Łódź pełna Depeszów. Kultowy zepspół trzyma poziom

Depeche Mode wrócili do Polski w znakomitej formie. / Źródło: fot. Aleksander Gręda/Fenestra

Depeche Mode po dwóch występach w zeszłym roku powrócili do Polski na kolejne dwa koncerty, tym razem do łódzkiej Atlas Areny w dniach 27 i 29 lutego. Po udanym występie supportującego Humanist, na scenę wkroczyli członkowie zespołu – dwóch muzyków koncertowych oraz Dave Gahan i Martin Gore, kontynuujący rozpoczętą w zeszłym roku trasę.

Przed rozpoczęciem „Memento Mori World Tour” Depeche Mode ostatni raz w naszym kraju gościli w 2018 roku, dając cztery występy, w tym jeden na Open’er Festival. Kontekst towarzyszący obecnej trasie nadaje jej jednak dość szczególny charakter. Oprócz udanej promocji albumu „Memento Mori” jest to pierwsze tournée, które grupa odbywa jako duet wspomagany przez muzyków koncertowych (chociaż trzeba zaznaczyć, że ze wsparcia Christiana Eignera i Petera Gordeno zespół korzysta od dawna). Przed premierą ostatniej płyty spekulowano na temat przyszłości formacji, dlatego sukces komercyjny i artystyczny, zarówno longplaya (który chociaż nie wpisze się raczej w zespołową klasykę, spotkał się z dobrym przyjęciem), jak i promujących go koncertów miał nieco większe znaczenie niż zazwyczaj. Dedykacja dla Fletchera pojawiająca się podczas występów upamiętniała zmarłego muzyka, a sama forma koncertowa muzyków pokazywała, że „Depesze” wciąż prezentują na żywo wysoki poziom. Nie inaczej było podczas łódzkiego show.

Setlista w stosunku do zeszłorocznych koncertów w Warszawie i Krakowie uległa drobnym modyfikacjom. Zespół zrezygnował z kawałków „Sister of Night”, „World In My Eyes” i „Wrong”, zastępując je „Policy of Truth”, „Behind the Wheel” oraz „Black Celebration”. W repertuarze pozostały przy tym utwory zmieniające się w zależności od występu, z wykonywanymi naprzemiennie na rozpoczęcie bisu „Waiting for the Night” i „Condemnation” (we wtorek zdecydowano się na ten drugi), różnie dobieranym czwartym reprezentantem „Memento Mori” (tym razem padło na „Before We Drown”) i dwiema piosenkami śpiewanymi przez Martina Gore’a w akompaniamencie klawiszy. Podczas pierwszego z łódzkich występów wybrano „Strangelove” i „Somebody”. O ile ten drugi nie odbiegał w tej formie daleko od studyjnego pierwowzoru, tak pierwszy nabrał zupełnie innego charakteru. Mam w związku z tym mieszane odczucia. Z jednej strony było to bardzo dobre wykonanie, a tego rodzaju aranżacja uwypukliła fantastyczną linię melodyczną utworu. Z drugiej – „Strangelove” to energiczny i przebojowy kawałek, co mogłoby świetnie wybrzmieć, gdyby został zagrany przez cały zespół. Problem podobnej natury pojawia się w przypadku „In Your Room”. Prezentowana na żywo wersja „Zephyr Mix” ma rockowe, potężne brzmienie, przez co może wydawać się bardziej adekwatna do grania na trasie. W ogólnym rozrachunku wypada jednak gorzej od studyjnego pierwowzoru, który na koncercie mógłby jeszcze bardziej urzec swoim klimatem. Poza tym każdy zagrany utwór sprawdził się bardzo dobrze.

Depeche Mode postawili na znane i lubiane kompozycje, dobierając przy tym materiał dość przekrojowo i nie przyznając żadnej płycie znaczącej dominacji. Najliczniej reprezentowane „Memento Mori” i „Songs of Faith and Devotion” doczekały się odpowiednio czterech kawałków. W Łodzi wybrzmiewał przebój za przebojem – porywające rockową energią „I Feel You”, „A Pain That I’m Used to”, „John the Revelator”, nastrojowe „Stripped”, świetne „Walking in My Shoes”, „It’s No Good” oraz kończące podstawowy set, ikoniczne „Enjoy the Silence”. Na bis zespół zaśpiewał wspomniane „Condemnation”, odegrane w wręcz bezczelnie przebojowy sposób „Just Can’t Get Enough”, „Never Let Me Down Again” i „Personal Jesus”. Ostatni rozpoczął się w sposób wolniejszy niż albumowy pierwowzór, przeciągnął moment przed refrenową frazą „reach out and touch faith”, po to, by tym potężniej uderzyć swoją energią i w świetnym stylu zakończyć występ. Wykonano także rozpoczynające koncert „My Cosmos Is Mine” i „Wagging Tongue”, „Everything Counts”, „Precious” oraz „Ghosts Again”. Nie zabrakło zatem ani przebojowości i taneczności, ani nastroju i refleksji, jak i również bardziej rockowego oblicza „Depeszów”.

Oprawa wizualna nie oszałamiała fajerwerkami, chociaż nie sposób też nazwać jej ascetyczną. Była ona stylowa i nieprzytłaczająca. Jedynym elementem scenografii było ogromne „M” stojące za muzykami, stanowiące też część ekranu, na którym wyświetlano towarzyszące piosenkom wizualizacje. W połączeniu z przemyślaną grą świateł dobrze dopełniało to sceniczne show. Przede wszystkim jednak, jeśli chodzi o sceniczną prezencję Depeche Mode, trzeba wspomnieć o Davie Gahanie. Wokalista przez niemalże cały koncert tańczył, wirował, nawiązywał interakcje z publicznością oraz członkami zespołu. Chociaż padło z jego strony niewiele słów, nieustannie motywował zgromadzonych na arenie fanów do śpiewania, rytmicznego klaskania czy machania podczas orkiestrowego segmentu „Never Let Me Down Again”.

Patrząc na plakaty promujące „Memento Mori World Tour”, można odnieść wrażenie, że powoli zbliża się koniec kariery Depeche Mode. Z kwartetu, który odpowiada za „Violator”, została obecnie w składzie dwójka muzyków, wiek staje się dla nich w dodatku coraz bardziej dokuczliwy. Jednak zarówno energia, jak i poziom wykonawczy prezentowany na scenie pokazują, że zespół nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Entuzjastyczna reakcja ludzi na miejscu, jak i późniejsze opinie w mediach społecznościowych pozwalają stwierdzić, że fani byli zadowoleni z wydarzenia. I czekają na więcej.

Aleksander GRĘDA