Z piekła do nieba

936594_10153418174504007_2563956161103895290_n

Fot. Facebook FIVB

Nasza reprezentacja postawiła kolejny krok w drodze po kwalifikację olimpijską. Krok, który dał nadzieję na szybką rekompensatę po niezbyt udanym sezonie reprezentacyjnym i dał wyraźny sygnał – jesteśmy w grze.

O kwalifikację do tegorocznych igrzysk olimpijskich biły się najlepsze zespoły Starego Kontynentu. Walczyła Rosja, aktualny mistrz olimpijski, reprezentacja Polski – mistrz świata, oraz mistrz Europy – Francja. Jednocześnie od samego początku wiadomo było, że przepustkę otrzyma tylko jeden zespół. Dwie pozostałe drużyny na podium będą mogły jeszcze spróbować swoich sił w turnieju interkontynentalnym w Japonii. A droga do Rio naznaczona jest wieloma przeszkodami.

Najtrudniejszy pierwszy krok

Zaczęliśmy podobnie jak na Mistrzostwach Świata 2014. Z Serbią, ale w niepełnym mistrzowskim składzie. Już nie na własnym parkiecie, lecz z dziesiątkami polskich kibiców w Max Schmelling Halle. No i przede wszystkim – w bitwie po przepustkę olimpijską, a przy okazji w odwecie za nieudany tie-break w finałach ubiegłorocznej Ligi Światowej. Siatkarze Antigi rozpoczęli z przewagą, którą utracili pod koniec pierwszej partii, przegrywając ją wręcz standardowo – w ostatnim czasie przegrany pierwszy set staje się znakiem rozpoznawczym naszej kadry. Mimo wielu błędów własnych w ataku i braku pewności w grze Mateusza Miki i Karola Kłosa, siatkarze postawili pierwszy krok w kierunku do Rio.

Świetne spotkanie na swoim koncie odnotował Bartosz Kurek, który zdobył 26 punktów, w przyjęciu i obronie dwoili i troili się Paweł Zatorski z  Damianem Wojtaszkiem, a Grzegorz Łomacz fenomenalnie rozgrywał i gubił serbski blok. Prawdziwym bohaterem meczu został jednak Marcin Możdżonek. W trzecim i czwartym secie zmienił Kłosa, od razu odnotowując na swoim koncie kilka dobrych bloków i zagrywek, a także… obron, łącznie ze spektakularnym odbiciem piłki ustawiając się w obronie na dwunastym metrze.

Polska – Serbia 3:1 (22:25, 25:18, 25:23, 25:21)

Co dwóch libero, to nie jeden

Parafraza znanego polskiego przysłowia wydaje się być kluczowa w przypadku drugiego meczu z Belgią, wygranego w końcu do zera. Od dawna już w naszej drużynie nie było widać świeżości i powtarzalności przekładającej się na wysoki procent skuteczności Kurka, Michała Kubiaka i Rafała Buszka. Perfekcyjnym przyjęciem szczególnie odznaczał się Zatorski, fenomenalnie w obronie spisał się natomiast Wojtaszek, który wreszcie dostaje swoją szansę na pozycji libero. Obecność obu zawodników podczas turnieju w Berlinie wydawała się pomysłem wręcz kuriozalnym, aczkolwiek wyniki mówią same za siebie – w tym szaleństwie jest metoda. I to między innymi ona dała Polakom awans do półfinału turnieju kwalifikacyjnego.

Polska – Belgia 3:0 (25:20, 30:28, 25:19)

Set setowi nierówny

Zwycięstwo nad Niemcami w piątkowym meczu dawało naszej drużynie pierwsze miejsce w grupie A i możliwość gry w półfinale z Rosją. Orły Antigi musiały jednak uznać wyższość drużyny Vitala Heynena w tym jakże nierównym meczu.

