TOP 4 Grand Prix 2020

Zmarzlik to niekwestionowany król. Fot. Tytus Żmijewski / PAP

Modelowa kariera, ogromna skromność i mentor, o którym marzyłoby wielu. To wszystko cechuje Bartosza Zmarzlika. Sportowca, który na początku października dołączył do elitarnego grona zawodników, którzy obronili tytuł indywidualnego mistrza świata na żużlu. Człowieka, który potrafi całować tor ze szczęścia i wielkiej pokory. Tegoroczne rozgrywki cyklu Grand Prix na żużlu przyniosły jednak nie tylko cztery wygrane turnieje i złoto Polaka. Pora na subiektywne TOP 4 tych zmagań.

Numer 4 – Zmiany i zmiany  

Pierwsze wielkie zmiany przyniósł koronawirus. Światowa pandemia plany zepsuła zarówno zawodnikom, jak i organizatorom Grand Prix. Z sytuacji, która doprowadziła do odwołania kilku turniejów cyklu, udało się jednak wybrnąć. Ostatecznie rozegrano osiem rund IMŚ, które dla odmiany odbyły się tylko w czterech ośrodkach.

Kolejną wielką zmianą było wprowadzenie nowej punktacji. Dotychczas do klasyfikacji generalnej wliczano wszystkie zdobyte przez żużlowca „oczka”. Od sezonu 2020 postanowiono, że istotne będzie nie to, ile punktów zawodnik wypracował podczas turnieju, ale które miejsce wywalczył. Każdej lokacie odpowiadała określona liczba „oczek” i to je uwzględniano w klasyfikacji generalnej. 

Numer 3 – Największy pechowiec

Po rozegraniu dwóch pierwszych rund Grand Prix na czele stawki znajdował się Maciej Janowski. Polak, który jako stały uczestnik cyklu zadebiutował w 2015 roku, nadal nie doczekał się wymarzonego medalu. Przed rozpoczęciem obecnego sezonu dwukrotnie zajmował już w klasyfikacji generalnej czwartą lokatę. W 2017 roku do trzeciego miejsca zabrakło dziewięć punków, a rok później strata Janowskiego do podium wyniosła tylko pięć „oczek”.

Obecny sezon znów przyniósł 29-latkowi czwartą pozycję. Może on jednak mówić o sporym pechu, który związany jest z nowym systemem nagradzania zawodników. Janowski w udanych turniejach zdobywał dużo punktów, lecz przez wprowadzone zmiany już przed ostatnim weekendem mistrzostw globu jego medalowe szanse były relatywnie małe. Przy starych zasadach do pierwszej trójki Polak straciłby jednie „oczko”, ale też z innej stopy przystępowałby do ostatniego, decydującego turnieju.

Numer 2 – Pojedynek o srebro

Choć rozegrano aż osiem rund, w których walczono o mistrzostwo świata, to Tai Woffinden i Fredrik Lindgren na swoim koncie zgromadzili identyczną liczbę punktów. Brytyjczyk i Szwed wspólnie zajmowali drugą pozycję w klasyfikacji generalnej. Srebrny medal mógł zdobyć jednak tylko jeden z zawodników. Rozegrano bieg dodatkowy.

Co ciekawe, był to dopiero drugi taki przypadek w historii. Pierwszy miał miejsce sześć lat wcześniej. W 2014 roku również w Toruniu w biegu dodatkowym o brąz spotkali się Duńczyk Nicki Pedersen i Tai Woffinden. Wtedy Brytyjczyk musiał obejść się smakiem, tym razem okazał się lepszy.

Numer 1 – Wygrywa głowa

Wśród psychologów sportu od lat panuje przekonanie, że to głowa decyduje o tym, który z będących na bardzo podobnym poziomie zawodników okaże się najlepszy. Żelazną psychiką w tegorocznym cyklu popisał się obecnie najznakomitszy żużlowiec świata – Bartosz Zmarzlik.  Choć oczywiście na wygraną Polaka wpływ miały wszystkie wyścigi cyklu, to były te ważne, ważniejsze i najważniejsze.

W ostatnim, decydującym turnieju 25-latek mógł dosłownie poczuć nóż na swoim gardle. O tym, czy Zmarzlik będzie pewny tytułu mistrza globu, decydował bieg półfinałowy. Bieg, w którym spotkał się z zawodnikami numer dwa i trzy na świecie. Żużlowiec gorzowskiej Stali wiedział, że jeśli przegra, to nie pozostanie mu nic innego, jak obserwować nerwowo finał. Pokazał jednak, że umie zachować zimną krew. Zrobił, co zaplanował. Przyjechał drugi, a złoto było już tylko jego.

Aleksandra KONIECZNA