PLK, czyli Polska Liga Kabaretu!?

Pandemia koronawirusa torpeduje wszystkie sportowe rozgrywki na świecie. Odwoływane są krajowe ligi, przesuwane najważniejsze imprezy zaplanowane na 2020 rok. Nie inaczej jest z polską koszykówką – 17 marca zapadła decyzja o zakończeniu rywalizacji o mistrzostwo Polski. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie, znane już nie od dziś w rodzimym baskecie, liczne kontrowersje.

Informacje o tym, że nie uda się dokończyć koszykarskiego sezonu, pojawiały się już w  momencie pierwszych doniesień o obecności koronawirusa w Polsce. Początkowo Zarząd Polskiej Ligi Koszykówki zawiesił rozgrywki do 25 marca, licząc na poprawę sytuacji. Jednak niedługo później w Internecie ukazało się uwielbiane i często wykorzystywane w tym środowisku oświadczenie.

„Zarząd Spółki Polska Liga Koszykówki S.A z siedzibą w Warszawie informuje, że w dniu 17 marca 2020 r., działając na podstawie przepisów art. 13 i art. 15 ustawy z dnia 25 czerwca 2010 r. o sporcie oraz przepisów Regulaminu Rozgrywek PLK i Regulaminu Współzawodnictwa Sportowego PZKosz, podjął uchwałę o zakończeniu rozgrywek ligi zawodowej w koszykówce mężczyzn – Energa Basket Liga – w sezonie 2019/2020” – napisano na stronie internetowej Polskiej Ligi Koszykówki.

Patrząc na początek oświadczenia, można odnieść wrażenie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i nikt nie powinien mieć jakichkolwiek pretensji o ustalenia zarządu. To jednak polska koszykówka, tu nie obejdzie się bez kłótni i kontrowersji. Powstały one w wyniku decyzji przedstawionej w kolejnej części pisma.

„Zakończenie sezonu następuje z zachowaniem miejsc w tabeli rozgrywek według punktacji uzyskanej w meczach rozegranych do dnia 12 marca 2020 r.  Klasyfikacja drużyn została ustalona na podstawie Oficjalnych Przepisów Gry w Koszykówkę, a tytuł Mistrza Polski przypadł zespołowi Stelmet Enea BC Zielona Góra” – głosi komunikat.

Papierowy mistrz?

Mistrzem Polski został Stelmet Enea BC Zielona Góra, co akurat nie dziwi, bo ostatnio to oni grali obiektywnie najlepszy basket i przez praktycznie cały rok przewodzili ligowej tabeli. Niemniej takie rozwiązanie budzi u niektórych niezadowolenie i wątpliwości. Czy po niedokończeniu nawet sezonu regularnego można bowiem nadawać mistrzowskie tytuły? Czy to nie faza play-off oddziela mężczyzn od chłopców i pokazuje realną siłę zespołów? Wystarczy spojrzeć na tegoroczny Puchar Polski. Typowana na zwycięzcę drużyna z Zielonej Góry odpadła już w półfinale turnieju, czym pokazała, że niekoniecznie odnajduje się w roli faworyta. Kto wie, czy łączący grę w Polsce i Rosji (lidze VTB) Stelmet nie złapałby zadyszki i nie obniżył lotów w końcówce sezonu? Tego niestety się nie dowiemy. Do zakończenia rozgrywek musiało jednak dojść. Zagraniczni zawodnicy po informacji o zawieszeniu ligi w większości rozjechali się do swoich domów, a miejsca na podium trzeba było przyznać ze względu na przyszłoroczne europejskie puchary. Być może jednak należałoby wzorem kilku innych lig nie ogłaszać mistrza i medalistów?

Drugie miejsce zajął Start Lublin, rewelacja rozgrywek, a trzecie przypadło obrońcom tytułu – Anwilowi Włocławek. I to właśnie drużyna z kujawsko-pomorskiego jest dla wielu największym przegranym całego sezonu. Pomimo zdobycia dwóch trofeów – Pucharu i  Superpucharu Polski, na Kujawach można wyczuć lekkie rozczarowanie. Anwil z bardzo silnym składem przed rozpoczęciem zmagań typowany był jako zdecydowany faworyt ligi. Tymczasem okazało się, że zawodnicy z przeszłością w NBA wcale nie chcą „umierać” za polski klub, a niektórzy przyszli tu tylko po to, by nabić sobie statystyk w walce o lepsze kontrakty. W efekcie zespół nie wyszedł z grupy w Lidze Mistrzów i zaliczył kilka spektakularnych wpadek z ligowymi średniakami. Jednak czy nie tak samo było, kiedy sięgali po poprzednie mistrzostwa? To właśnie w fazie play-off włocławianie odprawiali z kwitkiem kolejnych rywali i okazywali się najlepsi w kraju. Teraz miało być tak samo, a Anwil chciał zostać pierwszą drużyną z trzema tytułami w jednym sezonie. Plany trzeba jednak odłożyć na co najmniej przyszły rok.

