„Zrobiłaś zły wstęp” – recenzja serialu „Nawiedzony dwór w Bly”

Gdy włączałam „Nawiedzony dwór w Bly” w głowie zaiskrzyła mi myśl: przecież nie lubisz horrorów, lecz ten serial to nie klasyczny przedstawiciel gatunku. To dramat z elementami grozy, będący przede wszystkim historią miłości oraz poświęcenia, z łamiącym serce zakończeniem i nutką nadziei.

Twórca oraz producent serialu „Nawiedzony dom na wzgórzu”, Mike Flanagan i Trevor Macy, tym razem prezentują nam „Nawiedzony dwór w Bly” w luźny sposób oparty na noweli „The Turn of the Screw”, autorstwa Henry’ego Jamesa. „Ja mam opowieść [o duchach]. Co prawda nie spotkała mnie, tylko znajomą osobę, ale nie należy do krótkich” – pada w towarzystwie gości próbnego obiadu weselnego na samym początku historii. I choć temat został nakreślony, przebieg wspomnienia wcale nie będzie tak oczywisty.

„Jeśli dziecko przyprawia o dreszcz, co dopiero dwoje?

Historia rozgrywa się Anglii lat 80. XX wieku. Tragiczna śmierć guwernantki zmusza targanego wyrzutami sumienia Henry’ego Wingrave’a (Henry Thomas) – który po śmierci brata z małżonką sprawuje opiekę nad ich dziećmi – do poszukiwania au pair. Gdy pewnego dnia zgłasza się do niego młoda nauczycielka Danielle Clayton (Victoria Pedretti) rozmowa kwalifikacyjna nie przebiega po myśli „Dani”. Ostatecznie Amerykanka dostaje jednak pracę, lecz zastanawia się – niczym sam pracodawca – gdzie ukrywa się haczyk. Dlaczego ogłoszenie regularnie zobaczyć można w prasie? Co motywuje młodą dziewczynę, raptem kilka miesięcy temu przybyłą do Londynu, do „ucieczki” na wieś?

Utrzymane w gotyckim klimacie Bly posiada swe mroczne sekrety, choć na co dzień można spotkać tam wspomniane rodzeństwo, ochmistrzynię Hannah Grose (T’Nia Miller), kucharza Owena Sharma (Rahul Kohli) oraz ogrodniczkę Jamie (Amelia Eve). „The Great Good Place” – brzmi nazwa pierwszego odcinka serialu. I rzeczywiście wszystko wydaje się „iście wspaniałe”. Młoda au pair zdobywa serca domowników, sama będąc zachwyconą okolicą oraz pięknem posiadłości, która nocą „nabiera głębokiego oddechu”, co sprawia, że wszystko staje się większe. To właśnie pod osłoną mroku zaczynają się dziać rzeczy dziwne.  Stwarza on bowiem przestrzeń do życia tych, którzy odeszli. „Ludzie się tu rodzą, tu umierają. To niczym bezdenna studnia, łatwo utknąć” – opisuje pobliską wieś Owen, nieświadom trafności tych słów także w kontekście samego Bly Manor. „Dani” szybko orientuje się, że baśniowa otoczka to tylko pozory. Chcąc odciąć się od wydarzeń z przeszłości, nieświadomie pakuje się w kłopoty.

Oni wciąż tu są

„Nawiedzony dwór w Bly” opowiada losy żywych i umarłych. Nie nazwałabym go horrorem w klasycznym rozumieniu tego słowa, ponieważ obok tła fabularnego opartego na elementach fantastycznych, serial skupia się również na wielu wątkach osobistych bohaterów. To historia miłości, ale także zdrady. Opowieść o poświęceniu, odwadze, wyrzutach sumienia, tęsknocie oraz nieszczęściu. Choć fani filmów grozy mogą czuć niedosyt, to właśnie wielowątkowość oraz złożoność sprawia, że całość wydaje się tak kusząca.

Ogromną rolę w budowie napięcia odgrywają niedopowiedzenia, a przede wszystkim alegorie oraz ukryte nawiązania. To dzięki nim historia wciąga, umożliwia poszukiwanie głębszego kontekstu. Czasem wręcz zostajemy „uderzeni” wspomnieniem wcześniejszych scen, które ukradkiem zapowiadały, co może się wydarzyć. Umiejętność czytania pomiędzy wierszami może się zatem okazać kluczowa w ostatecznym zrozumieniu całości.

