The Thaumaturge – pokonać własne, przygarnąć obce demony

Głównym bohaterem gry jest Wiktor Szulski – taumaturg. / Źródło: Piotr Rydz, zapis z rozgrywki gry The Thaumaturge

Warszawa to zdecydowanie miasto, które nie przypadło mi do gustu. Nie rozumiem zachwytów nad naszą stolicą, dlatego unikam podróżowania do niej jak ognia. Ot, kwestia gustu. Jeszcze kilka miesięcy temu do głowy by mi nie przyszło, że jedna z ciekawszych (i przy okazji rodzimych) gier tego roku zabierze mnie właśnie w to miejsce i być może na nowo…dam szansę Warszawie. 

Nowa produkcja polskiego studia Fool’s Theory przenosi graczy do Warszawy z początku XX wieku. Ówczesne miasto nie należało do najprzyjemniejszych. Obok Rosjan, którzy czuli się jak ryby w wodzie przechadzając się po nadwiślańskich uliczkach, wszechobecnej nędzy i marazmu, w powietrzu wyczuwalne było również inne, starosłowiańskie zło. Dosłownie. Mówiąc wprost, chodzi o nadprzyrodzone, demoniczne i stuprocentowo słowiańskie demony, które spotkamy w „The Thaumaturge”. Bo tak, nasz główny bohater – Wiktor Szulski, oprócz wyjątkowo gęstego zarostu i nieprzepracowanej relacji z ojcem, ma do dyspozycji parę ciekawych, aczkolwiek kwestionowanych moralnie sztuczek. 

Wiktor jest taumaturgiem, najprościej ujmując, ma on zdolność do odczytywania pozostawionych na przedmiotach wspomnień oraz towarzyszących im emocji. Dla przykładu: świeżo spalone deski budynku będą opowiadać bohaterowi historie pogrążonej w żałobie wioski, a znalezione na miejscu zbrodni nożyczki będą nośnikiem nienawiści i chęci wyrządzenia krzywdy. I nie, nie jest to efekt uboczny wysoko wrażliwej natury pana Szulskiego. Oczywiście chodzi tu o wcześniej wspomniane nadprzyrodzone stwory nazywane salutorami, które nasz bohater kolekcjonuje niczym Pokemony. Połączenie wątków historycznych z nadprzyrodzonymi umiejętnościami naszego rodaka daje bardzo ciekawą mieszankę detektywistyczno-erpegową, która w towarzystwie intrygującego kierunku artystycznego obranego przez twórców, snuje niezwykłą, choć niepozbawioną wad historię. 

Fabuła The Thaumaturge to jedna z największych zalet tej produkcji. Ograniczając się do dwóch przymiotników, określiłbym ją mianem „wciągającej” i „intrygującej”, choć słów pochwały dotyczących fabuły znalazłoby się zdecydowanie więcej. Czuć, że w postacie stworzone przez scenarzystów z Fool’s Theory udało się tchnąć prawdziwe życie, podobnie jak w Warszawę, której starannie odwzorowaną architekturę mógłbym podziwiać przez długi, długi czas. Jednakże tym, co zdecydowanie nuży i wytrąca z zachwytu są ściany tekstu ciskane w gracza praktycznie na każdym kroku. Poznawanie fabularnych meandrów i jednoczesne natrafianie na sporadyczne wątki historyczne sprawa niewątpliwą przyjemność, aczkolwiek po The Thaumaturge nie spodziewałem się interaktywnej noweli, a gry z krwi i kości. Na szczęście to, co umożliwiło (i umiliło!) mi przebrnięcie przez niekończące się opisy i dialogi to muzyka, która zdecydowanie trafiła w moje gusta. Subtelna, aczkolwiek wpadająca w ucho ścieżka dźwiękowa to coś, czego ta produkcja desperacko potrzebowała. Wiem, że przy okazji czytania kolejnej książki w klimatach słowiańskich, soundtrack z tej produkcji z całą pewnością trafi na moją playlistę „Do czytania”. Zawiesić ucho można również na starannie przygotowanych i zaskakująco satysfakcjonujących dźwiękach otoczenia, które dodają kolejną cegiełkę do świetnie napisanego świata gry. 

Muzyka uatrakcyjnia również same starcia stanowiące odskocznię od zabawy w detektywa-demonologa. Turowy system walki jest zdecydowanie przemyślany oraz przyjemny i… chyba to tyle. The Thaumaturge nie jest superprodukcją stworzoną specjalnie pod fanów strategii. To gra na parę lub paręnaście godzin, w której walka jest jedynie „fabułoumilaczem”. Wiktor oprócz dwóch zaprawionych w boju pięści ma do dyspozycji nabytych w czasie rozgrywki salutorów, specjalizujących się w różnych sposobach zadawania bólu i cierpienia. Jednakże tych kolekcjonujemy dopiero z czasem, (nie)szybko dowiadując się, że więcej znaczy lepiej. Początkowe starcia, z racji posiadania małej liczby demonów, są po prostu nudne i nieciekawe. Dlatego w początkowej fazie rozgrywki radzę uzbroić się w cierpliwość i zapewniam, że później robi się zdecydowanie ciekawiej.  

Warto zwiedzić Warszawę, przynajmniej tę wirtualną. / Źródło: Piotr Rydz, zapis z rozgrywki gry The Thaumaturge

Zauważalnym minusem produkcji jest również brak dubbingu w języku polskim. Choć w głosach aktorów wyraźnie słuchać nasz rodzimy akcent, to i tak muszę przyznać, że miejscami brakowało polskiego kolorytu. Co nie oznacza, że produkcja nie „ocieka” wręcz polskością. Żeby tego doświadczyć, trzeba po prostu w The Thaumaturge zagrać. Nawiązania do naszej historii czy kultury są obecne na każdym kroku, więc z pewnością nie raz uśmiechniecie się pod nosem, znajdując kolejne, sprytnie wplątane nawiązania do polskiego folkloru. I tak, na ukryte memy w produkcji Fool’s Theory też z całą pewnością natraficie.  

The Thaumaturge jest trochę jak nieoszlifowany diament – może nie w najlepszym stanie, ale wciąż warty uwagi. Jeżeli jesteście w stanie przeboleć ściany tekstu i początkowo wolną, mozolną walkę, to prawdopodobnie zostaniecie nagrodzeni niezwykle bogatą i finezyjnie napisaną fabułą. Wiktor nie należy do postaci przyjaznych, jego skomplikowana przeszłość i nieprzepracowane traumy dają o sobie znać co chwilę. Mimo to, cieszę się że miałem okazję poznać jego historię i po części wziąć na siebie ciężar podejmowanych w trakcie rozgrywki decyzji. Na pewno wrócę jeszcze do tej produkcji i mam nadzieję, że z czasem twórcy zdecydują się na załatanie pomniejszych błędów i udoskonalenie pewnych mechanik gry. Choć zdecydowanie wystarczy mi Warszawy na ten rok. 

Piotr RYDZ