Boso po medal

Abebe Bikila był pierwszym mistrzem olimpijskim z Etiopii.
Źródło: Autor nieznany/Wikimedia Commons

Abebe Bikila był pierwszym Etiopczykiem i czarnoskórym Afrykaninem, który z igrzysk olimpijskich wrócił ze złotym medalem. W 1960 roku w Rzymie pokonał maratoński dystans wówczas najszybciej na świecie, a zrobił to, biegnąc… boso.

Choć Abebe Bikila zapisał się na kartach historii igrzysk olimpijskich, na krótko przed rozpoczęciem 17. edycji tej imprezy biegacz wcale nie myślał o rywalizacji w Rzymie. Do listy Etiopczyków, mających walczyć o medale w stolicy Włoch, dopisano go w ostatniej chwili, kiedy innego zawodnika ze zmagań wykluczyła kontuzja. 28-letni Bikila maraton trenował od niedawna. Wcześniej trudnił się wypasem owiec, a potem udało mu się podjąć pracę w pałacu królewskim na stanowisku ochroniarza. Pewnego dnia, gdy biegł na swoją zmianę, dostrzegł go Onni Niskanen – trener etiopskich biegaczy. Szkoleniowiec ze Skandynawii zaopiekował się utalentowanym Abebe, który wkrótce miał zadziwić świat.

Ten, na którego nikt nie stawiał

Maraton na Igrzyskach Olimpijskich w Rzymie był pierwszym, który rozegrano całkowicie poza stadionem, a oprócz tego w porze wieczornej (upały w Wiecznym Mieście nie pozostawiły innej możliwości). Bieg okazał się wyjątkowy również z uwagi na to, że na starcie pojawił się zawodnik bez butów. Źródła podają różne przyczyny rezygnacji Etiopczyka z obuwia. Jedne mówią o przyzwyczajeniu maratończyka do biegania boso i dyskomforcie powodowanym przez buty, drugie o ich zniszczeniu, a jeszcze inne o tym, że obuwie było w rozmiarze biegacza, którego Abebe miał zastąpić. Jakakolwiek było naprawdę, Bikila swoją decyzję tłumaczył tym, że chciał, by świat wiedział, iż jego ojczyzna zawsze wygrywała dzięki determinacji i heroizmowi. Słowa te wypowiedział nie tylko w czasach, w których Etiopią targały konflikty, ale też w państwie, które niegdyś okupowało jego kraj.

Bikila z oczywistych względów nie postrzegano jako faworyta. Był ówcześnie kompletnie nieznany, a jego bose stopy musiały budzić rozbawienie i politowanie przeciwników. Wśród nich znajdował się m.in. Siergiej Popow, mający wtedy najlepszy czas na świecie. Choć – jak podaje „The Guardian” – krążyły plotki o tym, że tajemniczy Etiopczyk przebiegł maratoński dystans szybciej niż radziecki zawodnik, zgodnie twierdzono, że jest to niemożliwe. W sukces biegacza z Czarnego Lądu nie wierzył nawet cesarz Etiopii, Haile Selassie, który w trakcie przedolimpijskiej audiencji wyraził wątpliwość, by tak szczupły człowiek mógł pokonać ponad 42 kilometry.

Na trasie szybko okazało się, że Bikila niesłusznie zlekceważono. Etiopczyk najpierw utrzymał się w czteroosobowej ucieczce, a potem odskoczył rywalom razem z Marokańczykiem – Rhadim Benem Abdesselamem. Na krótko przed metą także i tego zawodnika zostawił w tyle. Zaatakował zgodnie z planem, ustalonym wcześniej z trenerem, a mianowicie w momencie, w którym na trasie zobaczył obelisk z Aksum. Był to pomnik niezwykle symboliczny, gdyż został wzniesiony na terenach dzisiejszej Etiopii, a następnie zabrany przez okupanta do Włoch. Abdesselamem nie był w stanie odeprzeć zabójczego finiszu Abebe. Kiedy ten już przekroczył metę, zaczął się rozciągać i biegać w kółko, jakby dopiero rozgrzewał ciało do rywalizacji. Podczas gdy przeciwnicy z wycieńczenia słaniali się na nogach, 28-latek wyglądał, jakby mógł pokonać jeszcze kilkanaście kilometrów. „The Observer” wyścig nazwał „najlepszym maratonem w 64-letniej historii igrzysk olimpijskich”.

