Idzie rak nieborak…

Sebastian Pawlaczyk daje przykład, że warto regularnie się badać. Źródło: archiwum prywatne Sebastiana Pawlaczyka

– Idąc w stronę prysznica, nie miałem pojęcia, że ten okaże się wyjątkowo zimny. Jeden dotyk zmroził mnie na kilka sekund. Kiedy położyłem się do łóżka, chwyciłem za telefon i szukałem odpowiedzi w internecie. Zapalenie, podrażnienie, a być może… rak?

Sebastian to 22-letni student Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Inteligentny, uśmiechnięty, zawsze służy pomocną dłonią czy kopią notatek. Na pierwszy rzut oka nic nie wskazywałoby na to, że przez ostatni rok boryka się z czymś o wiele poważniejszym niż obroną licencjatu. W pierwszych chwilach, zarówno on, jak i jego rodzice odpychali wizje nowotworu. Dlaczego miałoby paść akurat na niego? Przecież był za młody i za wiele planów chciał wcielić w życie. W jego rodzinie dbano o zdrowie, ale nikt nie miał zwyczaju regularnie odwiedzać lekarzy. Sebastian słyszał o kilku kampaniach zachęcających do badań, ale zawsze w jego głowie wybrzmiewała myśl, że „to jeszcze nie ten czas, bo gdyby coś się miało zdarzyć, to już by się zdarzyło”.  Czy aby na pewno?

Wyścig z czasem

– Zacznijmy od tego, że do tej diagnozy wcale nie musiało dojść. Swoją drogą, kiedy obcy facet maca 20-latka po miejscach intymnych, w większości przypadków nie jest to przyjemne uczucie. Badanie palpacyjne, jego zdaniem, niczego groźnego nie zapowiadało. Byłem uparty. „Niech Pan sprawdzi jeszcze raz”. Ten sam efekt. Dopiero USG pokazało sprawę czarno na białym. I to dosłownie – opowiada Sebastian.

Kiedy usłyszał diagnozę „guz”, nic mu to nie mówiło. Pamięta wielkie oczy lekarza i głos nie tak pogodny, jak na początku wizyty. W pamięci ma też obraz „tego paskudztwa” na ekranie ultrasonografu.

– Myślę, że dzisiaj uwierzyłem w ten fakt do bólu, ale pierwsze chwile były mroczne. To była Środa Popielcowa. Nie musiałem jednak tego dnia iść do kościoła posypać głowy popiołem Czułem, że los zrobił to za mnie – dopowiada.

Zanim dotarło do niego, że zyskał łatkę pacjenta onkologicznego, minęło kilka bezsennych nocy. Tym bardziej że walczył jeszcze z ostatnimi egzaminami w sesji zimowej. W jego przypadku najlepszym wyjściem było wycięcie guza. W tamtym czasie wiele szpitali było przekształcanych w „covidowe”, więc o rychłej operacji nie było mowy, ale los uśmiechnął się do Sebastiana i w dzień jednego z egzaminów zadzwonił do niego szpital z Poznania. Zwolnił się termin operacji na za trzy dni, ale był pewien haczyk.

– Musiałem w ciągu kilkudziesięciu minut przetransportować się do szpitala, żeby zrobić test na koronawirusa. Nie byłoby w tym nic trudnego, gdyby nie fakt, że mieszkam siedemdziesiąt kilometrów od Poznania. Warto dodać, że w samo południe rozpoczynał się zdalny egzamin z Prasoznawstwa. To była istna walka z czasem.  Do dziś nie potrafię zrozumieć, jak udało mi się to wszystko ogarnąć. Dojechałem na egzamin o 11:58. Zdałem jednym punktem. Kilka dni później leżałem już na stole operacyjnym przy Jarochowskiego. To był swoisty „the last dance” tej paskudy w moim ciele – opowiada student.

Powrót do świata żywych

Sebastian pamięta, że anestezjolożka nie potrafiła trafić igłą w kręgosłup, żeby znieczulenie zadziałało. Ból w plecach czuł przez kilka dobrych miesięcy, ale to nic – „paskudę” udało się pokonać. Kolejne tygodnie miały zdecydować, w jakim stadium zaawansowania znajdował się guz w chwili wycięcia. Największym wsparciem dla Sebastiana stała się jego mama. To ona pierwsza dowiedziała się o jego chorobie. To ona niecierpliwie czekała pod szpitalem, gdy Sebastian leżał na stole operacyjnym. W końcu to właśnie mama odebrała go ze szpitala i przyrządziła pyszny obiad, który pozwolił mu, choć na moment zapomnieć o tym okropnym bólu pleców po znieczuleniu.

– Czułem, że przeżywa tę chorobę nawet mocniej ode mnie. To był chyba jej najtrudniejszy egzamin z macierzyństwa, który bez dwóch zdań zaliczyła celująco. Nie wiem, czy zasłużyłem na takie poświęcenie z jej strony, ale mamie będę wdzięczny do końca życia – mówi dumnie chłopak.

Rak przedefiniował jego życie o 180 stopni. Na szczęście okazało się, że jego nowotwór był w najsłabszej odmianie – pierwszego stopnia. Z perspektywy czasu docenia to doświadczenie. Dziękuje też Bogu, że dał mu zaznać tej „pustki”, która na dłuższą metę sprawiła, że dzisiaj czuje się silnym mężczyzną. Od teraz regularnie badają go tomografem, w poszukiwaniu ewentualnych przerzutów. Sebastian nie chce kusić losu, ale wierzy, że chyba wszystko zmierza w dobrą stronę.

„Życie jest cholernie krótkie”

Chociaż rak prostaty zbiera ogromne żniwo, nadal pokutuje wiele mitów, które skutkują zbyt późną diagnozą. Ta odmiana nowotworu nie dotyczy tylko starszych mężczyzn. Sebastian ma zaledwie 22-lata i całe życie przed sobą. Objawy również nie pojawiły się z dnia na dzień, co tylko pokazuje, jak niezmiernie ważne są regularne wizyty u urologa i badania gruczołu krokowego.

– Jeśli ten tekst skłoni choć jedną osobę do tego, aby częściej niż dotychczas pamiętała o swoim zdrowiu, poczuję, że spełniłem „swoją misję”. Korzystając z okazji, chciałbym świątecznie życzyć wszystkim zdrowia, zwłaszcza w tym zamaskowanym i niełatwym dla nas czasie. Mógłbym dodać coś jeszcze, ale mając zdrowie, macie wszystko – podsumowuje Sebastian.

Katarzyna RACHWALSKA