Wirtualna głupota, realne konsekwencje

Abt wywalczył pierwsze zwycięstwo dla fabrycznego zespołu Audi w Formule E.
(źródło: autosport.com)

W czasie, gdy światowy sport powoli budzi się do życia, sporty motorowe dalej muszą skupiać się na rywalizacji na wirtualnych torach. Stała się ona dla wielu serii wyścigowych sposobem na zapewnienie rozrywki fanom, a zespołom na prezentację logotypów sponsorów. Pojawił się jednak pewien problem – podczas gdy część kierowców traktowała ten typ ścigania w pełni poważnie, inni traktowali to jako zabawę.

Dotychczasowy największy skandal wybuchł po wyścigu na torze w Indianapolis kończącym wirtualną serię organizowaną przez IndyCar. W pojedynku prowadził kierowca zespołu McLarena w Formule 1, Lando Norris, który znany jest z zamiłowania do jazdy w symulatorach. Zdecydowanie gorzej szło zwycięzcy Indy500 z zeszłego roku, Simonowi Pagenaudowi, który uznał, że zabawnym będzie wyeliminowanie z rywalizacji lidera. Jak zapowiedział na swoim streamie, tak zrobił, czym wzbudził ogólną dezaprobatę. Jakby tego było mało, Santino Ferrucci, walcząc z Olivierem Askewem o triumf na ostatniej prostej, zdecydował się wyeliminować również tego rywala ze zmagań. Jego zachowanie zostało potępione przez kierowców, jednak poza tym nie spotkały go żadne większe konsekwencje.

Inaczej było w przypadku dwóch zawodników serii NASCAR. Najpierw Bubba Wallace wykonał „rage-quit” z rywalizacji po zderzeniu z rywalem, co zaowocowało rozwiązaniem kontraktu przez jego sponsora. Firma porównała zachowanie kierowcy do 13-latka. Nie był to jednak główny partner tego zawodnika, więc ten dalej może startować, gdyż NASCAR jako jedna z pierwszych serii wróciła do zmagań. W tym roku na torze najprawdopodobniej nie zobaczymy innego uczestnika tych zawodów, Kyle’a Larsona, który w czasie streamingu wyścigu użył rasistowskiego słowa na „n”. Został zawieszony zarówno przez władze serii, jak i wyrzucony z zespołu. Oba te przypadki zwiastowały, że za karygodne zachowanie w czasie elektronicznej rywalizacji można ponieść realne konsekwencje. Jednak największy wstrząs wciąż był przed światem motorsportu.

Nieudany eksperyment

Formuła E swoją serię wyścigów on-line, „Race At Home Challenge”, skrupulatnie zaplanowała. Każdy kierowca otrzymał identyczny symulator, transmisję można oglądać w Eurosporcie, a kibiców zaangażowano do projektowania trofeum. Jednak same zmagania okazały się bardzo chaotyczne, a mało który kierowca uważał, by nie hamować na dyfuzorze jadącego przed nim rywala. Przez to wspomniany na początku podział zarysował się dosyć szybko.

W minioną sobotę na wirtualnym torze w Berlinie rywalizowano w piątej rundzie serii. Trzecie miejsce zajął kierowca fabrycznego zespołu Audi Daniel Abt. Jak się jednak niedługo później okazało, nie był to Niemiec, ale sim-racer z Austrii – Lorenz Hoerzing. Oszustwo szybko wyszło na jaw, Abt został zdyskwalifikowany przez Formułę E z internetowej rywalizacji. Dodatkowo nakazano mu przelanie 10 tysięcy euro na wybrany przez niego cel charytatywny. Kolejne, zdecydowanie bardziej dotkliwe, reperkusje spadły na niego ze strony zespołu. Niemiec został zawieszony przez Audi, co w praktyce oznacza wyrzucenie z drużyny.

We wtorek na YouTubie zawodnika pojawiło się ponad 14-minutowe oświadczenie, w którym wyjaśniał całą sprawę. Jak twierdzi, oddanie „samochodu” sim-racerowi miało być eksperymentem, z którego chciał stworzyć materiał wideo. Utrzymywał, że nie miał zamiaru przed nikim tego później ukrywać, a jego motywacją nie była próba oszustwa. W przeciwieństwie do części swoich rywali nie brał tej rywalizacji zbyt poważnie. Audi w swoim komunikacie stwierdziło natomiast, że pomimo polityki „akceptowania błędów”, tym razem nie może nic zrobić, ponieważ „to nie był błąd, a świadoma decyzja, by postąpić przeciwko regułom”. Tym samym kierowca, który startował w tym zespole od samego początku, 10-krotnie stając na podium i 2-krotnie wygrywając, rozstał się z ekipą.

Sprawa mocno podzieliła kibiców i kierowców. Większość wydaje się stawać za Abtem, sugerując, że decyzja podjęta przez Audi była przesadzona. Z jednej strony nie sposób się z nimi nie zgodzić, wszak na koniec dnia zmagania „prawdziwych” kierowców on-line to tylko zabawa, mająca dać namiastkę rywalizacji fanom. Z drugiej jednak strony wszyscy startujący zawodnicy reprezentują swoje zespoły, a co zatem idzie sponsorów. Takie zachowanie, które, jakby nie patrzeć, można określić mianem oszustwa, rzutuje negatywnie na wizerunek ekipy. Pytanie, czy usunięcie zawodnika nie nadszarpnie go jeszcze bardziej. Być może lepszym podejściem byłoby nakazanie Abtowi prac społecznych na rzecz UNICEF-u, który partneruje serii wyścigów kierowców Formuły E.

Jedno jest pewne – Audi nie powinno mieć problemu z zastąpieniem Abta. Podobno jeszcze przed jego wyrzuceniem rozważano danie samochodu podwójnemu mistrzowi DTM René Rastowi. Wraz z wycofaniem się Audi z tej serii niemiecki zespół mógłby stracić wielki talent, jakim bez wątpienia jest Rast. A tak promuje go do serii, z którą chce być kojarzony i wzmacnia zespół. Jeżeli ten scenariusz się zrealizuje, to nie sposób będzie uciec od teorii spiskowych, że ekipa z Ingolstadt szukała jedynie pretekstu…

Rafał WANDZIOCH