Gdzie Diabeł mówi Dzień Dobry

aad.nazwa.pl

aad.nazwa.pl

Czwartek nadchodzi ogromnymi krokami. Dzień inny niż wszystkie, rozpoczynający kolejny cudowny weekend zbliża się. Nikogo nie dziwi fakt, że nocne marki zbierają siły na kolejną rundę z miastem. Przeciwnik to trudny i wymagający, a batalia może wymagać poświeceń. Ostatni weekend utwierdził mnie w przekonaniu, iż niezależnie od miasta istnieją miejsca rządzące się swoimi prawami, posiadające własne czasoprzestrzenie, gdzie naczelną wartością są nie pieniądze, a szacunek mierzony pustymi kieliszkami.

Jadąc do Warszawy miałem nadzieje opisać jeden ze stołecznych klubów, miałem już nawet tytuł do artykułu: Diabeł na wyjeździe. Niestety plany mojej wesołej kompanii zostały zmienione przez odźwiernych, którzy pomimo gorących chęci nie znaleźli mojego nazwiska na kolejnych rezerwacjach. Zawiedziony faktem, że niedane mi jest bawić się jak Trybson, znany z popularnego programu nadawanego przez tak znaną niegdyś stację muzyczną, układałem w głowie już drogę powrotu do hostelu. Nagle po prawej stronie ulicy ukazało się wybawienie. Złożone z trzech stopni Stairway to Heaven, szeroko otwarte drzwi, a nad nimi napis Pijalnia Wódki i Piwa.

Kraina mlekiem i miodem płynąca…
Warszawski wódopój nie różnił się niczym od tego z miasta koziołków. Ten sam wystrój, stare pożółkłe gazety oklejające ściany skrywające wiele tajemnic, wysokie barowe krzesła, barwy zielonej ze zniszczonym materiałem, proste drewniane bary, przy których tłum ludzi czeka na szczęście. Tworzy klimat nie powtarzalny, wyjęty z filmów Barei, gdzie czas stoi w miejscu, a śmiech jest jedyną bronią przed otaczającą nasz rzeczywistością. Za barem czekają na nas mistrzowie cierpliwości, ubrani w białe koszule z czarną muchą na szyi, mistrzowie fachu polewania piwa, które pomimo zagadkowego smaku, idealnie zmrożone trafia w gardła coraz bardziej „szczęśliwych” ludzi. Gumisie, Porucznik Borewicz, Franek Kimono i jego Polo Kokta to stali bywalcy kieliszków baru o pijanej nazwie. Nie znajdziesz tutaj wytwornych drinków, dań czy nawet różnych smaków piwa. Nie ma tu mohito, ginu czy tequili, menu ograniczone do ośmiu pozycji, gdzie cena nie przekracza dziesięciu złotych, wygląda ubogo na białym tle plakatu. Jednak tym nikt się nie przejmuje. Tłok i zapach prawie świeżych ciał również nie przeszkadza amatorom krystalicznego trunku z żubrem lub cytryną w nazwie. Bursztynowa rzeka płynu z za małych kufli idealnie splata się z klejącą podłogą, na której prawdopodobnie można znaleźć wszystko od resztek soków po telefony i kobiece torebki bez właścicielek. Wiecznie rosnąca kolejka do miejsca, gdzie królowie chodzili piechotą, niczym najlepszy portal randkowy, pomaga nieznajomym poznać się i wymienić nie tylko numerami. Szkoda tylko,  że większości tych znajomości lepiej po przebudzeniu zapomnieć.
Wszystko się może zdarzyć
Przekraczając próg wysokoprocentowego lokalu należy zdawać sobie sprawę z tego, iż za pół godziny nasze życie może się zmienić diametralnie. Nie ma tutaj rzeczy niemożliwych. Wieczór kawalerski staje się tutaj codziennością, gdyż panowie o humorach frywolnych poszukują swoich wybranek, puszczając zalotne spojrzenia sprzed baru i stawiając nie tylko drinki. Kobiety, które niczym gladiatorki walczą o mikrofon, czekają na spełnienie marzeń. Gdy już go zdobędą zaczynają wić się przy kablu najgroźniejszej broni XXI wieku z nadzieją, iż panowie podobnie jak jurorzy w Głosach of Poland  odwrócą się, by wybrać je do swojej drużyny. Zdarzają się też Ci smutni, milczący, zamknięci w sobie. Oni lata świetność mają już za sobą, a złamane serca próbują załatać procentami w kolorach wiśni. Można tu spotkać artystów, piszących wiersze. Potem panie polonistki współczesnych szkół będą męczyć nimi młodzież zadając pytanie, co poeta miał na myśli. Odpowiedź niestety jest prostsza niż się paniom z dyplomem magistra wydaje, gdyż  poeta był po prostu pijany. Poznamy tutaj ludzi inteligentnych, którzy jak pisał  Hemingway są często zmuszani do picia, by bezkonfliktowo spędzać czas z idiotami, jak i tych, co powtarzają co rana za Krzysztofem Cugowskim, że w życiu znowu im nie wyszło.  Obraz ten dopełnia ochroniarz. Wielki niczym góra mężczyzna, o zaskakująco niemiłej twarzy, ubrany w czarną skórę, której aerodynamika zmusza go do poruszania się przy parkiecie niczym pantera. To on jest tutaj królem stada, więc każdy samiec musi zdawać sobie sprawę z tego, iż bardzo łatwo może opuścić jego terytorium.
Byle do świtu

Pijalnia Wódki i Piwa jest miejscem kultowym. Nie najpiękniejsza, nie najzdrowsza, nie pachnąca zbyt ładnie, jednak zawsze pełna ludzi. Unikalna, choć taka sama w każdym mieście, tworzy własny mikroklimat, którego trzeba po prostu spróbować.  Bohaterowie nocy, którzy budzą się w niej o świcie z łzami w oczach wspominają ostatni wieczór. Tylko od nas zależy czy będą to łzy rozpaczy czy szczęścia.

Mateusz IWIŃSKI

Dodaj komentarz