę tytułu można rozumieć jako oddanie czci swojemu zmarłemu przyjacielowi przez resztę zespołu.
To utwór o tyle wyjątkowy, iż został skomponowany przez „The Reva” potajemnie – nikt nie wiedział o jego powstawaniu. Pozostawił też po sobie nagrane próbki perkusji, genialnego pianina, pojawiającego się na samym początku, oraz – co najważniejsze – wokal. Ten ostatni był wówczas jednak zniszczony przez alkohol. Nieczysty i nagrany w słabej jakości, choć nadal w pełni akceptowalny do użycia go dla ostatecznych nagrań, stał się elementem pięknego połączenia. W „Fiction” razem z „The Revem” śpiewa sam Shadows. Synergia ich głosów to symbol trwającej wiele lat przyjaźni, zakończonej w tragiczny sposób.
Piosenka jest bodaj najbardziej intymnym utworem, jaki Avenged Sevenfold kiedykolwiek skomponowało. Nic więc dziwnego, że jego autorem był sam „The Rev”. Wieńczy on swoje życie, obecną w twórczości artystyczną wizję, ale nawiązuje też do stylu całego zespołu.
List pożegnalny
Tekst napisany został z perspektywy pogrążonego w smutku człowieka, wyrażającego żal za światem, który już się z nim pożegnał – „Teraz myślę, że rozumiem, jak ten świat może pokonać człowieka” („Now I think I understand, how this world can overcome a man”). Sullivan zdaje się już być dla świata niewidzialny, a świat dla niego nieznajomy. Zarazem pierwsze wersy są jedynymi z aż tak depresyjnym i beznadziejnym przekazem, odróżniając się od jego drugiej połowy.
W warstwie muzycznej obecny jest też niejako wojenny motyw – Shadowsa niosącego pokonanego Sullivana. Odnosi się on do długiej tradycji zespołu, znanego z utworów o tej właśnie tematyce. Na samym „Nightmare” znajduje się choćby wspomniane już „Save Me” oraz „Danger Line”, nie mówiąc o tych z poprzednich albumów, jak przede wszystkim „M.I.A.”. Zresztą, cały album (z wymienionych przeze mnie powodów) jest przesiąknięty wojną – prawdziwą, wyimaginowaną, wewnętrzną.
Dalej wspomniano „pokój po drugiej stronie”. To nie tylko początek godzenia się ze śmiercią i nadzieją na bezpieczną przystań po niej, lecz również widać w tym fragmencie echa innego utworu napisanego przez Sullivana – „Afterlife”. Tam podmiot liryczny trafiał do zaświatów, pełnych „pokoju i światła”, lecz chciał uwolnić się z niego i powrócić na Ziemię, aby naprawić swoje życie. Avenged Sevenfold i sam ich perkusista uwielbiali budowy klamrowe w swojej twórczości i nie byłoby dziwnym uznanie „Fiction” za kontynuację tego motywu. Tutaj, „The Rev” godzi się ze swoim życiem, będąc gotowym na powrót do Nieba. Zresztą, w samym „Afterlife” znajdują się słowa, które mogą to potwierdzać: „I mam nadzieję, że zabierzecie mnie tam z powrotem, gdy przyjdzie odpowiedni czas” („And I’d hoped you might take me back inside, when the time is right”).
Najważniejszy dla „Fiction” jest jednak fragment, mogący stanowić swoisty list pożegnalny perkusisty do reszty zespołu:
„Left this life to set me free,
Took a piece of you inside of me.
All this hurt can finally fade,
Promise me you’ll never feel afraid.”
(„Opuściłem to życie, by uwolnić się,
Część ciebie jest wewnątrz mnie.
Cały ten ból może wreszcie zniknąć,
Obiecaj, że nigdy już nie poczujesz strachu.”)
Nie wiadomo, czy „The Rev” popełnił samobójstwo, ani czy choćby je planował. Choć są takie podejrzenia, wszystko należy podpiąć jedynie pod spekulacje, a nie jest to pierwszy przypadek, gdy wokół śmierci sławnego artysty krąży wiele plotek. Nie zmienia to jednak faktu, że zwrotka brzmi dokładnie tak, jakby chciał się on pożegnać z resztą zespołu.
Wiele znaczące może być też samo zakończenie utworu słowami: „Wiem, że znajdziecie własną drogę, kiedy dzisiaj nie będzie mnie z wami” („I know you’ll find your own way, when I’m not with you tonight”). Sullivan znany był z przywiązania do własnych dzieł i wizji artystycznej, która tutaj miała swój niespodziewany finał. Słowa okazały się dobrą wróżbą, a Avenged Sevenfold jak najbardziej znalazło własną ścieżkę, czego dowodem są albumy w postaci „The Stage” czy najnowsze „Life Is But A Dream”, znacząco różniące się od tego, co fani dostawali z rąk zespołu jeszcze za jego życia. Nowi perkusiści także dodali własny wymiar do artyzmu A7X, żeby wspomnieć choćby Mike’a Portnoya, sprawiającego, że ostatnie na płycie „Save Me” stało się wprost doskonałym zwieńczeniem ówczesnej ich historii.
