Polityka (nie) jest kobietą

Farba na palcu to znak oddanego głosu w Indiach. Fot. EPA/Khaled Elfiqui

W XXI wieku kobieta może wszystko. Dziedziczymy koronę, wchodzimy do rankingów Forbesa, jesteśmy członkiniami zarządów międzynarodowych korporacji. Wiele nazw stereotypowo męskich zawodów ma dziś swoje żeńskie odpowiedniki. Niestety, nasza rola w polityce nadal jest drugoplanowa.

1 października podczas posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego ONZ prezydent Francji – Emmanuel Macron powiedział: „Nie jest tajemnicą, że obecnie Deklaracja Pekińska nie miałaby żadnych szans na podpisanie”. Te słowa na temat jednego z ważniejszych dokumentów dotyczących prawach kobiet obiegły cały świat. Po 25 latach od momentu jej uchwalenia nadal spotykamy się z wygodną dla mężczyzn interpretacją Koranu czy potrzebą wprowadzenia specjalnych dotacji za członkostwo kobiet w partiach politycznych.

Przełomowym momentem mogą stać się wybory w Iranie, które odbędą się w czerwcu 2021 roku. Rząd tego państwa po raz pierwszy od 40 lat pozwolił kobietom kandydować na stanowisko prezydenta. Konstytucja pozwala im zajmować inne urzędy państwowe, lecz ranking IPU, analizujący liczbę kobiet w parlamentach, umieszcza Iran dopiero na 181 pozycji. Przedstawicielki płci żeńskiej zajmują tam tylko 16 z 286 miejsc w Islamskim Zgromadzeniu Konsultatywnym.

Teheran wprowadził już stanowisko wiceprezydenta do spraw rodzin i kobiet, które obecnie zajmuje Masume Ebtekar. Słynna polityczka mówi o łamaniu praw kobiet w życiu codziennym. Kobiety w Iranie walczą z dyskryminacją w zakresie ślubu, rozwodu czy opieki nad dziećmi. Ten kraj ilustruje zmiany, które mogą zajść nie tylko w państwach islamskich, ale też na całym świecie.

W przywołanym rankingu IPU dobrze nie wypada również Europa. Tylko jeden kraj Unii Europejskiej wchodzi do najlepszej dziesiątki z wynikiem 47% zajmowanych przez kobiety miejsc w parlamencie. Jest to Szwecja. A więc czy Stary Kontynent jest aż tak przyjazny kobietom w polityce? Z jednej strony mamy Elżbietę II i Angelę Merkel, lecz z innej dostrzegamy mały odsetek obecności kobiet w samorządach lokalnych czy nawet w parlamentach. Dziennikarze nadal zadają pytanie: „Czy kobieta może sobie poradzić z połączeniem obowiązków rodzinnych i politycznych?”. Nie ma takich wątpliwości w stosunku do mężczyzn. Czy w takim przypadku należy rozumieć, że nie zajmują się oni dziećmi i domem?

Z kolei w Stanach Zjednoczonych – kraju, który słynie z równości i demokracji – dopiero w 2016 roku po raz pierwszy kobieta miała realne szanse na stanowisko prezydenta. A już dwa lata później, podczas wyborów w 2018 roku, nastąpiła prawdziwa kobieca fala w polityce. Według danych CAWP, aż 476 kobiet kandydowało do Izby Reprezentantów i 53 do Senatu.

Często kobiety w polityce nie są traktowane poważnie. Głównym argumentem jest utrudniona komunikacja z przedstawicielami biznesu czy innych państw, ponieważ są oni mężczyznami. Czy powinnyśmy cicho podziękować za to, że ich przodkowie pozwolili nam kształcić się i głosować? Nie, warto zawalczyć o więcej.

Kobieta na stanowisku głowy państwa nie powinna być sensacją, a możliwość kandydowania w wyborach wręcz musi wejść do ogólnie przyjętej praktyki. W 2020 roku państwa chwalą się tym, że osiągnęły równouprawnienie płci w rządzie czy w parlamencie. Mimo to każda kobieta, zarówno ta, która występowała podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ, jak i ta z zarządu korporacji transnarodowej, czy nawet studentka, mająca na razie tylko ambicje, powinna pamiętać o tym, że ma prawo do szczęścia. Ma pełne prawo do decydowania o swoim życiu. Ma prawo być polityczką. Również taką, która zmieni świat.

Olha CHURA