Podsumowanie półmetka sezonu Premier League, cz. 1

Za nami połowa sezonu Premier League, która upłynęła w tak zabójczym tempie, co większość meczów tej ligi. Koniec roku to idealny czas na podsumowania, tak jak i półmetek kampanii. Jak pokazały się czołowe zespoły Premiership, które będą walczyć o mistrzostwo i o miejsca premiujące awansem do europejskich pucharów?

1. Potwór na szczycie tabeli

Większość fanów Premier League miała do czynienia z coroczną śpiewką kibiców Liverpoolu twierdzących, że tym razem to jest ich rok. Klub z Anfield czeka już 28 lat na mistrzostwo kraju i jako jedyny w ostatnich dziesięciu latach nie zdobył tytułu okupując pierwsze miejsce w tabeli na święta. W dodatku dokonał tego dwa razy. Nic więc dziwnego, że i tym razem przechwałki liverpoolczyków mogą brzmieć śmiesznie.

W tym przypadku sytuacja może jednak wyglądać inaczej. Defensywa „The Reds” aspiruje do pobicia rekordu 15 straconych bramek w sezonie, ustanowionego przez Chelsea w kampanii 2004/2005. Pod dowództwem Virgila Van Dijka i z Alissonem za jego plecami obrona Liverpoolu stała się ścianą nie do przejścia. W dodatku lepszą ofensywą dysponuje jedynie Manchester City. 43 strzelone gole to wynik szczególnie imponujący patrząc na fakt, że nie w najlepszej formie znajdują się zarówno Roberto Firmino, jak i Sadio Mané. Największe wrażenie robi jednak seria 19 ligowych meczów bez porażki w tym sezonie, która może jeszcze długo nie zostać przerwana, patrząc na „rozjeżdżanie” kolejnych rywali przez Liverpool. 4:0 z Newcastle, grając na niepełnych obrotach? Żaden problem. 3:1 z United i 36 oddanych strzałów? Proszę bardzo. Jedynie Chelsea, Manchesterowi City i Arsenalowi udało się urwać jakiekolwiek punkty liderowi, reszta zespołów zeszła z boiska pokonana. Szeroka i bardziej konkurencyjna kadra niż w poprzednich latach daje kibicom nadzieję, że na finiszu sezonu ich ulubieńcy podtrzymają wysoką formę i w końcu wygrają upragnione mistrzostwo. Jeśli nie teraz, to już prawdopodobnie nigdy.

2. Nawet kolos może się potknąć

Murowanym faworytem do wygrania ligi był przed sezonem walec zwany również Manchesterem City. 100 punktów, 106 strzelonych goli, 19 punktów przewagi nad drugim United. W poprzedniej kampanii nikt nawet nie próbował walczyć z taką drużyną, bo wygrywający 18 razy z rzędu „Obywatele” byli po prostu nie do zatrzymania. Przed sezonem siła ofensywna została jeszcze wzmocniona Riyadem Mahrezem. Teoretycznie sytuacja powinna się powtórzyć, w 15 pierwszych meczach podopieczni Pepa Guardioli nie doznali porażki i byli na czele tabeli.

Wtedy jednak przyszedł niespodziewany kryzys. Trzy porażki w kolejnych czterech spotkaniach udowodniły, że nawet tak znakomita drużyna może dostać zadyszki. W Premier League nie ma jednak czasu na złapanie oddechu. Liverpool w tym czasie przegonił rywali i ma nad nimi obecnie aż siedem punktów przewagi. Z okazji skorzystał również Tottenham, wskakując na drugie miejsce. Kluczowe okażą się bezpośrednie mecze z wyżej wymienionymi drużynami. Jeśli i w tych spotkaniach City stracą punkty, może się okazać, że to koniec ich walki o mistrzostwo. W decydujących momentach zawiedli skrzydłowi „Obywateli”, Sterling i Sané, którzy w przegranych spotkaniach nie przyczynili się bezpośrednio do żadnego strzelonego gola. Trafiali do siatki ich koledzy, ale w obliczu wielu błędów obrony i aż ośmiu straconych bramek w czterech ostatnich meczach, to nie wystarczyło. Ofensywą można wygrać mecze, ale to defensywą zdobywa się mistrzostwa.

3. Najlepsza drużyna w Londynie

W ostatnich latach na to miano zasłużyła Chelsea, zdobywając dwa tytuły w ostatnich czterech latach. Jednak w minionym sezonie spośród londyńskich drużyn to Tottenham uplasował się najwyżej, bo na trzecim miejscu. W obecnej kampanii wyprzedził na półmetku sezonu Manchester City serią pięciu zwycięstw, okraszoną fantastycznymi występami przeciwko Evertonowi (6:2) i Bournemouth (5:0). Drużyna, mająca kilku liderów w ofensywie, którzy klasę potwierdzają kolejny już sezon, wspomagana przez wyjątkowo efektywnych w tej kampanii rezerwowych (Lucas z sześcioma golami i Lamela z czterema to całkiem dobry wynik), wreszcie wydaje się spełniać oczekiwania.