Stąd, choć kontekst powstania „Fiction” można określić jako tragiczny, w samym utworze na pierwszy plan nie wybija się wcale pogrążanie Sullivana w depresji, a raczej nadzieja na lepsze jutro dla całego zespołu i chęć zwieńczenia swojej artystycznej kariery. Tym bardziej jest to utwór niezwykły, iż znając perkusistę z jego wybuchowego charakteru i chaotycznego stylu bycia, ten konkretny został skomponowany w sposób bardzo skrupulatny, uporządkowany i… spokojny. Tak samo co poprzednie cztery piosenki tej części albumu, bliżej mu do rockowej ballady, niż ciężkiego brzmienia liderów amerykańskiego metalu.

Szczęśliwe zakończenie?
Choć „So Far Away” otwiera poświęconą Jimmy’emu część „Nightmare”, jego treść można interpretować raczej w formie zakończenia. Jak wspomniałem, zespół tym utworem żegna się oficjalnie z „The Revem”, zwracając się bezpośrednio do zmarłego przyjaciela i wspominając spędzony razem z nim czas. O personalnym wydźwięku tego konkretnego tytułu wspominał wielokrotnie sam Shadows.
W pierwszej części piosenki ponownie słychać echa wcześniejszych dzieł Avenged Sevenfold, takich jak „Seize The Day” czy „Until The End”. Opowiada o upływie czasu, kruchości życia, ale i chwytaniu tych szczęśliwych momentów, których na co dzień nie dostrzegamy. Ważna zmiana następuje jednak po gitarowej solówce Gatesa, kiedy Shadows wprost śpiewa do byłego perkusisty zespołu, odnosząc się do słów zawartych w „Fiction”.
Wskazany przeze mnie wcześniej fragment nie został pozostawiony bez odzewu w „So Far Away”. Sanders najpierw śpiewa: „Śpij spokojnie, nie lękam się” („Sleep tight I’m not afraid”), by w zakończeniu dodać: „Kocham cię, byłeś gotowy, teraz twój ból przeminął, uwolniłeś swe ręce” („I love you, you were ready, your pain is gone, your hands untied”). Tym samym nie tylko zespół odpowiada Sullivanowi, mówiąc, iż nie lękają się po jego odejściu, lecz również dając mu znak, że rozumieją ból, jaki czuł.
„So Far Away” przedstawia też jedną istotną perspektywę na odejście „The Reva” – perspektywę Synystera Gatesa. On utwór skomponował, on obdarowuje słuchacza solówką, kiedy w teledysku obserwujemy stare nagrania i fotografie z udziałem perkusisty, on prezentuje swój ból po stracie. Po latach przedstawił też swój stosunek do osoby Sullivana.
– Myślisz o nim… Sprawia, że uśmiecham się każdego dnia (…) – opowiadał po latach w niedostępnym już wywiadzie dla Irish Times, lecz wciąż cytowanym przez inne gazety.
W „So Far Away” widać właśnie te emocje – nie jest to utwór od początku do końca przesiąknięty smutkiem, lecz mającym „szczęśliwe zakończenie”, w którym każdy z zespołu przygotowuje się na kolejne spotkanie z Sullivanem. Widać to w tych konkretnych słowach: „Zobaczę się z tobą, kiedy On mi pozwoli…” („I’ll see you, when He lets me…”).
Coś więcej, niż żal
„Nightmare” można nazwać albumem, który pokazuje prawdziwą siłę przelewanej w sztuce żałoby i żalu po stracie. Jednocześnie tym, co faktycznie sprawia, że mamy do czynienia z płytą do tego stopnia fascynującą, jest uniwersalność tematów na niej podejmowanych. Oddanie hołdu dla „The Reva” to jedno, lecz pozostaje fakt, jak wiele z obecnych na niej wątków oddaje istotę żałoby w ogóle. Gniew, żal, smutek i pogodzenie – każda z tych emocji ma tu swoje ujście. Doświadczenia Avenged Sevenfold nie są niczym całkiem nowym, jednak sposób ich przekazania publice znacząco się już wyróżnia. To bowiem nie tylko proste pożegnanie się z kimś ważnym dla każdego członka zespołu, ale zwieńczenie ogólnej wizji artystycznej, prowadzonej przez wszystkie lata wraz z Sullivanem. Stąd liczne nawiązania gatunkowe, tekstowe czy tematyczne do ich wcześniejszych hitów. I dlatego prawdopodobnie jest to tak wyjątkowe dzieło.
Jacek Adamczak
