„Nie ma nic silniejszego niż dążenie człowieka do bycia sobą”. Poznań usłyszał o kobiecej queerowości lat 80. i 90.

fot. Zuzanna Grzegorzewska/Fenestra

– Bardzo długo nie wiedziałam co ze mną jest nie tak. W latach 70. szukałam w różnych książkach i encyklopediach jakiejś wzmianki na temat tego, kim jestem. Nic jednak nie pasowało. Kiedy wyjechałam na Zachód do pracy – w końcu się dowiedziałam. To tam po raz pierwszy powiedziano mi, że jestem osobą transpłciową – opowiadała w Zamku Cesarskim w Poznaniu, Ewa Hołuszko, jedna z czołowych działaczek „Solidarności” z okresu PRL-u.

Jest niedziela, godz. 14.55. Wydarzenie organizowane przez grupę Stonewall oraz Stowarzyszenie LGBT UAM cieszy się ogromnym powodzeniem. Kiedy wybija godz. 15 okazuje się, że w Sali Kinowej poznańskiego Zamku Cesarskiego nie ma już miejsc. Nadprogramowi goście siadają na schodach, a przed drzwiami sali w dalszym ciągu zbiera się kolejka.

Prelegentki:  Agnieszka Graff, Pixie Frączek, Anna Strzałkowska, Ewa Hołuszko i Magdalena Staroszczyk, a także prowadząca dyskusję dr Agnieszka Filipiak z WNPiD UAM nie kryją zdziwienia.

– Bardzo cieszę się, że jest nas aż tyle. Szczerze mówiąc byłam przekonana, że będziemy siedzieć w kręgu maksymalnie kilkunastu osób. Myślałam sobie: kogo interesuje temat kobiecej queerowości z lat 80. i 90.? – mówiła socjolożka i aktywistka Anna Strzałkowska.  

Jak się okazało zainteresowanych tym tematem jest naprawdę wielu – publiczność nie tylko przybyła tłumnie na spotkanie, ale niejednokrotnie żywo reagowała na wypowiadane przez prelegentki historie i stwierdzenia – wyrażając współczucie, wzruszenie, aprobatę, ale również oburzenie na niesprawiedliwość i przykrości, które spotykały i wciąż spotykają queerowe kobiety.

Tylko dwa wyjścia – samobójstwo albo korekta płci

Ewa Hołuszko, wcześniej jedna z czołowych działaczek „Solidarności”, dziś polityczka opozycji, ze względu na swój coming out jako osoba transpłciowa w 2000 roku, do dziś otrzymuje groźby. Twierdzi jednak, że to wszystko nie ma znaczenia, bo po wielu latach ogromnego cierpienia mogła w końcu zacząć żyć w zgodzie z samą sobą.

– Bardzo długo nie wiedziałam co ze mną jest nie tak. W latach 70. szukałam w różnych książkach i encyklopediach jakiejś wzmianki na temat tego, kim jestem. Nic jednak nie  pasowało. Kiedy wyjechałam na Zachód do pracy – w końcu się dowiedziałam. To tam po raz pierwszy powiedziano mi, że jestem osobą transpłciową. Wróciłam do Polski szczęśliwa! W końcu wiedziałam kim jestem. Myślałam sobie wtedy, że skoro oni mnie tak nazwali, to znaczy, że nie jestem jedyną taką osobą na świcie – myślałam, że nastąpił koniec mojego wyobcowania, samotności. Szybko jednak zderzyłam się z rzeczywistością. W domu czekała na mnie żona i dziecko. Postanowiłam więc ukrywać to kim jestem, bo byłam przekonana, że to najlepsze, co mogę zrobić – opowiadała Hołuszko.

Ewa bardzo długo to tłamsiła. Mimo to przyznaje, że od tamtej pory już zawsze myślała o sobie jako kobiecie. Przez lata wytrzymywała jednak w ciele, które było jej obce. Aż w końcu powiedziała dość.

– O tym kim naprawdę jestem wiedział tylko Bóg i ja. I wierzę, że to właśnie Bóg mi uratował życie. W pewnym momencie poczułam, że już nie dam rady. Że zostają mi tylko dwa wyjścia – samobójstwo albo ujawnienie światu kim jestem i rozpoczęcie życia w zgodzie z samą sobą. Choć poważnie myślałam nad tym pierwszym rozwiązaniem, coś wyraźnie pchnęło mnie ku drugiemu. Mimo gróźb zabicia mnie, czy podpalenia mojego domu, które wciąż otrzymuję, jestem szczęśliwa. Może się wszystko dookoła walić, a mimo to nie ma nic silniejszego, niż dążenie człowieka do bycia sobą – przekonywała polityczka.  

Ksiądz powiedział mi, że lepiej byłby wydłubać sobie oko i obciąć rękę”

Anna Strzałkowska wspominała swoją drogę do odkrycia swojej orientacji psychoseksualnej.