Czwarta, najgorsza dla sportowców lokata powędrowała do Gdyni. Piąte miejsce trafiło do Torunia. Następne pozycje zajęły: Sopot, Wrocław i Szczecin. Na końcach znalazły się zespoły z Warszawy, Dąbrowy Górniczej i Starogardu Gdańskiego (warto wspomnieć, że w tym sezonie żadna z drużyn nie spadnie – czy nie jest to przejaw niekonsekwencji władz?!). Wystarczy jednak dokładnie spojrzeć na końcową tabelę, żeby zobaczyć, że coś jest nie tak.

To wszystko wasza wina!

źródło: plk.pl

Najwięcej kontrowersji dostarczyła pozycja Polskiego Cukru. Drużyna z kujawsko-pomorskiego rozegrała dwa mecze mniej od swoich rywali, co w ostatecznym rozrachunku zepchnęło ją na piątą pozycję. Nawet przegrywając te spotkania, przeskoczyłaby Asseco Arkę Gdynia, gdyż i tak z automatu otrzymałaby dwa punkty. Dlaczego więc Toruń wcześniej ich nie zagrał? Z pomocą w rozwiązaniu tej zagadki przychodzi prezes ligi Radosław Piesiewicz.

W rozmowie z portalem TVP Sport za całą sytuację obwinia on torunian, którzy, ze względu na grę w Lidze Mistrzów i brak dostępności hali, przełożyli dwa pojedynki. Gdyby ktokolwiek, kto nie interesuje się polską koszykówką, przeczytał tylko ten wywiad, mógłby uwierzyć, że wszelkie pretensje klubu są nieuzasadnione. Zdaniem prezesa to oczywiste, że skoro inne drużyny występujące w europejskich pucharach nie musiały tego robić, to Toruń jest „nieudolnie zarządzany”. Zorientowani w koszykarskich realiach wiedzą jednak, że to nieprawda. Polski Cukier to jeden z lepiej prowadzonych klubów koszykarskich w Polsce, z praktycznie nienaganną opinią i brakiem problemów finansowych. Nic dziwnego, że na ich odpowiedź nie trzeba było długo czekać.

źródło: twitter.com/TwardePierniki

To, że Toruń oczekuje od prezesa Piesiewicza przeprosin, wcale mnie nie dziwi. Nadszarpnięte zostało dobre imię klubu i jego prezesa Macieja Wiśniewskiego. Po przedstawionym oświadczeniu Radosław Piesiewicz schował głowę w piasek i – póki co – nie ustosunkował się do niego. Szkoda, że po raz kolejny najważniejsza osoba w polskiej koszykówce przez swoje zachowanie pali za sobą mosty.

Nie ma granka, nie ma sianka

Kiedy wydawało się już, że wszystkie żale klubów i kibiców zostały wylane w Internecie, powstała kolejna kość niezgody. Tym razem chodziło o coś poważniejszego – pieniądze. Wszystkie kluby Energa Basket Ligi udostępniły oświadczenie, którego treść zaskoczyła przede wszystkim koszykarzy.

źródło: twitter.com/TwardePierniki

Okazuje się bowiem, że kluby nie chcą wypłacić pełnych kontraktów zawodnikom i trenerom za sezon 2019/2020. Ma to na celu uniknięcie ewentualnych bankructw spowodowanych m.in. zerwaniem umów sponsorskich. Czy należało ogłaszać to całemu światu poprzez wspólne pismo? Koszykarskie realia w Polsce raczej przyzwyczaiły do tego, że wszystko jest robione na opak. Zamiast po cichu dogadać się, zespoły po raz kolejny robią wszystko, żeby o ich dyscyplinie sportu było głośno, niekoniecznie za sprawą wyników sportowych. Co na to główni zainteresowani? Związek Zawodowy Koszykarzy niedługo później wydał własne oświadczenie.

źródło: twitter.com/koszykarze

Podkreśla ono jedną ważną rzecz – istotę dialogu w obecnej sytuacji. Wiadome jest, że każda ze stron straci i nie jest to niczyją winą. Kryzys bez wątpienia dotknie w dużym stopniu świat sportu i koszykówka nie będzie tu wyjątkiem. Ważne natomiast, by dzięki dobrej woli obu stron osiągnąć porozumienie.

Bez wątpienia dojdzie do sytuacji, gdy koszykarze będą domagać się swoich praw w trybunale BAT, który dba o spłacanie należności. Ze względu na pandemię koronawirusa ma on jednak działać na innych zasadach, być bardziej przychylny klubom. Powinno pomóc to w przetrwaniu wielu drużyn, które często z trudem wiążą koniec z końcem.

Nowa sytuacja, przed którą stoją ekipy koszykarskie w Polsce, będzie wielkim sprawdzianem dla każdego z ośrodków. Rozwiązywanie obecnych umów z koszykarzami, problemy ze sponsorami, mniejsze budżety na nowe składy – to wszystko czeka je w ciągu najbliższych miesięcy. Oby, pomimo zawirowań związanych z pandemią koronawirusa, wszystkie szesnaście klubów Energa Basket Ligi spotkały się już w październiku podczas pierwszej kolejki nowego sezonu.

Marta KOTECKA