Zajeżdżanie konia (mechanicznego)?

Tor Paul Ricard zazwyczaj nie gwarantuje zbyt efektownych wyścigów. Źródło: formula1.com

Słownik języka polskiego definiuje przesyt jako: „uczucie znużenia, zniechęcenia, spowodowane nadmiarem doznań lub wrażeń; zblazowanie”. W przyszłym roku o znaczeniu tego słowa będzie mógł empirycznie przekonać się świat Formuły 1. Przynajmniej takie wnioski można wysunąć po prezentacji kalendarza na nadchodzący sezon.

Plany są ambitne – po raz pierwszy w ciągu jednego roku kierowcy mają stanąć na starcie aż 23 razy, co poprawia dotychczasowy rekord o dwa wyścigi. Jest to ogromny przeskok w porównaniu z tegorocznym, epidemicznym kalendarzem, w którym i tak udało się zmieścić 17 rund. Nie jest tajemnicą, że marzeniem Liberty Media jest zorganizowanie aż 25 imprez w jednym sezonie. Właściciele F1 stąpają jednak po grząskim gruncie. Sukcesywne rozszerzanie programu z jednej strony zapewnia większe zyski, ale z drugiej może spowodować „klęskę urodzaju”.

Ambicja (i zyski) ponad rozsądek?

Nie jest żadną tajemnicą, że prawo do goszczenia u siebie F1 słono kosztuje. Tylko z powodu trudnej sytuacji na świecie tory takie jak Nürburgring, Portimao czy Imola mogły w tym sezonie wejść do kalendarza. Teraz dyscyplina wraca jednak do klasycznej filozofii, wybierając na przyszły sezon obiekty zgodnie z wysokością oferowanych przelewów. Liberty Media i F1 chcą jak najszybciej odrobić pandemiczne straty. Najlepszym dowodem na to jest ogłoszenie pierwszego w historii Grand Prix Arabii Saudyjskiej na torze w Dżuddzie. Na torze, który jeszcze nie istnieje. Decyzja została sceptycznie przyjęta przez całe środowisko, a problemem nie był jedynie sam obiekt, ale i kwestie etyczne dotyczące przestrzegania praw człowieka. 

Pozostaje pytanie, czy w przyszłym roku COVID-19 ponownie nie wtrąci się do ustalania kalendarza. O ile władze sportu udowodniły w tym sezonie, że wypracowany system kontroli pozwala się ścigać „praktycznie w każdym miejscu na ziemi”, to jednak nie można wykluczyć, że ewentualne ognisko w mieście czy państwie-gospodarzu będzie wymagało zmiany planów. Wtedy ponownie pojawi się konieczność zwrócenia do jednej z „porzuconych kochanek”, jakimi są tory bez wystarczających środków na wykupienie miejsca w kalendarzu. Może też się okazać, że tak intensywny terminarz jest środkiem zapobiegawczym – w przypadku odwołania rundy nie trzeba będzie szukać zastępstwa, gdyż w programie i tak pozostanie wystarczająco dużo wyścigów.

Tu dochodzimy jednak do najważniejszej kwestii – co jeśli wszystkie rundy się odbędą? Tak duża liczba wyścigów to ogromny wysiłek zarówno dla kierowców, jak i przede wszystkim dla mechaników. O ile zawodnicy mogą przylecieć w miejsce zmagań później, to ekipy techniczne rozpakowują sprzęt i przygotowują go do rywalizacji na kilka dni przed pierwszym wyjazdem bolidów na tor. Cały padok trzeba też w konkretnie miejsce dowieźć, co w Europie odbywa się ciężarówkami. W czasie weekendu mechanicy muszą często pracować ponad siły, a gdy kibice wyłączą telewizor, zaczynają wszystko pakować i przewozić do kolejnej lokalizacji. 

To szalone tempo może okazać się zbyt obciążające. Dodatkowo aż dwukrotnie w ciągu roku wyścigi odbędą się w trzy niedziele z rzędu. Takie rozwiązanie zostało po raz pierwszy zastosowane dwa lata temu, jednak ogólna opinia wśród zespołów była negatywna. Do obecnego programu przywrócono je ze względu na i tak trudny do zamknięcia terminarz. Pytanie, jak będzie to funkcjonowało w normalnym sezonie. O ile pierwszy triple-header ma składać się tylko z rund europejskich, to drugi – Rosja-Singapur-Japonia będzie jeszcze bardziej męczący przez zmiany stref czasowych i klimatycznych. Może się okazać, że zespoły zatrudnią dwie ekipy mechaników, by wymieniać je między wyścigami. O rezygnacji z podróży na wszystkie imprezy coraz głośniej zaczynają też mówić szefowie zespołów.

Na koniec Ci, dzięki którym, i poniekąd przez których, Formuła 1 może organizować tyle rund w sezonie. Kibice. Czy nie stracą miłości do tego sportu z powodu przesycenia? Raczej nie. Zasadne wydaje się jednak pytanie, czy nie będą bardziej skłonni odpuścić sobie niektóre, niezbyt ciekawie zapowiadające się imprezy. Doświadczenie mówi, że część torów nie zagwarantuje dobrego ścigania bez pogodowego armagedonu, a o taki coraz trudniej. Gdyby każdy obiekt znajdujący się w terminarzu gwarantował niesamowite emocje, sprawa wyglądałaby inaczej, a tak z góry można wytypować rundy, w czasie których show na torze będzie bardziej przypominało procesję, a nie wyścig. Spaść może także ekscytacja związana z niedzielnymi zmaganiami, gdyż będą się one odbywały średnio co drugi tydzień. 

Rozszerzanie kalendarza jest w przypadku F1 czymś nieuniknionym i kontynuowanym od chwili, w którym organizatorzy zaczęli wykładać ogromne sumy za prawo do goszczenia najlepszych kierowców świata. Moim zdaniem znajdujemy się jednak coraz bliżej momentu, w którym rywalizacja stanie się męcząca zarówno dla zespołów, jak i dla kibiców. F1 powinna pójść w jakość, a nie w ilość.

Rafał WANDZIOCH