Problemem Tottenhamu za każdym razem jest jednak zawodzenie w decydujących momentach. Zmęczeni sezonem liderzy, którzy zazwyczaj nie mieli godnych zmienników, nie mogli nic poradzić na tracone masowo punkty pod koniec sezonu. Tym razem odpowiedzialność za strzelanie goli, bądź asystowanie, rozłożona jest na większą liczbę graczy. Dobra forma tych piłkarzy jest o tyle istotna, że Tottenham nie dokonał żadnych transferów w letnim okienku, które dałyby powiew świeżości zespołowi. Rezerwowi muszą jednak podtrzymać formę do końca sezonu, żeby Tottenham nie zakończył kampanii z pustymi rękami.

4. Hazard napędza karuzelę

O grze Chelsea w ostatnich latach mówiono, że jest zazwyczaj defensywna, nastawiona na kontry i wyczekiwanie na swoje szanse. Maurizio Sarri przybył na Stamford Bridge, by odmienić ten wizerunek i, tak jak to zrobił w Neapolu, pokazać najbardziej ofensywne oblicze zespołu. Za sprawą transferów Kepy i Jorginho, czyli najlepiej podającego bramkarza i pomocnika w lidze, „The Blues” zaczęli dominować każdego rywala, szturmować jego bramkę i siłą rzeczy nie dawali dużo szans przeciwnikom na rewanż. Obok City i Liverpoolu, Chelsea pozostawała najdłużej niepokonana w lidze, dopóki nie wygrał z nią Tottenham.

Z każdym kolejnym meczem grająca w ten sposób drużyna traciła jednak impet w ofensywie. Zaczęło brakować pomysłów na sforsowanie bramki, wyjątkiem pozostała tylko gwiazda i niekwestionowany lider zespołu, Eden Hazard. Skrzydłowy coraz częściej wspomina o zmianie barw klubowych, co, patrząc na gigantyczny udział Belga w każdym meczu „The Blues”, byłoby gigantyczną stratą. Początkowo Hazard był głównym beneficjentem ofensywnej taktyki, w której czuje się jak ryba w wodzie, jednak od kilku spotkań ciągnie za uszy cały zespół. To głównie od jego występów będzie zależeć pozycja Chelsea na koniec sezonu, choć trudno wnioskować, by samodzielnie był w stanie zapewnić drużynie mistrzostwo przy tak dysponowanych rywalach.

5. Słońce wzeszło nad Emirates

Unai Emery jest pierwszym trenerem po niemal 22-letnim panowaniu Arsène’a Wengera w Arsenalu, stąd nie bez powodu obawiano się, że przemiana zespołu i osiąganie optymalnych rezultatów zajmie dłuższy czas. Nowy menedżer od razu wprowadził jednak swoje porządki, a drużyna w tym sezonie może nie gra tak pięknie, jak za poprzednika, jednak jest zdecydowanie bardziej zabójcza i waleczna w środku pola.

Będący w centrum wydarzeń Xhaka czy nowe nabytki – Torreira i Guendouzi – walczą o każdą możliwą piłkę, nawet jeśli teoretycznie są skazani na niepowodzenie. Aubameyang znakomicie wykorzystuje swoje szanse do strzelania goli i prowadzi w klasyfikacji strzelców. Wydaje się jednak, że wciąż kiepska defensywa może przeszkodzić w osiągnięciu chociażby miejsca dającego grę w Lidze Mistrzów. Arsenal traci zdecydowanie więcej bramek niż pierwsza czwórka w tabeli, przez co traci punkty jak w Boxing Day przeciwko Brighton. Takie mecze zdecydowanie oddalają Kanonierów od upragnionego celu.

6. Solskjær na ugaszenie pożaru

Sytuacja Manchesteru United w tym sezonie stała się dramatyczna. José Mourinho wszedł w konflikt z drużyną, a szczególnie z Paulem Pogbą. Atmosfera w szatni była lekko mówiąc gęsta, co też przełożyło się na wyniki zespołu. Pięć remisów i pięć porażek po 17 spotkaniach to wynik niegodny takiego klubu. Piłkarze nie starali się zmienić swojej postawy na boisku, nie było widać żadnego zaangażowania w ich grze, więc jedyną opcją było zwolnienie kłótliwego menedżera, zanim sezon zostałby całkowicie spisany na straty.

Na ratunek przyjechała legenda klubu z Old Trafford, Ole Gunnar Solskjær. W środku sezonu w zasadzie niemożliwe jest zakontraktowanie czołowego menedżera, stąd trener będący autorytetem dla swoich podopiecznych i budzący szacunek ze względu na swoje osiągnięcia w klubie to najlepsze możliwe rozwiązanie. Czy była to dobra decyzja, widać niemal od razu. Dwa zwycięstwa, osiem strzelonych bramek i dwie stracone, uśmiechy na twarzach piłkarzy i motywacja do biegania na boisku. Przykre dla kibiców może być jednak to, że gdyby faktycznie piłkarze byli bez formy, nie wygraliby nagle 5:1 wraz z pojawieniem się nowego człowieka na posadzie trenera. Sytuacja może powtórzyć się w przyszłości, jednak na chwilę obecną fani mogą z optymizmem spojrzeć na drugą połowę sezonu i mogą liczyć, że w końcu ich pupile będą gryźć trawę aż do samego końca.

Kamil SELWUCH