W Etiopii sportowca witały tłumy. Stał się on kimś więcej niż wielką gwiazdą, której nazwiskiem nazywano ulice. Abebe jawił się jako symbol zmian społeczno-politycznych w kraju. W kraju, w którym wkrótce potem, pod nieobecność cesarza, doszło do przewrotu. Pucz został jednak szybko stłumiony, a władca zabrał się za karanie spiskowców. Co ciekawe, na liście podejrzanych znalazł się również Bikila, który uszedł z życiem nie tylko przez to, że nie był bezpośrednio zaangażowany w rewolucję, ale też – a może zwłaszcza – dlatego, że kilka miesięcy wcześniej w spektakularnym stylu sięgnął po olimpijski krążek.

Wielki sukces i wielka tragedia

Od bosego triumfu oczy fanów maratonu były zwrócone już tylko na Abebe, a ten nie zawodził. Wygrywał imprezy międzynarodowe, a na kolejnych igrzyskach, tych w 1964 roku w Tokio, znów wprawił w osłupienie cały świat. Ustanowił nowy rekord globu i obronił złoto sprzed czterech lat, stając się tym samym pierwszym maratończykiem w dziejach, który dokonał tej sztuki (po nim udało się to tylko reprezentantowi RFN – Waldemarowi Cierpinskiemu). Osiągnięcie było tym większe, że Bikila przystąpił do zmagań zaledwie 40 dni po operacji wyrostka robaczkowego. Etiopczyk sprawiał wrażenie człowieka nie do zdarcia.

Takim w istocie jednak nie był, co udowodniły Igrzyska Olimpijskie w Meksyku w 1968 roku. Choć Bikila stanął do walki o trzecie złoto, w połowie dystansu musiał się poddać. Dalszą rywalizację uniemożliwiła mu kontuzja, z którą borykał się od jakiegoś czasu, a której nie dało się wyleczyć wówczas znanymi metodami i z którą w ogóle nie powinien wystartować. Jego natura kazała mu jednak próbować po raz kolejny dokonać niemożliwego.

Dalsze losy maratończyka z Etiopii są równie, o ile nie bardziej smutne. W 1969 roku Abebe uległ wypadkowi, prowadząc Volkswagena Garbusa, którego otrzymał od cesarza. Bikila najprawdopodobniej chciał ominąć grupę protestujących studentów. Auto wypadło z drogi, przekoziołkowało i przygniotło utytułowanego olimpijczyka. Wówczas 37-letni sportowiec został sparaliżowany od pasa w dół. Resztę swojego życia spędził na wózku.

„Akceptuję tę tragedię. Medale olimpijskie były wolą Boga, tak samo wypadek. Tak po prostu miało być” – takie słowa Etiopczyka w swojej książce pt. „Barefoot runner” przytoczył Paul Rambali. Maratończyk w istocie starał się nie tracić ducha. Próbował swoich sił w łucznictwie dla niepełnosprawnych, grał w tenisa stołowego, a nawet uczestniczył w wyścigach psich zaprzęgów. Wkrótce jednak, wskutek powikłań po wypadku, zmarł w wieku zaledwie 41 lat. Dumę narodu pożegnały tłumy.

Abebe, dzięki swoim osiągnięciom i postawie, na zawsze zapisał się w historii olimpijskiego maratonu. Już w niedzielę śladami Etiopczyka może pójść jego rodak, Eliud Kipchoge, który podejmie się próby obrony złotego medalu wywalczonego pięć lat temu w Rio de Janeiro. Jeśli mu się uda, jego nazwisko będzie zapisywane obok tych należących do Cierpinskiego i Bikili.

Paulina PSZCZÓŁKOWSKA