Jack White powrócił

http://www.brooklynvegan.com/jack-white-teases-new-lp-boarding-house-reach-with-sound-collage-video/

Istnieje w świecie muzyki wielu artystów, pośród nich można także znaleźć geniuszy. Ale jest również Jack White, który zdecydowanie nie zasługuje na bycie przyporządkowanym do jakiejkolwiek grupy, gdyż od lat zdaje się być ponad wszelkimi kategoriami pojmowania dźwięku. Na dodatek niczym Midas, przy pomocy swojej gitary, wszystko zamienia
w złoto.

Ogromne oczekiwania wiązane z najnowszym albumem artysty, zatytułowanym Boarding House Reach, to oczywiste następstwo rangi, jaką w świecie muzyki osiągnął Jack White. Powiedziano o nim już niemal wszystko, a i tak zdaje się, że prawie nic. Ciężko bowiem określić człowieka, który nie dość, że wprowadził muzykę gitarową w XXI wiek, to na dodatek osiągał sukcesy w każdym projekcie, przy którym maczał palce. Od rewolucyjnego duetu The White Stripes, przez The Raconteurs i The Dead Weather, kończąc na dwóch niesamowicie udanych krążkach solowych. I to te dwa ostatnie są tutaj najistotniejsze, bowiem można odnieść wrażenie, iż to właśnie podczas samodzielnego komponowania Jack czuje największą potrzebę poszerzania horyzontów swoich słuchaczy, a także przełamywania kolejnych muzycznych granic. Czy zatem ostatnie cztery lata, jakie minęły od premiery poprzedniego albumu, były wystarczająco dobrze spożytkowane na tworzenie nowych kompozycji?

Cały na biało

W porównaniu do dwóch poprzednich solowych dokonań muzyka, Boarding House Reach jest czymś całkowicie ponad wszystko to, co serwował fanom do tej pory. O ile pierwszy album bawił się gatunkami, nieśmiało wprowadzając mniej popularne w muzyce rockowej rozwiązania, tak druga płyta odważniej bawiła się rozpoczętą już konwencją i otwarcie stawiała na hity. W przypadku omawianego krążka pierwsze określenie, które przychodzi na myśl po początkowych odsłuchach, to „dziwna’’.

Nie jest to wcale przesadą, albowiem w najnowszej płycie White całkowicie puszcza wodze fantazji i bez jakichkolwiek ograniczeń robi to, co mu się żywnie podoba, a czego do tej pory nie zrobił nikt inny. O ile można się było przyzwyczaić do korzystania
z chórków czy mocno przesterowanych gitar w tle, tak kompozycje na najnowszej płycie brzmią całkowicie świeżo.

Połączeni

Płyta zaczyna się dosyć hucznie przy dźwiękach utworu Connected by Love, który to rozwija się powoli, zabierając nas w krótką podróż zaczynającą się od świetnego wokalnego monologu w akompaniamencie ciężkich syntezatorów, po czym nagle zaczyna przechodzić w epickie salwy klawiszy, które to raz po raz zamieniają się na powrót z elektronicznym tłem, a całość zmierza do finału z chórem wtórującym artyście w tytułowym wersie. Lecz sama kompozycja nie odkrywa jeszcze wszystkich kart, jakie White ma w rękawie.

Dalej tempo nieco zwalnia, albowiem Why Walk a Dog? jest utworem zdecydowanie spokojniejszym, o mniej przebojowym temperamencie, aniżeli poprzednik. Tutaj głos artysty jest jedynie dodatkiem do dialogu, jaki prowadzi mocno sprzężona gitara
z iście gospelowymi organami w tle. Całość tworzy mocno melancholijny klimat, który już za moment przerywa jeden z najjaśniejszym punktów na całym krążku.

Corporation jest drugim singlem, jaki został opublikowany przed samą premierą płyty, a przy okazji pierwszym, który w pełnej krasie pokazuje to, czym jest omawiana płyta. Próżno szukać tutaj standardowej konstrukcji opartej na przeplatających się zwrotkach i refrenach, gdyż przez ponad połowę utworu na tekst składają się pojedyncze i wykrzykiwane słowa, a całość prowadzi żwawy rytm syntezatorów i perkusji. Raz po raz pojawi się przewodni motyw gitary, natomiast druga połowa utworu jest wzbogacona o nie tyle śpiew, co skandowanie kilku haseł. Brzmi nietypowo? Takim w zasadzie jest, lecz właśnie ta inna konstrukcja sprawia, że jest to niesamowicie klimatyczny utwór, lecz przy okazji wymaga on czasu.

