Złota dekada Afryki

bbc

news.bbcimg.co.uk

Choć na Czarnym Lądzie piłka nożna od wielu lat jest zdecydowanie najbardziej popularną dyscypliną sportu, to bardzo długo kontynent ten stał na uboczu wielkiego futbolu. Dość powiedzieć, że do 1970 roku w Mistrzostwach Świata grała tylko jedna (!) reprezentacja ze strefy CAF. Niedługo później zaczęto wprowadzać zmiany, które miały na celu podniesienie nie tylko reputacji, ale także poziomu futbolu w Afryce.

W 1974 roku na prezydenta FIFA został wybrany Brazylijczyk Joao Havelange. Zadecydowały głosy oddane przez przedstawicieli federacji piłkarskiego „trzeciego świata”, którym Havelange obiecał dodatkowe miejsca w Mistrzostwach Świata. Już od tego roku jedna reprezentacja z Afryki miała gwarantowany udział na Mundialu, a u schyłku kadencji Brazylijczyka w 1998 takich miejsc było już 5. Obawiano się jednak, że w parze ze zwiększeniem liczby drużyn z innych kontynentów niż Europa nie pójdzie również i piłkarska jakość. Do tej pory bowiem afrykańskie reprezentacje na światowych boiskach kompletnie nie istniały. Wyniki reprezentacji Zairu na kończących się mistrzostwach w Niemczech dobitnie potwierdzały tę tezę (m.in. 0:9 z Jugosławią). W Afrykę wierzył praktycznie tylko Havelange. FIFA bardzo mocno zaangażowała się w rozwój piłki w tym regionie. Zaczęły powstawać nowe boiska, ośrodki treningowe, młodzież zaczęli również szkolić trenerzy z Europy i Ameryki Południowej. To wszystko miało przynieść w przyszłości efekty.

Pierwsze symptomy poprawy pojawiły się już po 4 latach. Podczas mistrzostw w Argentynie Tunezja jako pierwsza afrykańska drużyna wygrała mecz na Mundialu i niewiele brakowało jej do wyeliminowania obrońcy tytułu, RFN. W 1982 roku okoliczności odpadnięcia Kamerunu i Algierii były wręcz absurdalne. „Nieposkromione Lwy” nie przegrały żadnego meczu i odpadły z powodu gorszego bilansu bramkowego niż Włochy, późniejszy mistrz. „Lisy Pustyni” natomiast brak awansu zawdzięczają obrzydliwemu spiskowi niemiecko-austriackiemu. Co nie udało się Kamerunowi i Algierii, powiodło się 4 lata później drużynie Maroka, które wygrało nawet grupę z Polską, Anglią oraz Portugalią i minimalnie przegrało w następnej rundzie z RFN. W międzyczasie młodzi piłkarze z Nigerii robili furorę w rozgrywkach juniorskich, zdobywając nawet tytuł w Mistrzostwach Świata do lat 17 w 1985 roku. Afryka już nie była chłopcem do bicia, a jej czas miał dopiero nadejść.

Na Mundial w 1990 roku awansował Egipt oraz Kamerun. Egipcjanie nie wyszli z grupy, ale sprawili sporą niespodziankę, remisując z aktualnym mistrzem Europy, Holandią. Kamerun natomiast okazał się największą rewelacją włoskiego czempionatu. Już w meczu otwarcia stali się autorami ogromnej sensacji. Zwycięstwo nad obrońcą tytułu – czyli Argentyną – po golu Francisa Omam-Biyika, wprawiło cały piłkarski świat w osłupienie. Właśnie w tym momencie wielu ekspertów otworzyło oczy i zgodnie stwierdziło – z Afryką trzeba się liczyć! Kolejny mecz to kolejne zwycięstwo. 2:1 z Rumunią zapewniło awans do następnej rundy i nawet zdecydowana porażka z ZSRR nie zepchnęła Kameruńczyków z pozycji lidera grupy B. W 1/8 finału zespół z Afryki pokonał po dogrywce Kolumbię 2:1 i osiągnął pierwszy w historii tego kontynentu ćwierćfinał. Spotkanie z Anglikami w tej fazie rozgrywek to moim zdaniem najlepszy mecz tych mistrzostw. Pomimo objęcia prowadzenia przez faworytów Kamerun strzelił dwie bramki i znalazł się o krok od strefy medalowej. Niestety, dwie bramki Garego Linekera (jedna w dogrywce) zaprzepaściły szanse awansu do półfinału. Reprezentacja „Nieposkromionych Lwów” mogła czuć się jednak zwycięsko – osiągnęła ogromny sukces, wielu zawodników tym turniejem wywalczyło sobie transfer do solidnych europejskich klubów, a 38-letni Roger Milla dzięki znakomitej grze w tych finałach stał się niemal legendą afrykańskiego futbolu.