Po pierwszym secie, w którym koncertową formę prezentował Mika, nastał moment odrodzenia się reprezentacji Niemiec. Kurek stał się wręcz niewidoczny na tle atomowych ataków i zagrywek Grozera, którego Heynen niespodziewanie zmienił na początku trzeciego seta. To właśnie w połowie trzeciej partii wyrównaliśmy na 11-11, a as serwisowy Karola Kłosa pomógł nam wreszcie wyjść na prowadzenie. Wprowadzenie ławki rezerwowej Niemiec wybiło jednak z rytmu naszych graczy i dodało skrzydeł rywalowi. Od początku czwartego seta Stephane Antiga postawił wszystko na jedną kartę i na boisko powołał drugi skład, na czele z Andrzejem Wroną i Wojciechem Żalińskim. Debiutant w dniu swoich 28. urodzin w towarzystwie ponownie świetnie grającego Wojtaszka próbował odmienić losy meczu, jednak w tie-breaku odskakujący nam na 6:10, nie dali sobie wyrwać z rąk wygranej.

Polska – Niemcy 2:3 (25:21, 17:25, 22:25, 25:20, 10:15)

Finał nie dla nas

Jak zaznaczył Fabian Drzyzga po piątkowym meczu – turniej zaczął się dla Polaków od nowa. W półfinale z Francją, po zaciętej walce w trzech setach musieliśmy niestety uznać wyższość Trójkolorowych. Wynik do zera nie przekładał się jednak na dramatyczną walkę, jakiej podjęli się nasi siatkarze.

Meczu o podobnym poziomie chciałby spodziewać się pewnie niejeden kibic piłki siatkowej w finale w Rio. Francuzi przyjmowali na czwarty metr, a mimo to niemal każdą posyłaną piłkę kończył Ngapeth i Rouzier. Rozgrywający Benjamin Toniutti perfekcyjnie „czyścił” siatkę swoim kolegom z zespołu, a po drugiej stronie Łomacz rozpoczął festiwal rozegrań na drugą linię. Walka punkt za punkt, niesamowite obrony i zaskakujące zwroty akcji nie wystarczyły jednak na Les Bleus, którzy okazali się silniejsi przede wszystkim w trudnych końcówkach pierwszego i drugiego seta.

Polska – Francja 0:3 (27:29, 30:32, 20:25)

Horror o Japonię

W ostatniej bitwie było o co walczyć. Zwycięzca pozostaje z szansą na wywalczenie kwalifikacji w majowym turnieju w Tokio, przegrany IO obejrzy w telewizji. Nasi siatkarze, sparaliżowani stawką spotkania, nie potrafili od początku pierwszego seta odnaleźć się na boisku. Szczególnie nieskuteczny był nasz lider w ataku, Kurek. W drugim secie powtarzały się także kuriozalne błędy własne, a mimo to walka toczyła się punkt za punkt. Przełomowym momentem było pojawienie się na boisku Możdżonka, który w asyście Drzyzgi rozpoczął serię punktowych bloków. I gdy wydawać by się mogło, że wymiana części składu przynosi korzyści, w trzecim secie Antiga przywrócił do gry Kłosa, który do tej pory nie skończył żadnego ataku. Jednocześnie kryzys w grze zaczął przeżywać Mika, w wyniku czego Polacy przegrali seta do 16. Na początku czwartego seta turniej ostatniej szansy w Tokio oddalał się w tempie ekspresowym. Polacy cały czas musieli gonić rywali, z kolei na twarzy trenera Heynena i jego zawodników coraz częściej pojawiał się uśmiech. Z opresji wyciągnęły nas błędy własne Niemców i skuteczny blok po naszej stronie. Ciężar gry w tie-breaku wziął na siebie Kubiak, który był na boisku dosłownie wszędzie i oddał na nim całe swoje serce. Bronił, wystawiał sytuacyjne piłki i kończył najtrudniejsze ataki, jak przystało na kapitana zespołu. Na wysokim procencie skuteczności atakowali także Kurek i Mika, dzięki którym bój w ostatnim secie mógł toczyć się punkt za punkt. Kwintesencją ofiarnej walki w piątej partii horroru o wszystko była wyszarpana obrona Zatorskiego i Łomacza, przypieczętowana ostrą kiwką sytuacyjną Kurka. Po ostatniej piłce, skończonej przez Mateusza Mikę, w Max Schmelling Halle rozpoczęła się euforia polskich kibiców. W maju jedziemy do Tokio na ostateczną bitwę tej trudnej wojny o Rio!

Polska – Niemcy 3:2 (20:25, 25:22, 16:25, 28:26, 16:14)

Joanna SKÓRZYBÓT

Dodaj komentarz