
Źródło – Zdjęcie własne autora
Luksus dla cesarza, bunkier dla imperatora. Kaplica zamieniona na gabinet Führera, a sala tronowa na ośrodek NSDAP. Do tego podgrzewany balkon i schron gotowy w każdej chwili bronić życia Adolfa Hitlera. Zamek Cesarski w Poznaniu rzadko kiedy budzi grozę, choć zerkając w annały jego historii – powinien. To co widzimy z okna tramwaju jest wciąż żywym odbiciem upadłej potęgi III Rzeszy i niewiele osób ma pojęcie, ile pamiętają mury dzisiejszego Centrum Kultury.
400, może 500 lat albo i więcej – szacunkowo taki wiek Zamkowi Cesarskiemu przypisują przyjezdni spoza Poznania. Piaskowiec, piękny romański styl – to musi być pewnie jakaś piastowska rezydencja, wybudowana dla książąt znanych z historii Polski, mówią. Nic bardziej mylnego. Osiągnięcie właśnie takiego efektu miał na celu pruski architekt, który w 1905 roku – a więc w epoce pierwszej elektryfikacji – otrzymał nietuzinkowe zadanie zaprojektowania rezydencji cesarskiej wzorowanej na okres wczesnego średniowiecza. Cel: górować nad miastem i przytłoczyć wszystko, co polskie. Udało się. Wieża zegarowa stała się najwyższym punktem miasta, a cały obiekt został zlokalizowany tak, aby tuż przy nim przebiegały najważniejsze trakty handlowe Poznania. Trudno uwierzyć, że poznański zamek i słynące z nowoczesności amerykańskie EmpireStateBuilding dzieli jedynie 20 lat. Ta pozorna przestarzałość była jednak zamierzona. Tylko w ten sposób można było wyrazić nieprzemijalną potęgę Prus.
Nasz drogi Willuś
Czy poznaniacy uważali jego budowę za terror? Raczej nie. Początek XX wieku był dla Poznania złotym wiekiem rozwoju, zarówno infrastruktury miejskiej, jak i szkolnictwa. Powstało wtedy wiele znanych do dziś budynków tzw. Dzielnicy Cesarskiej – obecna Aula Uniwersytecka, Collegium Maius, czy Opera. Mieszkańcy odczuwali w związku z tym pewnego rodzaju sympatię do zaborcy. Według wspomnień opisanych przez pasjonata historii zamku, Ryszarda Rybarczyka: „mówiło się o nim Willuś. Za Willusia to się żyło, za Willusia było dobrze. Poznaniacy kochali Wilhelma II”. Był to cesarz, który całkowicie przeobraził Poznań i zmienił jego funkcję. Dawniejsze „miasto-twierdza”, najpotężniejszy fort w tej części Europy, został przearanżowany na „miasto-rezydencję”. Nowa cesarska część Poznania miała być zwarta i wygodna, tak aby mogły wychowywać się tu kolejne pokolenia sług poddanych woli cesarza.
Nowy gospodarz, wielkie sprzątanie
Czasy międzywojenne były dla Zamku łaskawe. Działał tu uniwersytet, którego mury opuścili chociażby matematycy mający w przyszłości złamać szyfr Enigmy. Dwie dekady później pojawił się nowy chętny do posiadania Zamku Cesarskiego. Był nim wódz III Rzeszy – Adolf Hitler. Po zaatakowaniu Polski we wrześniu 1939 roku, Führer postanowił przekształcić dotychczasową siedzibę cesarską w jedną ze swoich kwater. Tak więc wnętrza Zamku należało skomponować od nowa prawie w całości. Zniknęła kaplica, w której miejscu postawiono osobisty gabinet Führera. W miejscu pierwotnego ołtarza pojawił się balkon mający służyć wodzowi do przemawiania. Według legend był on wyposażony w ogrzewanie podłogowe, tak aby Hitler nie przeziębił się w okresie zimowym. W korytarzach zawitał neoklasycyzm, ogłoszony naczelnym stylem nazizmu. Wódz zażyczył sobie, żeby budynek był monumentalny i budził respekt. Skoro wybrał Poznań na siedzibę zastępczą swojej rezydencji w Berlinie, musiał on być jej dokładną kopią. Tak więc gabinet Hitlera był niemalże identyczny jak ten w stolicy Niemiec.
Co ważne, Führer nigdy oficjalnie do swojej siedziby nie przyjechał. Istnieją przekazy, że był w zamku raz, krzycząc i obrażając robotników za zbyt wolny postęp prac. W Poznaniu bywał za to Heinrich Himmler, nazywany prawą ręką Hitlera, który podczas jednej z wizyt wygłosił tu skandaliczne przemówienie, mówiąc o Żydach jako o „narodzie, który musi zniknąć z powierzchni ziemi”. Zdanie to padło w czasie zebrania ze współpracownikami, które być może odbyło się w jednej z zamkowych sal. Warto wspomnieć, że do przearanżowania wnętrz użyto piaskowca z terenów Dolnego Śląska, wydobywanego prawdopodobnie przez katorżniczo wyzyskiwanych więźniów obozu koncentracyjnego Gross-Rosen. Materiał ten do dziś znajduje się na ścianach dawnej prywatnej rezydencji Hitlera. Co więcej, w piwnicy pod wieżą zegarową zlokalizowano specjalnie przygotowany dla niego schron, w którym nawet po zniszczeniu zamku wódz mógłby bezpiecznie przeczekać bombardowanie. I wszystko to na nic. Niemcy upadły, wojna się zakończyła, a zamek – co prawda bez fragmentu wieży – został.
Z wieżą uleciała niemieckość

Źródło – Zdjęcie własne autora
Zawieruchę wojenną Zamek przetrwałby niemal nienaruszony, gdyby nie jeden przypadkowy incydent. W trakcie Bitwy o Poznań ktoś poinformował żołnierzy radzieckich, że strzelcy wyborowi ukrywają się na wieży. W tej sytuacji Armia Czerwona przystąpiła do ostrzału, niszcząc mury budowli. Strzelców wyborowych nie było, ale dziury po kulach artyleryjskich pozostały. „Może nawet i lepiej” – twierdzili powojenni włodarze miasta, stojąc przed nie lada dylematem. Czy powinniśmy odbudowywać coś, co jest widocznym symbolem nazizmu i Hitlera, którego wojska dopiero co udało się wygnać z naszego kraju? Byłby to jednoznaczny hołd dla Niemiec. Z tego powodu ostrzelana wieża została obniżona tak, aby nie górowała już nad miastem. Na szczęście nie podjęto decyzji o zburzeniu Zamku, gdyż jego mury mogły się jeszcze Poznaniowi przydać.
Chociaż żaden władca już raczej rezydować w Zamku Cesarskim nie będzie, ten stał się domem kultury. I niech lepiej tak pozostanie, bo budowli wychodzi to na dobre. Wydaje się, że kolejnego włodarza z gigantycznymi ambicjami te 100-letnie mury mogłyby już nie przetrwać.
Kacper LAWIŃSKI