Po sukcesie Kamerunu sporo się zmieniło. Zdecydowanie wzrosło zainteresowanie afrykańskim futbolem. Piłkarze z tego kontynentu coraz częściej trafiali do europejskich klubów, między innymi dzięki transmisjom Eurosportu z Pucharu Narodów Afryki. W 1994 roku, przed Mistrzostwami Świata w USA, triumfowała w nim Nigeria, prezentując znakomity futbol. Nic więc dziwnego, że przed amerykańskim czempionatem wielu ekspertów widziało ją w roli czarnego konia. Pierwszy mecz z Bułgarią potwierdził te przypuszczenia. Pewne zwycięstwo 3:0 wprawiło drużynę w dobry nastrój przed spotkaniem z Argentyną. Nigeryjczycy już w 8 minucie za sprawą Samsona Siasii objęli prowadzenie, jednak wybitne spotkanie zagrał Claudio Caniggia. Jego dwie bramki przechyliły szalę zwycięstwa na korzyść Albicelestes. Zwycięstwo z greckimi outsiderami zapewniło „Orłom” zwycięstwo w grupie. Przeciwnikiem w fazie pucharowej była reprezentacja Włoch, z Roberto Baggio na czele. Nigeria nie przestraszyła się znanych rywali i w 25 minucie Ammunike zdobył gola. Niedługo później Gianfranco Zola otrzymał czerwoną kartkę i wydawało się, że ćwierćfinał jest na wyciągnięcie ręki. „Orły” nie dobiły jednak przeciwnika i tuż przed końcem straciły prowadzenie, a w dogrywce kolejną bramkę za sprawą Baggio i odpadły z rozgrywek. Po raz kolejny drużynie z Afryki zabrakło kilku minut do szczęścia. Na pocieszenie nieżyjący już Rashid Yekini trafił do drużyny mistrzostw. Dla młodej drużyny nigeryjskiej nie był to jednak największy sukces…

Wielu zawodników z ekipy na MŚ w 1994 roku powróciło do Stanów dwa lata później. Turniej piłkarski na Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie był pod wieloma względami niezwykły. Po raz pierwszy oprócz zawodników U-23 mogło zagrać także trzech starszych graczy. Nigeria dokooptowała znanych z mundialu Amokachiego, Okechukwu i Amunike, a oprócz nich byli spełniający warunki Ikpeba czy też Okocha. W Atlancie zagrało również wiele innych późniejszych gwiazd futbolu, co dziś podnosi rangę tego turnieju. Nigeryjczycy pewnie pokonali w fazie grupowej Węgrów oraz Japończyków i minimalnie przegrali z Brazylią. Gola w tym spotkaniu zdobył Ronaldo, nazywany wtedy jeszcze… Ronaldinho. Ćwierćfinał to pewne zwycięstwo z Meksykiem, natomiast w półfinale dochodzi do rewanżu za spotkanie z fazy grupowej. Mecz Nigerii z Brazylią uznany został za przedwczesny finał, jego poziom był wręcz genialny. Pomimo stanu 0:1 i 1:3 „Orły” zdołały wyrównać, a w dogrywce złotą bramkę zdobył Nwankwo Kanu, wyrastający na największą gwiazdę tego turnieju. Skrót tego pojedynku trzeba obejrzeć!

Finał to kolejny wielki spektakl. Po raz kolejny Nigeryjczycy grają z drużyną z Ameryki Południowej – tym razem jest to Argentyna, w której ataku brylowali Claudio Lopez i Hernan Crespo (za 4 lata będzie to najdroższy atak świata w barwach Lazio). Właśnie ten duet zdobył bramki dla Albicelestes. W międzyczasie gola zdobył również Babayaro, a na 15 minut przed końcem wyrównał Amokachi. Tempo gry od samego początku stało na bardzo wysokim poziomie, do końca zatem nie ustawały ataki obu drużyn. Na dwie minuty przed końcem Emmanuel Amunike wykorzystał nieudaną pułapkę ofsajdową Argentyńczyków i zdobył zwycięską bramkę. Tym razem ostatnie sekundy sprzyjały Afryce – złoto dla Nigerii! Był to pierwszy złoty medal dla afrykańskiej reprezentacji w igrzyskach olimpijskich w grach zespołowych.

