Król, na którego Westeros nie zasługiwało

Przez osiem lat czekali na niego wszyscy fani, a zaciekawienie sięgało zenitu. Długo wyczekiwany finał „Gry o Tron” jest już za nami. Kiedy w końcu ujrzał światło dzienne, pozbawił fanów wszelkiej nadziei. Miliony ludzi odczuło zawód, kilku być może pogrążyło się w depresji i zapragnęło zagłębić się w filozofię Schopenhauera. Oznacza to bowiem definitywny koniec sagi opowiadającej o dążeniu poszczególnych bohaterów do tronu Siedmiu Królestw. Pomimo że przez wielu jest on krytykowany, nie można chyba było wyobrazić sobie lepszego zakończenia.

W.: Twórcy serialu we współpracy z Georgem R.R. Martinem wrzucili fanów jego uniwersum w prawdziwy emocjonalny rollercoster. Od serii oczekiwano wiele, a „hype” na nią był ogromny. Tym głośniejsze wydawały się głosy rozczarowania po emisji jej kolejnych odcinków.

E.: Ósmy sezon „Gry o Tron” bił kolejne rekordy oglądalności, a jeśli ktoś nie natknął się choć na jeden spojler musiał mieć dużo szczęścia. Ostatnia odsłona okazała się na tyle kontrowersyjna, że wielka fala hejtu, doprowadziła do złożenia petycji o nagranie całego od początku. Podpisało ją ponad półtora miliona osób.

Skompresowany

W.: W moim odczuciu tego, czego zabrakło w tym sezonie to czas. Oczywiście, sumując wszystkie sześć odcinków – gdyż do tylu ograniczyła się ostatnia seria – wyszłoby go zapewne więcej niż w dotychczasowych produkcjach z tego uniwersum. Pomimo tego kilka wątków wydaje się aż nadto przyspieszonych.

Po emisji pierwszych dwóch odcinków można było spotkać się z głosami: Po co?; Na co wam ta sielanka? – zważywszy jednak na to, co spotkało nas w trzecim epizodzie, a mianowicie bitwę o Winterfell – czy dało się lepiej zbudować napięcie całej sytuacji? Ta, nazywana przez niektórych, „sielanka” była tylko dobrą miną do złej gry. Groza obecna była niemal w każdej scenie, a bohaterowie czuli, że śmierć dosłownie czyha za rogiem. Sam pojedynek pomiędzy zjednoczonymi siłami ludzi a armią umarłych była spektakularny, choć oczywiście można doczepić się kilku szczegółów, niedociągnięć ze strony producentów. Czy punkt kulminacyjny był przysłowiową wisienką na torcie? Sądząc po reakcjach fanów, tłumnie zgromadzonych przez ekranami i w barach, zdecydowanie! Wielu zarzucało twórcom umniejszenie roli Jona Snowa. Gdyby jednak wierzyć teorii wg których wiedział on o zamiarach Aryi… byłby to kolejny dowód jego poświęcenia dla dobra ludzkości.

Producentów nie ominął również hejt za rzekome zniszczenie postaci Ary dokonane w piątym odcinku. (źródło: HBO)

Szaleństwo miała w genach

W.: Bitwa o Winterfell była czymś tak ogromnym, że niemal niemożliwe wydawało się jej przebicie. A czekała nas przecież jeszcze ta najważniejsza – o stolicę, o tytułowy tron. Mówiąc jednak całkiem szczerze… trudno jest mi ją jednoznacznie odpisać. Sam plan ataku Daenerys wydawał się przemyślany, z dużą szansą na powodzenie. Wszystko runęło w momencie, w którym w Matce Smoków obudziła się Szalona Królowa.

E.: Finałowy epizod serii zaczyna się od sceny, w której Tyrion, ostatni z rodu Lannisterów, przemierza zgliszcza tego, co pozostało po Królewskiej Przystani. Ulice pełne są pyłu, spalonych ciał i zniszczonych budynków. Tuż za nim podążają Jon oraz sir Davos. Do „bękarta” dociera, że imperatorskie zapędy Daenerys właśnie ujrzały światło dzienne. Przekonanie to potęguje płomienna przemowa, którą Matka Smoków wygłasza chwilę później. W jej wyniku traci swojego doradcę.