W przypadku utworu Hypermisophoniac mamy już do czynienia z konstrukcją o wiele bardziej przystępną, urozmaiconą nie tylko soulowymi partiami klawiszy, ale także wirującą elektroniką. Warto zwrócić uwagę na sposób, w jaki uwypuklono partie wokalne, gdyż w iście mistrzowski sposób zmieszano bliski i daleki plan, co razem daje nam w zasadzie nieporównywalne do niczego muzyczne doświadczenie. A najważniejszym aspektem utworu zdecydowanie jest jego płynność, niemal nakazująca zerwanie się do tańca.

Ice Station Zebra to pierwszej próby funky przyozdobione rapowanym wokalem White’a, w którym na pierwszy plan instrumentarium wybija się szereg instrumentów perkusyjnych, oraz oszczędnie dozowane akordy klawiszy.

Jeżeli komukolwiek mało było charakterystycznej dla artysty niemal wiercącej i przesterującej gitary, to kolejny utwór zdaje się te potrzeby idealnie spełniać, Over and Over and Over to mistrzowski popis ukazujący, w jaki sposób prosty i ciągnący się gitarowy riff może stworzyć fundament pod niesamowicie wirujący i wciągający utwór. Na swój sposób muzycznie przypomina okres końcowej działalności The White Stripes w połączeniu z The Raconteurs, a ciekawostką jest, że pierwotnie został nagrany właśnie za czasów tego drugiego zespołu.

W dalszej wędrówce przez muzyczny świat Jacka spotyka nas Everything You’ve Ever Learned, które jest raczej swego rodzaju przerywnikiem. A szkoda, ponieważ wydaje się, że Jack zmarnował potencjał tej krótkiej i niezwykle energicznej wstawki. Na szczęście po chwili rozbrzmiewa Respect Commander które ponownie atakuje chwytliwym riffem, podczas gdy gdzieś w tle krzyczą syntezatory i inne elektroniczne dźwięki wespół z perkusją. Całość w dalszej części zamienia się w standardowy popis wokalu
i gitary, co również pozwala przypomnieć sobie o wcześniejszych dokonaniach artysty.

Ezmerelda Steals the Show to ponownie przerywnik, chociaż raczej skupiający się na treści lekko zmodyfikowanego wokalu, gdyż muzycznie towarzyszy mu jedynie prosta i łagodna melodia gitary.   Po równie spokojnym wprowadzeniu rozbrzmiewa Get in the Mind Shaft, które można by spokojnie określić mianem kosmicznego funku, z racji dryfującego rytmu i całkowicie przetworzonego głównego wokalu.

Gdy muzyka alternatywna spotyka rocka, jazz i gospel to znaczy, że powoli zbliżamy się do końca przy dźwiękach What’s Done is Done. Przyjemnie dryfujący utwór, któremu towarzyszy ciągły motyw delikatnych syntezatorów, kobiecych chórków i perkusji doprowadza do uroczego, solowego popisu na klawiszach, po którym następuje nie zaskakujące, lecz sycące zakończenie i spięcie całego motywu.

Niespodziewane za to wydaje się być ostatnie wybrzmienie płyty, czyli niemal tulące do snu Humoresque, w którym to utworze Jack z niezwykłą lekkością skacze po wersach wraz ze spokojnym towarzystwem klawiszy.

Zbyt wcześnie na sen

Bez wątpienia Jack White jest artystą totalnym. Ilość międzygatunkowych połączeń, nietypowych zestawień instrumentów czy samych koncepcji utworów sprawia, że ciężko  Boarding House Reach rozpatrywać i oceniać w kategorii zwykłej, następnej płyty. Po kolejnych przesłuchaniach można dojść do wniosku, że z poziomu własnego odtwarzacza bierzemy udział w swego rodzaju muzycznym przedstawieniu, gdyż żaden z utworów nie jest po prostu piosenką. Nie są to radiowe hity ani utwory pokroju Seven Nation Army, do dziś będący skandowanym na niemal wszystkich stadionach świata przebojem. Mamy tutaj do czynienia z konstrukcją stającą naprzeciw wszelakim dotychczasowym trendom w muzyce, a wyraz tego buntu widać od samego pomysłu, przez wykonanie i dobranie instrumentów, na stole mikserskim kończąc, ponieważ awangarda dotknęła także proces późniejszej produkcji i ostatecznych szlifów. Płyta zaskakuje, potrafi odrzucić. Nie jest przystępna i można iść o zakład, że nie przysporzy artyście wielu nowych fanów. Ale ci, którzy towarzyszą mu od lat, po raz kolejny upewnią się w stwierdzeniu, iż jest on geniuszem w swoim fachu.

Dawid SZAFRANIAK

Dodaj komentarz