Transferowa hossa

Sprzedaż Kagawy do Manchesteru United mimo stosunkowo niskiej kwoty należy uznać za majstersztyk Fot.: world-samurai.com

Sprzedaż Kagawy do Manchesteru United mimo stosunkowo niskiej kwoty należy uznać za majstersztyk
Fot.: world-samurai.com

Styczeń to miesiąc upływający pod znakiem transferów. Za geniuszy w tej kwestii uważa się powszechnie FC Porto, Szachtar Donieck i jeszcze do niedawna Ajax Amsterdam. Dewiza tych klubów brzmi następująco: tanio kupić, drogo sprzedać. W znacznej ilości przypadków transferowe ruchy tych klubów okazywały się biznesowym strzałem w dziesiątkę i do budżetów trafiały grube miliony. Najpierw jednak trzeba było zainwestować średnio ok. pięć kawałków. Czy da się taniej? Poniższe przykłady pokazują, że jak najbardziej!

Już na wstępie należy zauważyć, że nie była to norma, a pojedyncze przypadki. Kluby, którym udawało się ubić interes życia na co dzień nie specjalizują się w zabiegach, o których mowa we wstępie. Czasem wręcz kupowały tak tanio, ponieważ na więcej nie pozwalał stan konta! I nie mówimy tu o kwotach rzędu czterech, pięciu milionów, a maksymalnie dwóch.

Interes po dortmundzku

Najsłynniejsza tego typu historia miała miejsce na niemieckiej ziemi. Latem 2010 do Dortmundu przyjechał młody Japończyk, który był kolejnym do sprawdzenia w zespole BVB. Włodarze Borussii zapłacili Cerezo Osaka za kartę 21-latka ledwie 350 tysięcy euro, więc z miejsca uważano go za rezerwowego. Przecież tak nakazywały przypuszczać wcześniejsze doświadczenia. Rzadko anonimowy zawodnik urastał do miana lidera poważnego zespołu, a za taki należało już wtedy uważać wychodzący na prostą po kryzysie klub z Zagłębia Ruhry.

Minął okres przygotowawczy i Borussia z nowym zaciągiem piłkarzy w składzie rozpoczęła sezon od wygranej 3:0 w Pucharze Niemiec. Trener Juergen Klopp od razu postawił na Japończyka, a ten zaliczył 90 min. i asystę. Pięć dni później znów zagrał i zdobył dwa gole w meczu z Karpatami Lwów. Pokazał namiastkę możliwości jeszcze przed startem Bundesligi. A w niej grał już po średnio 80 minut na mecz. Piękny sen zakończył się wraz z końcem roku 2010 roku, kiedy Shinji doznał kontuzji wykluczającej go z gry do końca sezonu (wrócił na trzy minuty w ostatnim meczu sezonu, po którym BVB cieszyli się z upragnionego tytułu mistrza Niemiec). Zawodnik za niecałe 1,5 miliona złotych w ciągu połowy kampanii strzelił 12 bramek, dokładając jeszcze dwie asysty! To była zapowiedź nieprzeciętnego talentu.

Absolutne objawienie sezonu 2010/11 w Niemczech (obok choćby Goetzego) w kolejnym tylko potwierdziło klasę. Ofensywny pomocnik rozegrał niemal cały sezon i to w takim stylu, że podczas letniego okienka transferowego dyrektor sportowy BVB musiał kilkukrotnie zmieniać numer telefonu. To i tak nie wystarczyło. Ostatecznie Kagawa zmienił klub na Manchester United. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie kwota transferu. Klub z Old Trafford zapłacił dortmundczykom „tylko” 16 milionów euro, co nie zmienia faktu, że Borussia zarobiła na piłkarzu 45-krotnie!  

Ten transfer otworzył drzwi do Bundesligi kolejnym azjatyckim piłkarzom.

Szesnastka za rezerwowego

Kiedy do BVB przechodził Shinji Kagawa, Benfica robiła zakupy w stolicy Słowenii. Z miejscowego NK Olimpija za 1,70 mln euro portugalska ekipa zakupiła 17-letniego bramkarza – Jana Oblaka. Niespełna miesiąc po zakontraktowaniu Słoweńca zespół z Lizbony wypożyczył go do Beira-Mar. Po serii takich zabiegów, latem 2013 bramkarz wrócił do stolicy na stałe. W sezonie 2013/14 walczył o miejsce w bramce z Arturem i przez jego niepewną dyspozycję zagrał w 16 spotkaniach. Nie najlepsza pozycja młodego golkipera w Benfice sprawiła, że Oblak zastanawiał się nad odejściem. Szybko z ofertą przyszło Atletico Madryt. Za wycenianego na 4 miliony Słoweńca Hiszpanie zaproponowali aż 16, więc włodarze „Orłów” z radością na ofertę przystali. Wszak to zespół dążący do renomy klubu, który na transferowym rynku radzi sobie jak jego największy rywal. Zgodnie z naszymi obliczeniami, zaokrąglając w dół, Benfika zarobiła na Oblaku 9 razy więcej niż wydała! Jako że młody golkiper wciąż sobie świetnie radzi, podejrzewamy kolejną transakcję z jego udziałem w niedługim czasie, za którą tym razem to madrytczycy zainkasują przyjemną kwotę.

