
Wikimedia commons
Emocjonalne otępienie, brak sensu życia, nieumiejętność odczuwania radości czy szczęścia – to zjawiska, które dokuczają dziś przerażająco dużej części z nas. Coraz częściej towarzyszy nam to dziwne uczucie, w którym to dni przeciekają przez palce, a my – zamiast żyć – po prostu egzystujemy. Skupienie staje się wyzwaniem, a rzeczy, które kiedyś przynosiły radość – przestają. Co się z nami dzieje? Najłatwiej byłoby obwinić jesienno-zimową chandrę, ale tym razem winowajca jest znacznie poważniejszy niż brak słońca.
Towarzyszy nam każdego dnia, niemal przyrośnięty do dłoni – nasz smartfon.
Pewnie twoja pierwsza myśl to: „no oczywiście, wszystko przez te telefony!”, wypowiedziana z teatralnym przewróceniem oczami. Ale jeśli dotrwacie do końca, jest szansa, że następnym razem dwa razy się zastanowicie, zanim znowu wpadniecie w pętlę bezmyślnego scrollowania.
Zacznijmy od prostego pytania: dlaczego social media są darmowe? Jak to możliwe, że giganci tacy jak Meta udostępniają swoje aplikacje za zero złotych? Nie robią tego charytatywnie ani dla naszej rozrywki. To precyzyjne maszyny do zarabiania pieniędzy, tyle że walutą nie jest tu gotówka, a coś znacznie ważniejszego – nasz czas i uwaga.
Każdy z nas ma swój unikalny feed – TikTok, Instagram czy YouTube po mistrzowsku dopasowują się do naszych zainteresowań. Odpowiadają za to algorytmy decydujące o tym, co i kiedy zobaczymy. Ich celem nie jest jednak umilanie nam czasu. Chodzi o jedno: utrzymanie nas przed ekranem jak najdłużej. Im dłużej tam jesteśmy, tym więcej reklam obejrzymy, a to przekłada się na zyski właścicieli platform. W tym układzie przestajemy być użytkownikami. Stajemy się towarem.
Większość z nas zna to uczucie, gdy zaglądamy „na chwilę”, a po godzinie odzyskujemy świadomość, nie wiedząc, gdzie uciekł czas. To nie przypadek. Tak właśnie działają te aplikacje.
Czas przejść do konkretów: co media społecznościowe robią z naszym mózgiem i jak to wpływa na nasze samopoczucie? Każdy ruch palcem po ekranie to niewielki wyrzut dopaminy – neuroprzekaźnika odpowiedzialnego za motywację i oczekiwanie na nagrodę. Scrollowanie dostarcza szybkie, krótkotrwałe „strzały”, które nie dają prawdziwej satysfakcji, za to natychmiast wywołują głód kolejnych wrażeń. Filmik się kończy, poziom dopaminy spada, a mózg chce więcej. Taki układ doprowadza do stanu, w którym jesteśmy ciągle nakręceni, ale nigdy naprawdę zadowoleni. Dopamina nie daje szczęścia, tylko pogoń za szczęściem.
Właśnie dlatego tak łatwo wpaść w apatię. Im częściej karmimy mózg szybkimi, przypadkowymi bodźcami, tym słabiej reaguje on na standardowe źródła przyjemności. Rzeczy, które kiedyś cieszyły – spotkania, pasje, drobne przyjemności – przestają na nas robić wrażenie. To tak zwana desensytyzacja układu nagrody – mózg chce mocniej, szybciej, intensywniej.
Kiedy osiągamy ten stan, następuje coś, co rzadko udaje się zauważyć w porę. Moment, w którym jeden niewinny ruch palcem zamienia się w setki kolejnych. Tak rodzi się pętla scrollowania – pułapka, z której niezwykle trudno się wydostać, mechanizm, który działa jak mini-hazard. Każde przewinięcie stanowi losowanie kolejnej, nowej nagrody. Może to być zabawny filmik, ciekawostka, kontrowersja lub coś kompletnie absurdalnego. –To właśnie ten element nieprzewidywalności wciąga najbardziej.
Schemat jest dziecinnie prosty: bodziec, krótki wyrzut dopaminy, zjazd, głód. Przewijasz ekran, widzisz nową treść, dopamina lekko podskakuje i zanim się zorientujesz, powtarzasz ten cykl od nowa. Choć z pozoru nie wygląda to groźnie, to powtarzane dziesiątki, czasem setki razy dziennie, odbiera kontrolę.
Warto również dodać, że scrollowanie jest pasywne. Niczego nie tworzymy, nie budujemy – tylko odbieramy bodźce. Mózg szybko wchodzi w tryb komfortowego nicnierobienia i zostaje tam na dłużej, co objawia się brakiem energii i motywacji.
Jeżeli wizja przemiany w zombie, które zamiast żyć, karmi się przypadkowym contentem, nie brzmi wystarczająco niepokojąco, to pozwólcie, że dorzucę coś jeszcze. Coś, co oddajemy równie nieświadomie, czyli czas. Jedyny zasób, którego nie da się w żaden sposób odzyskać. Scrollując, drenujemy się nie tylko ze szczęścia, emocji i motywacji, ale okradamy samych siebie z życia.
Nie zauważamy tego, bo nie są to godziny spędzone na czymś konkretnym. Pięć minut tutaj, dziesięć tam, pół godzinki przed snem. Nim się obejrzymy, okruszki dnia zamieniają się w godziny. Dzień się kończy, a my jesteśmy zmęczeni, rozproszeni, niezadowoleni i nie potrafimy wskazać winnego.
Najłatwiej byłoby obwinić Instagram i TikToka, cały ten cyfrowy bałagan. Prawda jest jednak bardziej bolesna – system działa jak należy, a my się na niego zgadzamy. To my decydujemy ile godzin oddamy ekranowi. Ani Mark, ani Elon nie przyjadą osobiście i nie będą nam trzymać telefonu przy twarzy.
Dlatego następnym razem, gdy złapiecie się w tej podstępnej pętli, zadajcie sobie jedno, bardzo proste pytanie: czy te 30 sekund dopaminowego wyrzutu jest warte codzienności odartej z emocji i radości?
Może to odpowiedni moment, żeby odzyskać tę część siebie, której od dawna nam brakuje. Aby przypomnieć sobie, jak wyglądało życie, zanim zastąpił je ekran. Zatrzymać się na chwilę i wziąć głęboki oddech. Zamienić swipe na telefon do przyjaciela, z którym ciężko się ostatnio złapać. Przeczytać książkę, która od roku zbiera kurz na półce. Wypić kubek sezonowej herbaty – takiej, przy której trzeba chwilę postać, pokroić owoce, wyciągnąć z szuflad przyprawy.
Pięć minut tu, dziesięć tam – brzmi znajomo? Pewnego dnia, między rozmową a kubkiem parującej herbaty zauważycie, że radość wciąż w Was jest, tylko czekała cierpliwie, aż ściągniecie palec z ekranu.
Matylda Jankowska