Oczywiste stało się, że Nigeria będzie jednym z faworytów Mistrzostw Świata we Francji. Piłkarze słynnego Bory Milutinovicia mieli już spore doświadczenie w grach o stawkę, większość z nich wchodziła w najlepszy dla piłkarza wiek. Niewiele brakowało, a na Mundial pojechaliby piłkarze grający wtedy w polskiej Ekstraklasie – Jero Shakpoke z Zagłębia Lubin i Kenneth Zeigbo z Legii Warszawa. Obu z udziału wykluczyła kontuzja. Nigeryjczycy trafili do dość wyrównanej grupy, z Hiszpanią, Bułgarią i Paragwajem. Najtrudniejszy przeciwnik był pierwszym rywalem drużyny „Orłów”. Hiszpanie dwukrotnie obejmowali prowadzenie, jednak bramki Lawala i Oliseha w 73 i 78 minucie przesądziły o zwycięstwie reprezentacji z Afryki. Victor Ikpeba z kolei zapewnił wygraną w meczu z Bułgarią. Porażka z Paragwajem niczego już nie zmieniła – Nigeria po raz kolejny na Mundialu wygrała swoją grupę. W 1/8 finału czekała Dania, która z kłopotami awansowała do fazy pucharowej. Być może to uśpiło czujność czarnoskórych zawodników. Porażka 1:4 to i tak najniższy wymiar kary. „Duński dynamit” eksplodował i pozbawił Nigeryjczyków marzenia o kolejnym medalu. Jak do tej pory był to ostatni dobry występ tej reprezentacji na światowym czempionacie. Obecna reprezentacja o zwycięstwie nad Hiszpanią może raczej tylko pomarzyć.

Nigeria miała jeszcze nadzieje na obronę olimpijskiego tytułu podczas igrzysk w Sydney w 2000 roku. Po wyjściu z grupy przegrali jednak z Chile 1:4. Honoru Afryki bronił Kamerun. I to z jakim skutkiem! Po zwycięstwie nad Kuwejtem i remisach z USA i Czechami awansowali do ćwierćfinału. Przeciwnikiem w walce o strefę medalową była Brazylia, m.in. z Ronaldinho, Edu czy też Alexem w składzie. Kameruńczycy jednak nie przestraszyli się swojego rywala i od 17 minuty prowadzili 1:0 (gol Patricka Mbomy, późniejszego wicekróla strzelców). „Canarinhos” wyrównali dosłownie w ostatniej chwili za sprawą Ronaldinho, jednak złoty gol w dogrywce Modesta Mbamiego i sensacja stała się faktem. W półfinale Kameruńczycy mogli pomścić Nigerię, pokonując Chile. Bardzo długo utrzymywał się bezbramkowy remis, ale Kamerun wreszcie pokonał bramkarza. Tyle, że… swojego. Utrata bramki nie załamała drużyny „Nieposkromionych lwów”. M’Boma w 84 i Lauren z karnego w 89 minucie wprowadzili zespół z Afryki do finału. Decydujący mecz rozpoczął się jednak nie po myśli Eto’o i spółki. Bramki Xaviego i Gabriego w ciągu 45 minut postawiły drużynę kameruńską w niekorzystnej sytuacji. Nie po raz pierwszy na tej imprezie jednak musieli oni odrabiać straty. Remis na tablicy wyników pojawił się już w 58 minucie. Amaya, nieszczęśliwy strzelec gola samobójczego, jako jedyny nie trafił w serii jedenastek. Złoto zostało więc w Afryce!

Kolejna dekada miała przynieść jeszcze większe sukcesy drużyn narodowych z Czarnego Lądu. Jednym z kluczowych argumentów była obietnica organizacji Mistrzostw Świata w Afryce w 2006 roku (ostatecznie odbyły się one w RPA cztery lata później). Niestety, ani Nigeryjczycy, ani Kameruńczycy nie nawiązali do swoich dawnych sukcesów. Najwyżej na Mundialu dotarł Senegal w 2002 roku i Ghana 8 lat później, ale ćwierćfinał dalej okazał się barierą nie do pokonania. Igrzyska Olimpijskie przestały już być domeną afrykańskich zespołów. To dziesięciolecie ciężko uznać jednak za słabe. Porównywanie obecnego stanu piłki afrykańskiej do tego sprzed chociażby 40 lat jest bezsensowne. W dzisiejszym futbolu określenie „100 lat za Murzynami” nie ma już racji bytu.

Jakub PTAK

Dodaj komentarz