Polska kocha piguły cz.1

Lekomania jest chorobą emocji // źródło: Pixabay

Ewa zawdzięcza zniszczone życie psychiatrze, który potraktował ją bez należytej uwagi. Dawid doszukuje się winy w zepsutym systemie, który próbuje odurzyć społeczeństwo, bo takim łatwiej się steruje. Z kolei Karolinie trudno jest znaleźć tylko jeden powód, przez który jej życie przybrało tak traumatyczny obrót. Niewątpliwie nieudana próba samobójcza jej męża, przez którą straciła palce prawej dłoni, przyczyniła się do tego, że przez lata robiła sobie koktajl z leków przeciwbólowych.  

Kiedy myślimy o uzależnieniu, często skupiamy się tylko na alkoholu i narkotykach. Mało kto zdaje sobie sprawę, że lekomania staję się coraz poważniejszym problemem. Polacy są w ścisłej czołówce Europy pod względem spożywania farmaceutyków. Napływające zewsząd reklamy, przekonujące o zbawiennych właściwościach medykamentów, które odmienią nasze życie w połączeniu z ich dostępnością i nieświadomym społeczeństwem są przepisem na katastrofę.  

– Moja walka z uzależnieniem jest długa. Brałam różne substancje. Balansowałam na granicy życia i śmierci. Miałam zapaść trzy razy. Ledwo mnie odratowali. Zaczęło się chyba od picia. Nie pochodzę z patologicznej rodziny, ale moi rodzice są niepijącymi alkoholikami. Mama jest trzeźwa od prawie 40 lat, a tata od 27 – mówi 35-letnia Karolina.  

Sama zaczęła pić dosyć późno jak na polskie standardy, bo dopiero po 20 roku życia. Na początku spokojnie. Później do upodlenia. Potrafiła leżeć we własnych wymiocinach. I nie wstydzi się tego, bo to była choroba. Na studiach brała amfetaminę przez rok. Udało jej się z nią skończyć na własną rękę, a 10 lat temu pożegnała się także z alkoholem.  

– Zmarła moja siostra, a tydzień później zmarł mój syn tuż po porodzie. Wcześniej traciłam ciążę za ciążą. Z perspektywy lat widzę, że wbiłam sobie do głowy, że ja tego dziecka i tak nie będę miała. Myślę, że to odcisnęło na mnie piętno – opowiada.

Choroba emocji  

Problem z lekami pojawił się po wypadku, jeśli tak można nazwać nieudaną próbę samobójczą jej męża.  

– Wbił sobie nóż w brzuch. Do połowy. Podbiegłam. Zamiast złapać za trzonek, złapałam za ostrze i palce się posypały. To było siedem lat temu. Z dłonią mam problemy do dzisiaj. Z mężem też. Ostro nadużywa alkoholu, a z głowy mojej córki zrobił sieczkę. Dzięki Bogu nie mieszkamy już razem, bo teraz mogłabym siedzieć w więzieniu za zabójstwo w afekcie. Zaczęłam z nim walczyć sądownie – opowiada Karolina.  

Pamięta jak po pierwszej 12-godzinnej operacji, pielęgniarka chciała podać jej morfinę. Karolina się nie zgodziła, bo w głowie zapaliła jej się czerwona lampka.  

– Szczerze, to są gorsze rzeczy od morfiny. Na przykład taki Tramal, przeciwbólowy lek opioidowy. Uzależnia bardzo szybko, bo działa na układ nerwowy. Zwiększa uwalnianie serotoniny i do tego uspokaja – tłumaczy.  

O lekach wie całkiem sporo. Swego czasu mówili na nią „Farmaceuta”. O tym, czego nie nauczyła się przez doświadczenie, doczytała w książkach. Po operacji brała maksymalnie dwie tabletki Tramalu. Po dwóch miesiącach, któregoś dnia ręka bolała bardziej niż zwykle, więc wzięła podwójną dawkę. Przyjemnie zakręciło jej się w głowie.  

– Przekroczyłam granicę i nie było odwrotu. Brałam recepty na siebie, męża, tatę. Znałam środowisko lekarskie, ludzi z podziemia, którzy wykupują na lewo. Takich, którzy potrafią podejść do pijaczka i powiedzieć mu „kupimy ci flachę, tylko idź do lekarza i powiedz, że cię boli, a potem oddasz nam receptę”. Mogłam załatwić niemal wszystko. I na swoje nieszczęście prawie za darmo.   

Dilerzy w białych fartuszkach   

Lekomania i wyjście z niej jest bardzo kosztowne. Przekonała się o tym 37-letnia Ewa.   

Na same leki wydawała 1000-1500 złotych miesięcznie. Więcej wyniosły ją pobyty w ośrodkach. Pierwsze trzy kosztowały po 16 tysięcy złotych. Za czwarty zapłaciła 28 tysięcy. Różnica w cenie wzięła się stąd, że w czwartym ośrodku przechodziła przez 14-dniowy detoks. Po 1000 złotych za dzień. Do tego terapia – kolejne 14 tysięcy.  

Ewa wie, że ma poważny problem, ale nieswojo czuje się z łatką lekomanki.  