Bombowe transakcje po francusku

Jak wiemy, hiszpański kierunek tamtego lata wybrał również nasz Grzegorz Krychowiak. Małe Stade Reims, w którym nie miał szans dalszego rozwoju, zamienił na większą Sevillę. Zanim jednak do tego doszło, defensywny pomocnik przeszedł drogę od zera do małego bohatera, po czym nieco upadł, ale dziś podniósł się na tyle, że drugi raz już nie upadnie. Z małego Mrzeżyna wyjeżdżał stopniowo do coraz większych klubów, aż w wieku 16 lat znalazł się w Girondins Bordeaux. Jednak ani Arka Gdynia, ani „Żyrondyści” nie zarobili na nim wielkich pieniędzy. Zaszczyt ten przypadł wspomnianemu Reims, do którego najpierw popularny Krycha był wypożyczany, a latem 2012 wykupiony za 0,8 miliona euro. Dopiero w klubie z Szampanii postanowili postawić na walecznego Polaka, który z każdym meczem wyrabiał sobie coraz lepszą markę. W sezonie 13/14 został wreszcie zauważony przez większe zespoły, a na transfer zdecydowała się Sevilla. Cena 5,5 mln euro przebija tę z poprzedniego transferu o niemal 7 razy! Nic to przy kwotach, jakie dziś padają przy nazwisku Krychowiak. Polak ma ponadto w kontrakcie klauzulę odstępnego w wysokości 45 baniek! Jeśli niebawem wyjedzie z Andaluzji, również dyrektorzy Sevilli wpiszą ten transfer w rubrykę „sukcesy klubu”.

Reims na Krychowiaku zarobiło 5,5 miliona euro, przewyższając wcześniejszy koszt sprowadzenia Polaka o prawie siedem razy. Już niedługo podobnej przyjemności może doznać Sevilla Fot.: AFP

Reims na Krychowiaku zarobiło 5,5 miliona euro, przewyższając wcześniejszy koszt sprowadzenia Polaka o prawie siedem razy. Już niedługo podobnej przyjemności może doznać Sevilla
Fot.: AFP

Jeśli zahaczyliśmy już o kraj, który zorganizuje tegoroczne Mistrzostwa Europy, warto wspomnieć i o sprzedażach z udziałem Morgana Schneiderlina. Podobnie jak Krychowiak, Francuz gra jako pomocnik skupiający się na grze obronnej. Wychowanek Racingu Strasbourg przed sezonem 08/09 trafił do FC Southampton za równe półtorej bańki. Przez większość czasu nikt nawet nie słyszał, że ktoś taki istnieje, nie mówiąc już o poważnej transakcji. Wszystko oczywiście za sprawą pozycji klubu, który miotał się wtedy między drugą, a trzecią ligą angielską. Kiedy Schneiderlin wstępował w szeregi „Świętych”, aureole nosił z dumą polski tercet w osobach Bartosza Białkowskiego, Marka Saganowskiego oraz Grzegorza Rasiaka.

Zarówno o zespole Soton, jak i samym pomocniku głośniej zrobiło się po awansie do Premier League, gdzie drużyna z St. Mary’s Stadium zaprezentowała ciekawy futbol. Dzięki temu Southampton wskoczył na chwilę nawet na najniższy stopień podium w ligowej tabeli, a zawodnik zbierał solidne noty. Renoma, na którą zapracował czarną robotą Morgan Schneiderlin zaowocowała transferem do Manchesteru United. Fakt, może nie jest to ten sam zespół co kilka lat wstecz, ale skojarzenia wciąż poważne. Tym poważniejsze, jeśli klub oferuje za ciebie 35 milionów euro. Kierując się zasadą będącą sercem tego artykułu, „Czerwone diabły” dały zarobić „Świętym” 23-krotnie!

Liski chytruski zarobią miliony

Czy już w tym oknie transferowym Leicester City zarobi duże pieniądze na którymś z członków duetu Mahrez&Vardy? Fot.: Getty Images/espn.uol.com

Czy już w tym oknie transferowym Leicester City zarobi duże pieniądze na którymś z członków duetu Mahrez&Vardy?
Fot.: Getty Images/espn.uol.com

Zależnie od ligi, zimowe okno transferowe potrwa nawet do końca lutego. Można się więc pokusić o prognozę na najbliższe tygodnie – oczywiście dotyczącą tak spektakularnych w różnicach cen transakcji jak te powyższe. Jacy piłkarze mogą obecnie podzielić los Kagawy, Krychowiaka czy Schneiderlina? Nawet nie potrzeba dłuższej chwili, aby wykrzyczeć: Jamie Vardy i Riyad Mahrez! Zabójczy duet rewelacji Premier League Leicester City to przykłady idealnie wpisujące się w sens tej analizy. Obaj przywędrowali za „grosze”. Vardy w lipcu 2012 kosztował „Lisy” 1,24 miliona euro, a zimą 2014 Mahrez ponad połowę mniej. Za ile dziś mogliby odejść? Portal transfermarkt.de nieco zaniża cenę, bo napastnik wart jest wg Niemców sześć milionów, a skrzydłowy o pięć więcej. Realne kwoty, jakie mogłyby w tej chwili padać na rynku transferowym pewnie dosięgłyby 20 baniek. A jeśli ofertę składałby szalony szejk, to może i więcej. Warto tu zaznaczyć, że, choćby ze względu na wiek, to Mahrez jest tym bardziej pożądanym przez kluby.

Ryzyko związane z transferami zawsze jest wysokie. Nigdy nie ma pewności czy dany zawodnik sprawdzi się akurat w tym zespole. Są kluby, które wydają bajońskie kwoty na nowe nabytki, są też takie jak FC Porto, które wydadzą mało, ale sprzedadzą z zyskiem. Jednak, jak pokazuje historia, można też kupić za śmieszne pieniądze, a sprzedać z co najmniej kilkunastokrotnym przebiciem.  

Tomasz WITAS

Dodaj komentarz