Trzy lata temu Jan Holoubek zabrał nas na wrocławskie wody podczas Powodzi Tysiąclecia, ukazanej w serialu „Wielka woda”. W tym roku obrał morski kurs i znów dotyczy on wielkiej tragedii. Jest to katastrofa promu Heweliusz, do której doszło 14 stycznia 1993 roku. Największa tragedia morska w powojennej Polsce, w wyniku której z ponad 60 członków załogi przeżyło zaledwie dziewięciu. Morski dramat odcisnął się piętnem w wielu obszarach, również w świecie kultury.
„Heweliusz” na platformę streamingową wpłynął z bagażem oczekiwań. Po pierwsze: nazwiska twórców – Holoubek i Bajon zaczynają być znakiem wysokiej jakości, marką samą w sobie. Po drugie: pomimo że od tragedii minęły już ponad trzy dekady, to nadal część przyczyn i powodów katastrofy wydaje się być ukryte głębiej niż niejedne morskie, głębinowe stwory. Po trzecie: niezwykły budżet, jaki ta produkcja uzbierała. Jest to bowiem najdroższa do tej pory polska produkcja Netfliksa. Co jednak warto zaznaczyć, nie jest to dzieło dokumentalne, a serial inspirowany wydarzeniami wokół zatonięcia statku. Cała historia jest fabularyzowana, chociaż nie brakuje w niej odnośników do realnych osób, miejsc i wydarzeń.
To nie jest serial, przy którym rozsiądziesz się wygodnie na kanapie czy w fotelu i przez kilka odcinków, czy kilkadziesiąt pierwszych scen będziesz narzekać na to, że nic się nie dzieje. Widz zaczyna śledzić historię w momencie, kiedy Heweliusz już tonie. Jest 14 stycznia 1993 roku, godzina 4:36, a ludzie desperacko walczą o przetrwanie za pomocą szalup ratunkowych. W tym momencie nie mamy wyraźnie zarysowanych bohaterów. Powoli, z czasem zaczynamy identyfikować ich twarze czy głosy. Wydawać by się mogło, że w początkowych odcinkach kwestia poznania bohaterów schodzi na drugi plan, bo najważniejsze jest to, że statek skłania się ku morskiej otchłani. Może być to swego rodzaju analogia do całej sytuacji z 1993 roku, kiedy przez bardzo długi czas rodzina i najbliżsi zmarłych czy poszkodowanych mieli ograniczone pole walki o sprawiedliwość i wyjaśnienie katastrofy.
Narracja produkcji została poprowadzona w taki sposób, że przez wszystkie odcinki tytułowy prom zmierza na dno. Będziemy jednak przyglądać się zdarzeniu z trzech różnych perspektyw. Kiedy niektórzy próbują dociekać prawdy, co konkretnie wydarzyło się tej felernej nocy, inni włożą bardzo dużo wysiłku, by zatuszować jak najwięcej szczegółów ostatniego kursu Heweliusza. Poznajemy także perspektywę rodzin ofiar, których celem nadrzędnym stanie się walka o sprawiedliwość, jeśli o takiej można mówić w tym konkretnym przypadku. Serial nie eksploatuje momentu samej katastrofy, a skupia się na konsekwencjach, jakie za sobą nadal niesie tragedia.
