Mówi się, że to kobiety zapewniły zwycięstwo aktualnie rządzącej koalicji i to również im obiecano najwięcej. Dziś, po dwóch latach i niewielu spełnionych zobowiązaniach, rośnie rozczarowanie, a sondaże dobrze odzwierciedlają mieszane odczucia społeczeństwa. Rząd próbuje odzyskać poparcie, wytykając PiS i Konfederacji wrogość wobec kobiet, m.in. poprzez przywołanie słynnego już baneru z „psieckiem” zaprezentowanego 11 listopada. Nie skupia się jednak na zaproponowaniu własnego rozwiązania.
Rząd w październiku ogłosił fundamentalną zmianę w podejściu do zdrowia kobiet, przedstawiając ją jako przełom, na który Polki miały czekać latami. W kampanii informacyjnej akcentowano nowy język i nową wrażliwość: podmiotowość pacjentki, partnerską komunikację, „humanitarne” standardy okołoporodowe, mające odczarować doświadczenia z porodówek znane z medialnych relacji i raportów organizacji kobiecych. W przekazie rządu to dowód na prawdziwą, a nie deklaratywną zmianę, krok w stronę państwa, które wreszcie traktuje kobiety z szacunkiem. Problem w tym, że większość tych rozwiązań nie tylko nie jest żadną rewolucją, ale stanowi zestaw elementarnych zasad obowiązujących od dawna w wielu krajach europejskich. To nie efekt politycznej odwagi czy nagłego przebudzenia decydentów, lecz spóźnione nadrobienie zaległości, które organizacje społeczne i środowiska medyczne wytykały Polsce od lat. Zmiana retoryki może robić wrażenie, ale realna zmiana systemu wymaga konsekwencji, kontroli przestrzegania standardów, a tego w rządowym przekazie wyraźnie brakuje.
– Nowe regulacje stanowią swego rodzaju cywilizacyjny standard – zwraca uwagę prof. UAM dr hab. Beata Pająk-Patkowska, ekspertka w zakresie psychologii społecznej. Zaznacza jednak że ich ocena nie jest wcale oczywista. W dużej mierze zależy od tego, z jaką postawą wobec rządu wychodzą obywatele. Ci popierający koalicję rządzącą widzą w tych zmianach dowód troski o kobiety i spełniania obietnic, a ci, którzy są wobec władzy sceptyczni, dostrzegają raczej spóźniony obowiązek zapakowany w atrakcyjne opakowanie PR-owe. – Autentyczność działania jest wynikiem spójności i podejmowania określonych działań bez względu na kontekst” – komentuje dla nas badaczka. A tej spójności, jej zdaniem, w polskiej polityce wciąż brakuje.

Wizerunek a rzeczywistość
Dysonans widoczny jest szczególnie tam, gdzie deklaracje zderzają się z realiami. Debata wokół statusu prawnego aborcji, wciąż pozostającego w zawieszeniu, z miesiąca na miesiąc pogłębia poczucie niespójności. Towarzyszą temu wydarzenia uderzające w podstawowe poczucie bezpieczeństwa kobiet. Seria ataków kwasem masłowym na warszawską przychodnię AboTak jest tu najbardziej drastycznym przykładem. Placówka, zapewniająca pomoc również w zakresie aborcji farmakologicznej, od początku swojej działalności stała się celem napaści, podczas gdy apelom o zdecydowaną reakcję władz towarzyszy cisza. Ten brak działania nie tylko podważa wiarygodność rządowych deklaracji, ale potęguje też społeczne przekonanie, że władza interesuje się kobietami głównie wtedy, gdy jest to politycznie wygodne.
Wizerunek komplikuje również ostatnia wypowiedź premiera Donalda Tuska dla „The Sunday Times”, w której sugeruje on, że Polki „nie chcą brać odpowiedzialności”, co jego zdaniem tłumaczy niski przyrost naturalny. Zderzenie przekazu z krajową narracją pełną zapewnień o trosce i empatii wzbudziło powszechne oburzenie, ale też pogłębiło wątpliwości co do spójności działań rządu. – Swoim wybacza się więcej niż obcym – wyjaśnia prof. Pająk-Patkowska. Zauważa przy tym, że niespójność komunikacyjna prowadzi do spadku zaufania, choć jej rozpoznanie zależy od sympatii politycznych odbiorców. Zjawisko to dodatkowo wzmacnia potrzeba unikania dysonansu poznawczego. Negatywne sygnały dotyczące lubianego polityka łatwiej ignorować, a te dotyczące przeciwnika wyolbrzymić. W tym kontekście szczególnego znaczenia nabiera sposób, w jaki narracje rządowe wpływają na same kobiety. Hasła o „przyjaznym państwie” czy „wspieraniu macierzyństwa” niewiele zmieniają, jeśli nie towarzyszą im realne gwarancje bezpieczeństwa – fizycznego, ekonomicznego, ekologicznego czy geopolitycznego. – Kwestia macierzyństwa jest jedną z najbardziej intymnych spraw – mówi ekspertka. I przypomina, że to kobieta ponosi główne ryzyko zdrowotne ciąży i porodu, a w kryzysowych sytuacjach często zostaje sama, porzucana nie tylko przez ojców dzieci, ale także przez państwo. W takich warunkach decyzja o odłożeniu macierzyństwa lub rezygnacji z niego wcale nie musi być, jak sugeruje premier, przejawem wygodnictwa. Przeciwnie, może być świadectwem dojrzałości, odpowiedzialności i trzeźwej oceny realiów.
Ostatecznym testem wiarygodności polityki prorodzinnej nie są więc konferencje prasowe ani kampanie informacyjne, lecz konsekwencja, przewidywalność i dotrzymywanie obietnic. „Jeśli raz zawiedziemy, to przy kolejnym razie będzie trudniej przekonać do siebie” – przypomina prof. Pająk-Patkowska. A w Polsce zawodzenie kobiet stało się polityczną rutyną. Choć obecny rząd wprowadza też pewne pozytywne zmiany, jak refundację in vitro, ekspertka ocenia je jako zbyt płytkie, by realnie odwrócić trend – coraz mniej młodych Polek chce mieć dzieci. Nie zmieni tego ani PR, ani moralizatorskie komentarze.
Kobiety, będąc jedną z kluczowych grup wyborczych, zasługują na coś więcej niż marketingowe gesty. Zasługują na państwo, które ich słucha, chroni i traktuje poważnie. Dopóki ten standard nie zostanie spełniony, każda próba kreowania „przyjaznego oblicza” będzie odbierana jedynie jako kolejny zabieg wizerunkowy niezależnie od tego, kto akurat stoi na czele rządu.
Oliwia MAZIOPA