– Zaczęło się bardzo niewinne. Zaburzenie lękowe, lęk uogólniony agorafobia. W 2019 roku dostałam od psychiatry cudowny Xanax, który zniszczył mi życie. Xanax, który w tamtym czasie pokochałam, myśląc, że mnie ratuje. To była miłość od pierwszego wejrzenia, a raczej od zażycia – mówi Ewa. 

Początkowo stosowała się do zaleceń psychiatry. Po prawie dwóch miesiącach czuła się źle po standardowej dawce (dwa razy po 0,25 miligramów), nie wiedząc, że doświadcza objawów abstynencyjnych. Bezsenność. Ucisk w gałkach ocznych. Bóle i pieczenie w klatce piersiowej. Podenerwowanie. To wszystko skłoniło ją do tego, żeby zwiększyć dawkę. Po dziewięciu miesiącach doszła do 15 miligramów. Czuła się fatalnie i wylądowała na pierwszym odwyku.  

– Wytrwałam pięć miesięcy bez leków. I zaczęło się od nowa. Kombinowanie recept. Miałam z 15 lekarzy i grafik, kiedy i do kogo pisać. Mój świat skoncentrowany był na lekach. Nic nie było ważne. Robiłam zapasy. Musiałam mieć określoną liczbę opakowań, bo inaczej dostawałam ataków paniki – opowiada Ewa.  

W podobnej sytuacji znalazł się 22-letni Dawid. Od dziecka miał objawy depresji, ale mama wmawiała mu, że wcale tak nie jest. W wieku 18 lat sam poszedł do psychiatry. Przepisano mu antydepresanty, leki na sen i benzodiazepiny na stany lękowe.  

– Te pół roku na lekach prawie mnie zabiło. Byłem wrakiem. Do tego piłem. Byłem wtedy w związku, którego nawet nie pamiętam. Jedyne co kojarzę, to to, że przyjeżdżałem do niej spać, bo w domu nie miałem do tego warunków, w końcu rodzina DDA [przyp. red. Dorosłe Dzieci Alkoholików]. Potem znajomi dali mi zioło i stwierdziłem, że to lepsze niż benzo – dzieli się Dawid.  

Od niecałego roku życie układa mu się całkiem nieźle. Wyprowadził się z domu z dnia na dzień. Padło na niewielką nadmorską miejscowość. Po przyjeździe przeszedł 10 kilometrów w poszukiwaniu pracy, a jedyne co miał ze sobą to walizkę i motywację, żeby być trzeźwym.  

– Zbierałem się długo. Rodzice próbowali mnie zatrzymać, ale wiedziałem, że nie wytrzymam z nimi dłużej. Nie miałem nikogo. Utrzymywałem kontakt z jednym przyjacielem z dzieciństwa, ale nie prosiłem go o pomoc – mówi Dawid.  

Poszedł także na prywatną wizytę do psychiatry, który dobrał mu odpowiednie leki. Kwetiapina niweluje jego wahania nastroju, wpływa pozytywnie na sen i przeciwdziała depresji.  

– Uważam, że NFZ specjalnie daje leki na chybił trafił. Łatwiej się kieruje naćpanym społeczeństwem. Media robią reklamę. Wszyscy przyklaskują. Jesteśmy tym atakowani z każdej strony. System jest całkiem zepsuty i chyba od zawsze taki był – stwierdza chłopak.  

Niedociągnięcia opieki zdrowotnej dostrzega także Ewa.  

– Problem lekomanii w Polsce jest niezauważalny. Lekarze potrafią przepisać receptę, ale później co drugi nie ma pojęcia co zrobić z pacjentem. I nikt nie kontroluje co, ile i komu przepisują.  

Żal do opieki zdrowotnej ma również Karolina.  

– Nie ostrzegli mnie. Moim zdaniem lekarz powinien powiedzieć, że lek jest nie tylko silny, ale i niesie ze sobą ryzyko uzależnienia.   

Nadużywanie leków przez Karolinę nie umknęło uwadze jej mamy. Zaczęła się poważnie niepokoić, ale tata Karoliny uspokajał ją, mówiąc, że to tylko leki przeciwbólowe. Tego samego zdania była Karolina. W końcu leki to nie narkotyki czy alkohol.  

– To trwało sześć lat. Po trzech latach lekarze się domyślili. Zostałam zablokowana w Narodowym Funduszu Zdrowia. Po drodze wyrobiła sobie ogromną tolerancję. Ludzie mogą nie wierzyć, ale 40-70 tabletek dziennie, to było nic – opowiada kobieta.  

Przeżycia Karoliny, Ewy oraz Dawida rzucają światło na narastający problem lekomanii w Polsce. Ich historie to nie tylko opowieści o piekle uzależnienia, ale o sile i determinacji, które pozwalają zbudować siebie na nowo – kawałek po kawałku.  

Katarzyna RACHWALSKA  

*Imiona zostały zmienione, by zachować prywatność i anonimowość występujących w reportażu bohaterów.  

** Druga część reportażu ukaże się w czerwcowym wydaniu Gazety „Fenestra” oraz na stronie internetowej.