Pro-life czy pro-choice?

Premier Hiszpanii Pedro Sánchez. Fot. Eva Ercolanese

Termin aborcja wywodzi się z łacińskiego słowa „abortio”, które dosłownie oznacza „wywołanie poronienia”. Obecnie uznawana jednak za zewnętrzną interwencję, w wyniku której następuje usuniecie z macicy płodu. Jest to jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów, który od zawsze budził skrajne emocje. W ostatnim czasie znów stał się obiektem polemiki, krytyki i tematem tabu. Aborcję błędnie rozpatruje się głównie przez pryzmat rozterek moralnych i prawnych, pomijając przy tym najistotniejszą kwestię, czyli zdrowie i życie kobiety.

Polskie prawo dotyczące aborcji jest jednym z najbardziej restrykcyjnych w Europie. Dotychczas wykonanie legalnie tego zabiegu w naszym kraju było możliwe jedynie w trzech przypadkach, gdy: ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety; badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na ciężkie i nieodwracalne uszkodzenia płodu, lub nieuleczalne choroby zagrażającej jego życiu; ciąża powstała w wyniku gwałtu.

Treść i tak już rygorystycznej ustawy antyaborcyjnej z dnia 7 stycznia 1993 roku, która zarazem była kruchym kompromisem, została skutecznie zaostrzona przez władzę. W dniu 22 października Trybunał Konstytucyjny orzekł, że aborcja w drugim z wymienionych wyżej przypadków jest w Polsce nielegalna. Decyzja organu wywołała społeczne oburzenie i stała się przyczyną licznych protestów i manifestacji kobiet. Warto zaznaczyć, że zaostrzenie prawa antyaborcyjnego, choć teoretycznie zakazuje aborcji, to w rzeczywistości jedynie uniemożliwia wykonanie jej w legalny i bezpieczny sposób. Zabieg ten to podstawowa usługa zdrowotna, jak podaje WHO. Według Amnesty International aborcja jest jednym z praw człowieka, zatem kryminalizowanie jej wiąże się z jawnym łamaniem Konstytucji RP, która w swoich zapisach zapewnia ich poszanowanie.

Podczas gdy w Polsce władza odbiera kobietom fundamentalne prawo wolności wyboru, na Półwyspie Iberyjskim hiszpański rząd dokonuje liberalizacji prawa antyaborcyjnego. Centrolewicowa władza na czele z Pedro Sánchezem rozpoczęła prace nad umożliwieniem swoim nieletnim obywatelkom dokonanie legalnej i bezpiecznej aborcji bez zgody rodziców. Dotychczasowe przepisy hiszpańskiego prawa pozwalały na przerwanie ciąży w pierwszych 14 tygodniach bez względu na powód, natomiast młode dziewczyny od 16 do 18 roku życia zabieg mogły dokonać wyłącznie za zgodą opiekunów prawnych. Zdaniem partii rządzącej każda kobieta ma prawo do decydowania o swoim ciele.

Złagodzenie ustawy zostało bardzo pozytywnie przyjęte zarówno przez hiszpańskie media, jak i społeczeństwo. Entuzjazmu i aprobaty nie podziela jednak Kościół Katolicki, którego przedstawiciele aborcję porównują do „małego holocaustu”. Duchowni ostrzegają, iż kobiety, które poddadzą się temu „barbarzyńskiemu zabiegowi”, spłoną ogniem piekielnym. Oburzenie kleru nie wywarło jednak zbyt dużego wpływu na społeczeństwo. Hiszpański Ośrodek Badań Socjologicznych donosi, iż z roku na rok spada tam liczba katolików, a coraz więcej osób uważa się za zdeklarowanych ateistów. Według najnowszego raportu grono osób uważających się za wierzące wynosi 59,2%. To najniższy wynik w historii przeprowadzania tego rodzaju badania w tym kraju. Wszystko wskazuje więc na to, że jedyne co płonie ogniem piekielnym w Hiszpanii, to upadająca pozycja Kościoła przez odchodzących z niego wiernych.

 Niezależnie po której stronie społecznych wartości stoimy, prawo do wyboru jest bezdyskusyjnie prawem każdego. Granicą, której żadna władza nie powinna przekraczać,  a którą państwo powinno chronić.

Według WHO rocznie na całym świecie wykonuje się około 40-50 milionów aborcji.

Izabela SULOWSKA