W.: Tempo, w którym nastąpiła przemiana Daenerys osobiście bardzo we mnie uderza. Choć oczywiście, oznak jej szaleństwa można upatrywać już w poprzednich sezonach. Niemniej, z początku czułam ogromny żal, że tak zniszczono jej postać. Ba, nie byłam jedyna! Z bohaterki uwielbianej przez fanów na całym świecie, stała się wrogiem. Zakończenie jej wątku, które miało miejsce w ostatnim odcinku, wynagrodziło jednak wiele. Emilia Clarke w jednym z wywiadów przyznała, że chciała w tej scenie pokazać Daenerys taką, jaką poznaliśmy ją na początku: niewinną dziewczynę, pełną nadziei, marzeń, ale i naiwną. Udało jej się to w pełni, przez co moment śmierci jej bohaterki ściskał za serce. Nie tylko fanów, ale i wcielającego się w postać Jona Snowa, Kita Haringtona, który po przeczytaniu scenariusza, złapał się za głowę, a jego oczy zaszkliły się od łez.

E.: Moment kulminacyjny odcinka, czyli zabójstwo Daenerys, był na tyle niespodziewany, że wprawił mnie w osłupienie i musiałam zatrzymać seans na kilka minut. Kit zagrał w tej scenie tak finezyjnie, że nigdy nie spodziewałabym się, że właśnie dokonuje mordu na swojej ukochanej. Na jego twarzy malowała się jednocześnie rozpacz i ulga, bo to, co zrobił, z pewnością uratowało wielu niewinnych ludzi.     

Sceneria ostatniego odcinka, pomimo narzekań na poprzednie, tym razem była doskonała. Również gra aktorska pozostała bezbłędna. Na największe oklaski zasługują Kit Harington, Emilia Clarke oraz Peter Dinklage. Oprócz małych wpadek na planie, takich jak pozostawienie plastikowej butelki z wodą, od strony scenografii czy efektów specjalnych widzowie nie mieli na co narzekać.

Koniec „Gry o Tron” (źródło: HBO)

Tutaj twoja podróż się zaczęła, tutaj zakończy

W.: Jon Snow po raz kolejny poświęcił siebie w imię dobra ogółu, czym skazał się na powrót na Czarny Zamek. Prawda o tym, że to on jest prawowitym następcą tronu już nigdy nie ujrzy światła dziennego. Można czuć o to żal, jednak… czy lepiej dało zamknąć się jego historię? Można mu zarzucać, że miał swój udział w szaleństwie ukochanej, ale na pewno nie był tutaj postacią pierwszoplanową.

E.: Można powiedzieć, że finał serialu spełnił wszystkie swoje zadania, jednak dla mnie nie był w pełni satysfakcjonujący. Wydaje się, jakby wątek tego, że Jon Snow był prawowitym następcą tronu, został pominięty. Sama akcja pod koniec finałowego odcinka działa się zdecydowanie za szybko. Widać było, że scenarzyści chcieli zamknąć serię w sześciu odcinkach, lecz dla mnie to o jeden za mało. W pierwszej części ostatniego epizodu tak naprawdę niedużo się dzieje, druga natomiast szybko mknie ku końcowi.

W.: Pominięcie aż do tego momentu postaci Cersei Lannister wcale nie jest przypadkowe. Wręcz przeciwnie – doskonale pokazuje jej rolę w tym sezonie. Było jej zdecydowanie mniej niż można było się spodziewać, a samo zakończenie jej żywota… rozczarowujące, choć piękne zarazem, gdyż w ramionach miłości.

Czy do tego, kto zasiądzie na Żelaznym Tronie – a raczej na nim już nie, bo został stopiony przez smoka – byliśmy przygotowywani od pierwszego sezonu? Sugerując się plakatem go zwiastującym, tak. W tę teorię jednak nie do końca chce mi się wierzyć. Niemniej, największym zwycięzcą „Gry o Tron” bezapelacyjnie jest ród Starków. Jego przedstawiciel włada sześcioma (!) królestwami, Północ należy do nich, odkrywają nowe lądy i rządzą na murze. Czy to koniec ich przygody? Czy producenci zdecydują się na kontynuację któregoś z wątków? Niewykluczone, gdyż finał zakończył wiele historii, ale zaczął również pisać nowe.

E.: Czy osiem lat to za mało? Można narzekać na finałowe zakończenie głównego wątku, że nie było takie jak wszyscy sobie wyobrażali. Za mało spektakularne, bez żadnej walki, bitwy czy tysięcznych armii. Zasługuje ono jednak na pochwałę. Zamknęło większość historii oraz pokazało prawdziwe emocje. Parafrazując klasyka, zawrotnego punktu kulminacyjnego nie było, ale też jest… każdy wie jak.

Emilia RATAJCZAK & Wiktoria ŁABĘDZKA