Polski Czarnobyl
W polskiej produkcji możemy odnaleźć pewne podobieństwo do serialu „Czarnobyl”. Co może łączyć dzieła, które przedstawiają dwa kompletnie niepowiązane ze sobą wydarzenia? Jak się okazuje, wspólnych mianowników jest sporo. W „Heweliuszu” mamy specyficzną i konkretną paletę kolorystyczną – wypraną i pozbawioną wyrazistości. Najprawdopodobniej jest odniesieniem do tego, jak w tamtym okresie wyglądała Polska – chociaż już po przemianach politycznych, to nadal nie do końca odbudowana w należyty sposób. Podobnie, m.in. także za pomocą kolorów, bylejakość systemu przedstawiono w produkcji HBO z 2019 roku – „Czarnobyl”. Obie katastrofy, chociaż wydarzyły się na innych polach i dzieli je siedem lat, to mają paradoksalnie podobne podwaliny. W obu przypadkach zawiodły liczne systemowe zaniedbania. I zarówno w polskiej katastrofie, jak i w tej, która działa się w Ukrainie, narracja prowadzona jest niechronologicznie. A głównym motywem obu seriali staje się dociekanie prawdy i tego, jak tragedie wpłynęły na szerszą perspektywę stanu każdego z tych krajów. Zarówno w „Czarnobylu”, jak i w „Heweliuszu” część fabuły stanowią sądowe rozprawy, podczas których próbuje się rozwikłać przyczyny i powody zaistniałych tragedii.

MAYDAY, MAYDAY
Główny akcent i nacisk w serialu nie jest jednak położony na precyzyjne opowiedzenie historii. Pytanie, jak bardzo szczegółowo można też przedstawić opowieść bez odwoływania się do konkretnych relacji i słów świadków. Holoubek pokazuje widzom przede wszystkim, w jaki sposób bohaterowie próbują sobie poradzić z żałobą. A ta dotyczy praktycznie wszystkich, nie tylko najbliższych osób, które straciły życie w katastrofie. Bohaterowie mierzą się z apatią, beznadzieją i brakiem możliwości wyjścia z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Każdy z nich ma do tego inne pobudki i inne obawy, które powodują upust emocji w dość ekspresyjny sposób. Kulminacyjnym momentem dla wszystkich postaci, pozostałych na lądzie jest proces sądowy. To właśnie tam słyszymy najwięcej zarzutów, bólu i niezrozumienia, dlaczego Heweliusz wypłynął ze Świnoujścia, ale już nie dotarł do szwedzkiego Ystad. To, co także wysuwa się na piedestał w projekcie to szacunek i duże wyczucie całej tej tragedii. Serial nie ma na celu bezpośrednio prać brudów i rozliczać wszystkich osób, które były powiązane ze statkiem. Twórcy skupiają się na tym, aby serial był próbą przywrócenia pamięci o katastrofie i przypomnienia, że konsekwencje tego typu wydarzeń nigdy nie są czarno-białe. Chociaż można wysnuć wniosek, że ważniejszy od prawdy był tutaj interes armatora, czyli właściciela statku, a co za tym idzie – sprawy i wpływy państwa.
„Heweliusz” jest widowiskowy. Sceny realizowane na statku lub wokół niego sprawiają, że większość z nas nie pozostanie obojętna, wobec tego, co widzi na ekranie. Co jednak warto po raz kolejny podkreślić – nie jest to dokument i nie należy oczekiwać od niego stuprocentowej zgodności z historią. Nie znajdziemy tu odpowiedzi na pytania dotyczące katastrofy. Misja i cel tego serialu wydają się inne – ma on przypominać o zdarzeniu z pierwszej połowy ostatniej dekady XX wieku, o której do tej pory w zbiorowej świadomości Polaków i dyskusji nie było zbyt głośno. Każdej osobie pragnącej poszukać więcej dokładnych informacji mogę polecić książkę – reportaż Adama Zadwornego o takim samym tytule, jak serial i statek, który zatonął. Autor z największą pieczołowitością stara się opisać przebieg tragedii – ze szczegółami, czasami nawet co do godziny lub – jeżeli się da – co do minuty. To, co łączy zarówno projekt Holoubka, jak i dzieło Zadwornego, to to, że Heweliusz bezsprzecznie ma i miał wiele tajemnic i niejasnych punktów. Część z podjętych wokół tego rejsu decyzji, już na zawsze zostanie w niezbadanych odmętach Morza Bałtyckiego.
Julia ZYGMUNT
