Bawarska wojna domowa

W słynnym „der Klassiker” Bayern Monachium przegrał z Borussią Dortmund 2:3, po raz kolejny podkreślając głębię kryzysu w jakim znajduje się bawarska drużyna. Czy porażka z odwiecznym rywalem przelała w końcu czarę goryczy i trener Niko Kovač pożegna się z posadą, czy może prezesi mistrza Niemiec rzucą (kolejne) koło ratunkowe  w stronę Chorwata?

Kiedy 1 lipca 2018 roku Niko Kovač obejmował stery w Bayernie Monachium, wszystko zapowiadało się idealnie. Zespół obejmował szkoleniowiec, który przed laty reprezentował barwy monachijskiego klubu, był znany ze swojej waleczności i bałkańskiego temperamentu, którym zapisał się w pamięci bawarskich kibiców. Ponadto, dobrze prezentował się on w poprzednim sezonie jako trener Eintrachtu Frankfurt, z którym zdobył Puchar Niemiec, pokonując notabene swojego przyszłego pracodawcę. Przedsezonowy mecz o Superpuchar Niemiec z (paradoksalnie) Eintrachtem Frankfurt, wygrany 5:0, zdawał się zapewniać, że hegemonia Bawarczyków na krajowym podwórku jest niezagrożona.  Jeśli ktoś w tamtym momencie przewidział, że zaledwie cztery miesiące później, Bayern będzie tracił siedem punktów do lidera Bundesligi oraz zostanie ograny 0:3 na własnym stadionie czy będzie męczył się w Lidze Mistrzów z takim zespołem jak ateńskie AEK, to zalecam spróbować szczęścia w totolotka.

Genezy kryzysu mistrzów Niemiec należy szukać już na samym początku. Co prawda, zawodnicy wypowiadali się w mediach w samym superlatywach na temat nowego trenera, z szatni zaczęły jednak dochodzić głosy, iż nie wszyscy piłkarze zgadzają się w 100 procentach z metodami szkoleniowymi Chorwata. Ponadto, Kovač miał cały czas rozmawiać ze swoim sztabem szkoleniowym w języku chorwackim, co utrudniało komunikację. Od początku sezonu można było dostrzec zmianę stylu gry Bawarczyków – Bayern dłużej utrzymywał się przy piłce, rozgrywał ją w środku pola i nie atakował tak zaciekle, jak za czasów poprzedniego, uwielbianego szkoleniowca, Juppa Heynckesa. Taki styl niekoniecznie przypadał do gustu sympatykom drużyny, ale nie zwracano na to szczególnej uwagi, dopóki wyniki wszystko rekompensowały. Z szatni zaczęły jednak dochodzić kolejne doniesienia o nieporozumieniach na linii zawodnicy – trener. Dwaj najstarsi gracze w zespole, Arjen Robben i Franck Ribéry, zaczęli pokazywać skalę swojego ego i zdecydowanie wyrażali swoje niezadowolenie z małej ilości czasu, jaki spędzają na boisku; podobnie sprawa miała się z Jamesem Rodríguezem, który był rozczarowany swoją mało znaczącą rolą w zespole. Do różnicy zdań dochodzić miało również z Jérômem Boatengiem, podstawowym defensorem zespołu. Wszystko wskazywało na to, że szatnia Bayernu obracała się przeciwko swojemu szkoleniowcowi.

Jak coś ma iść źle, to idzie wszystko

Chorwata przestały ratować również wyniki zespołu. Jeśli remis 1:1 z FC Augsburg można uznać za zwykły wypadek przy pracy, to porażka 0:2 z berlińską Herthą powoli zaczynała bić na alarm. Następnie przyszedł mecz w Lidze Mistrzów z Ajaksem Amsterdam, którym Niko Kovač miał szansę pokazać krytykom, że ma wszystko pod kontrolą. Mimo szybkiego wyjścia na prowadzenie, mecz zakończył się wynikiem 1:1, a styl gry Bawarczyków nie napawał optymizmem nawet w najmniejszym stopniu. Trzy mecze z rzędu bez zwycięstwa nie przystoją takiej marce jak Bayern Monachium, dlatego kolejna porażka aż 0:3 na własnym stadionie wydawała się  przypieczętować los chorwackiego trenera.

19 października prezesi „die Roten” zwołali konferencję prasową, na której oczekiwano wiadomości o zwolnieniu Chorwata. Na przekór wszystkim, zarząd klubu wyraził swoje pełne poparcie dla trenera, atakując zarazem media, za utrudnianie pracy szkoleniowcowi. Zawodnicy drużyny z Bawarii postanowili jednak nie bronić swojego szkoleniowca w tak zażyły sposób i wciąż grali w swoje gierki – a to Robben w rozmowie z trenerem na treningu położył palec na usta, pokazując swoją opinię na temat jego uwag, a to James opuścił stadion w trakcie meczu, kiedy dowiedział się, że nie wejdzie już na murawę. Dolać oliwy do ognia postanowili Ribéry i Boateng, którzy wpierw odmówili udania się na rozgrzewkę w trakcie meczu, a kiedy już to zrobili, to ten pierwszy stanął sobie za bramką, a drugi oparł się wygodnie o bandę reklamową… Zdecydowanie piłkarze nie pomagali swojemu belfrowi za wszelką cenę. Ani za jakąkolwiek.

Zaprzepaszczona szansa

Przed meczem z Borussią Dortmund, która w lidze nie przegrała jeszcze meczu oraz straciła najmniej bramek spośród wszystkich drużyn, mistrzowie Niemiec podchodzili z pięcioma zwycięstwami w sześciu ostatnich meczach, zatem można było dostrzec progres. Pojawiały się nawet głosy, iż zwycięstwo w 99. niemieckim „der Klassiker” może oznaczać nowy początek dla Kovača i jego zespołu. Po niezaprzeczalnie najlepszym meczu sezonu, to ekipa „Żółto-Czarnych” zwyciężyła 3:2, umacniając się na czele tabeli Bundesligi i powiększając przewagę nad Bayernem do siedmiu punktów. Prawda jest taka, że tylko niska skuteczność piłkarzy Borussii uratowała Bawarczyków przed bardziej druzgocącą porażką.

Sytuacja monachijczyków jest, łagodnie mówiąc, nie do pozazdroszczenia i aby uratować jeszcze ten sezon, potrzebne będą zdecydowane kroki ze strony zarządu. W którym kierunku jednak pójdą? Czy postawią na najprostsze rozwiązanie i podziękują za usługi Niko Kovača, czy jednak pójdą na wojenną ścieżkę z największymi gwiazdami zespołu i pokażą im miejsce w szeregu? Jedno jest pewne: aby wygrać wojnę futbolową w Niemczech czy w Europie, Bayern musi najpierw wygrać wojnę z samym sobą.

Paweł GŁUSZYŃSKI

Dodaj komentarz