– Byłam kobietą kościoła. Na każdej mszy robiłam oprawę muzyczną. Moja rodzina również była mocno związana z tym środowiskiem. Odkrywanie swojej tożsamości w takich warunkach wywoływało we mnie ogromny dysonans poznawczy. Nie ułatwiała tego przemoc w konfesjonale, która w latach 80. i 90. była ogromna. Podczas jednej ze spowiedzi, kiedy powiedziałam, że kocham dziewczynę, ksiądz powiedział mi, że lepiej wydłubać sobie oko i odciąć rękę niż nie wejść do królestwa niebieskiego i ja to bardzo poważnie potraktowałam – niestety – opowiadała Anna Strzałkowska.

Dodawała, że ze swoimi pierwszymi miłościami poznawała się na pielgrzymkach.

– Zabraniali nam coca-coli, lodów i seksu z mężczyznami. Nie było jednak kategorii bycia lesbijką. Nigdy grzech nie dotyczył nas. Myśmy się kochały w myśl tej chrześcijańskiej nauki. Potem byłam sportowczynią i podczas takich sportowych aktywności też się spotykałyśmy. Długo sobie nie zdawałam sprawy, że to może być coś złego. Aż w końcu zrozumiałam, że coś jest nie tak i poszłam do tej pamiętnej spowiedzi – mówiła Strzałkowska.

Po tym jak już na dobre zrozumiała, że nie jest heteroseksualna, w jej głowie pojawił się największy rozdźwięk między jej dotychczasową tożsamością, a faktem, że jest osobą homoseksualną.

– Długo nie wiedziałam co mam zrobić – zostać w kościele? Odejść? W końcu nie wytrzymałam jednak udawania, że jestem kimś innym – dodawała socjolożka.

Ewa i Anna choć odeszły z kościoła, nie zrezygnowały z wiary. Obie należą do stowarzyszenia Wiara i Tęcza, które zrzesza chrześcijan będących członkami społeczności LGBT+.

Nie można być tylko „trochę równym”

Prelegentki dyskutowały nie tylko o swoich doświadczeniach z minionych dekad, ale również o sytuacji osób queerowych we współczesnej Polsce.

– Kiedy szłam tegoroczną paradą równości w Warszawie i słuchałam pięknych słów prezydenta Trzaskowskiego o tym, że jesteśmy w centrum Europy i wśród ludzi tolerancyjnych, to miałam poczucie ogromnego dysonansu. Tak naprawdę jesteśmy w czerni, mimo że odbywają się u nas radosne, kolorowe przemarsze. Od lat zastanawiam się, dlaczego jeszcze nie ma u nas związków partnerskich? Było tyle projektów przez te lata, żaden jednak nie doprowadził do niczego więcej – mówiła Anna Strzałkowska.  

Pixie Frączek stwierdziła jednak, że związki partnerskie, nawet jeśli zostałyby wprowadzone, nie są oznaką równości.

– Nie może być trochę równości. Równość jest albo jej nie ma. Jeżeli mówimy „niech będą związki partnerskie” to miejmy na myśli związki partnerskie bez określania płci osób, które miałyby je tworzyć. Powinny one być dla osób hetero i niehetero i wszystkich pozostałych, którzy nie chcą z wielu przyczyn brać oficjalnego ślubu. Małżeństwa niech będą dla tych, którzy chcą z różnych przyczyn w nie wchodzić, a bycie rodzicem niech będzie możliwe dla ludzi, którzy z różnych przyczyn chcą nimi być, bez „płacenia” za bycie w związku tej samej płci. I dopiero taki układ można nazwać wolnością – mówiła Frączek. I dodawała:

– To co my teraz robimy to jest takie proszenie o podstawę podstaw w postaci okrojonej wersji związków partnerskich i szczerze mówiąc jak patrzę, co politycy danego dnia na siebie nawrzeszczeli, to mam wrażenie, że to jest banda chłopaków, którzy kopią się po kostkach.  Mam kłopot z zaufaniem tym facetom. Nie wierzę w to, co mówi część opozycji. Bo wciąż słyszę o związkach partnerskich, a nie pełni praw. Wiem, że teraz mówię coś kontrowersyjnego, ale powtarzam – nie można być tylko trochę równym.

Po tych słowach otrzymała gromkie brawa.

Poza wypowiedziami prelegentek, podczas spotkania swoimi niejednokrotnie chwytającymi za serce historiami, a także przemyśleniami dotyczącymi kobiecej queerowości podzieliły się osoby z publiczności.

 Wydarzenie zatytułowane „Za moich czasów… Doświadczenia kobiecej queerowości w latach 80 . i 90.” odbyło się w ramach Poznań Pride Week 2023 i było współfinansowane ze środków Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Oliwia TROJANOWSKA