„(…) czasem zdarzy się ktoś wart wysiłku

Czynnik, któremu warto poświęcić chwilę to barwność oraz wyrazistość prezentowanych postaci. Każda z nich ma pewną ciążącą historię, którą ma szansę się podzielić. Trudno pominąć tu zasługi obsady, która stanęła na wysokości zadania. Victoria Pedretti, znana także z serialu „You”, a przede wszystkim z 'Nawiedzonego domu na wzgórzu”, ponownie wciela się w bardzo emocjonalną, czarującą postać. Jest delikatna, ale: „odważniejsza niż ludzie sądzą”. Za pośrednictwem reakcji oraz odczuć towarzyszących au pair często budowano napięcie.

Pedretti bez wątpienia czeka świetlana kariera, gdyż każdą swą rolą po prostu zachwyca. Trudno natomiast uwierzyć, że Amelia Eve, pomimo debiutu na scenie dziewięć lat temu, otrzymała możliwość zaprezentowania swych zdolności w pełnym wymiarze dopiero teraz. Jamie to postać wielowymiarowa. Przykuwa uwagę, co świetnie dało się odczuć, gdy wita się z nami w pierwszym odcinku. Poznanie ogrodniczki, która posiada w sobie nutkę (a nawet całkiem sporą) buntownika, wymaga czasu niczym hodowla kwiatów, będących ważnym nośnikiem znaczeń w serialu.

Jeśli chodzi o rodzeństwo Wingrave, intrygują od pierwszego momentu, gdy widzimy ich na ekranie. Przez większość czasu trudno powiedzieć, czy zachowują się dziwnie ze względu na traumę, którą przeżyły, czy jest to sprawka czyhającego w domostwie zła. Flora (Amelie Bea Smith) to „istnie wspaniała” dziewczynka, a Miles (Benjamin Evan Ainsworth) szarmancki dziesięcioletni młodzieniec. Postępowanie ośmiolatki bywa niezrozumiałe, zmienia się niczym dotknięta magiczną różdżką. Jej brat natomiast często wręcz irytuje, co tylko świadczy o poziomie, na który wzbiła się ta dwójka młodocianych aktorów. Z pewnością nie można pominąć również roli pozostałych postaci, choćby błądzącej we wspomnieniach Hannah Grose czy intryganta Petera Quinta (Oliver Jackson-Cohen).

„O, wierzbo smutna

Istotną rolę w budowie opowieści odgrywają retrospekcje. To właśnie one umożliwiają nam poznanie pobudek działania poszczególnych bohaterów. I choć czasem potrafią wprawić w konsternację, współtworzą portret psychologiczny postaci. Muzyka skomponowana przez The Newton Brothers to arcydzieło, genialne dopasowane do poszczególnych scen. Klimat dworu w Bly, świetna praca kamery oraz ścieżka dźwiękowa, budząca dreszcz, stwarzają pole do subtelnego ukazania istot nadprzyrodzonych. Spostrzegawczy widz dostrzeże obecność duchów, choćby w pierwszym momencie wydawały się niewidoczne.

Napięcie wzrasta powolnie, czasem może aż nadto, ale sukcesywnie. O ile pierwsza połowa serialu wprowadza w historię, nie targa wielkimi przeżyciami – co wcale nie oznacza, że nie można wzdrygnąć z wrażenia – o tyle szósty odcinek wrzuca nas na prawdziwą karuzelę. I taki trzymający w napięciu klimat utrzymuje się do samego końca opowieści. Niekoniecznie za sprawą gwałtownych krzyków ani innych tego typu zabiegów – tego w „Nawiedzonym dworze w Bly” po prostu nie uświadczymy.

Serial spotyka się z wieloma opiniami, lecz nie bez powodu poszczególni aktorzy zostali wyróżnieni przez widzów, a on sam – miesiąc po premierze – może pochwalić blisko dwoma miliardami odtworzonych minut. To nie horror w klasycznym rozumieniu tego słowa, co powiększa grono odbiorców także o antyfanów tego gatunku. Mnogość wątków może zamieszać w głowie, ale to właśnie one wyróżniają produkcję.

„Nawiedzony dwór w Bly” nie tylko przyprawia o szybsze bicie serca. Z upływem odcinków boimy się bowiem coraz mniej, zaczynając dostrzegać wszechobecny dramatyzm. I to właśnie wtedy produkcja nabiera największego uroku. To w końcu opowieść o ludzkich tragediach, ucieczce od przeszłości, życiu „dzień po dniu” oraz ulotności życia. Poruszający finał, odkrywa karty, sprawiając, że opowiedziana historia, pozostanie z nami na dłużej.

Wiktoria ŁABĘDZKA