Dziewięć lat igrzysk cz. I

Virpi Kuitunen – zwyciężczyni pierwszej edycji Tour de Ski  Fot.:  gettyimagges.com

Virpi Kuitunen – zwyciężczyni pierwszej edycji Tour de Ski
Fot.: gettyimagges.com

Najpierw Virpi Kuitunen, a później Justyna Kowalczyk zdominowały najbardziej prestiżowy cykl Tour de Ski w biegach narciarskich. W ostatnich latach to Norweżki rozpoczęły panowanie. W pierwszy dzień nowego roku rozpocznie się kolejna edycja, tymczasem przypominamy poprzednie, w których polska królowa nart triumfowała aż czterokrotnie.

Tour de Ski 2006/2007

6 stycznia 2006 roku po raz pierwszy w historii biegaczki zmierzyły się z Alpe Cermis, które na lata stało się morderczą górą i przekleństwem setek z nich. Pierwsza wspinaczka upłynęła pod znakiem niewiadomego. Kowalczyk wspominała, że żadna z zawodniczek nie wiedziała, czego może się spodziewać. Polka, wtedy zaledwie 24 letnia zawodniczka, wywalczyła w cyklu 11 miejsce, najlepszą lokatę notując w biegu na 15 km stylem klasycznym w Val di Fiemme, w którym była piąta. Ta edycja liczyła tylko sześć etapów, ponieważ dwa pierwsze starty, które miały zostać rozegrane w Nowym Meście na Morawach, odwołano. Pierwsze zawody w historii cyklu rozpoczęły się więc tak samo jak rozpocznie się Tour de Ski 2016, czyli od sprintu stylem dowolnym, w którym triumfowała Marit Bjoergen. Początkowo w cyklu dominowały Norweżki, na czele ze wspomnianą Bjoergen, która marzyła o zwycięstwie w wielkim narciarskim przedsięwzięciu. Jednak utytułowana Norweżka na sukces musiała czekać aż do 2015 roku. Pierwszą, historyczną edycję wygrała Finka Kuitunen. Uzyskała ponad minutę przewagi nad drugą w cyklu Bjorgen. Zacięta walka toczyła się do ostatniego metra śniegu, ponieważ trzecia Walentyna Szewczenko do drugiego miejsca na podium straciła niespełna trzy sekundy. W kolejnych trzech zmieściły się czwarta i piąta biegaczka Tour de Ski 2006/2007 Aino-Kaisa Saarinen i Katerina Neumannowa z Czech.

Tour de Ski 2007/2008

Morderczy cykl wygrała niespodziewanie ledwie 20-letnia Charlotte Kalla ze Szwecji, która w kolejnych latach nie była w stanie uplasować się nawet na podium Tour de Ski. Wyścig składał się z ośmiu etapów, z czego aż cztery rozegrano w Nowym Meście na Morawach, jakby rekompensując czeskim kibicom odwołanie zawodów w roku wcześniejszym. Od początku rywalizacji cykl nie miał jednej faworytki, a jego liderka zmieniała się trzykrotnie. Już na pierwszym etapie – biegu na 3,2km stylem klasycznym – na podium znalazła się  Kowalczyk, która w biegu ulubioną techniką musiała uznać jedynie wyższość Kuitunen oraz Saarinen. Na drugim etapie niesamowitą moc zademonstrowała Kalla, która odrobiła do obrończyni żółtej koszulki liderki Tour de Ski ponad 30 sekund. Po sześciu dniach rywalizacji i ponownym zwycięstwie Kalli w biegu na 10km stylem dowolnym na trzecim miejscu w klasyfikacji cyklu plasowała się Kowalczyk.

Młoda Polka musiała jednak zapłacić za swoją brawurę. W przedostatnim biegu, w swojej koronnej konkurencji, Kowalczyk zajęła dopiero 26. pozycję i spadła na piąte miejsce w generalce tracąc do nowej liderki Tour de Ski Virpi Kuitunen ponad dwie minuty. Losy cyklu wydawały się przesądzone – rywalka miała aż 40 sekund przewagi nad Kallą. Jednak Finka to typowa klasyczka, która w starciu z rasową łyżwiarką, jaką jest Kallą na Alpe Cermis przeżyła kryzys, uzyskała dopiero 23 czas netto i musiała zadowolić się drugim miejscem. Zwycięska Szwedka pokonała Finkę o prawie półtorej minuty.

Warto wspomnieć, że Kalla za zwycięstwo w Tour de Ski zapłaciła wysoką cenę. Ogromny wysiłek wywołał chorobę i spadek formy u Szwedki, która mimo wygranej w cyklu nie znalazła się nawet na podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, na finiszu sezonu tracąc trzecie miejsce na rzecz Polki.

Tour de Ski 2008/2009

Każde miejsce na podium cieszy gettyimage.com

Każde miejsce na podium cieszy
Fot.: gettyimage.com

Ponownie pasjonujące okazało się starcie na Alpe Cermis. Nauczona poprzednim doświadczeniem Kuitunen postanowiła nie szarżować na przedostatnim etapie, ale zachować siły do walki z Saarinen. Na kilometr przed metą starsza Saarinen doścignęła Kuitunen, tym razem jednak utytułowana Finka była na to gotowa, odparła atak i z siedmiosekundową przewagą dotarła na szczyt góry. Trzecie miejsce wywalczyła specjalizująca się w sprintach Majdic. Siedmioetapowa rywalizacja okazała się starciem dwóch klasyczek z Finlandii Saarinen oraz Kuitunen. Do sensacji doszło już na pierwszym etapie rywalizacji, w biegu na 3,2 km stylem dowolnym – mimo najnowocześniejszych technik pomiarowych – nie udało się ustalić, która z zawodniczek – Kowalczyk czy Petra Majdic powinna stanąć na trzecim stopniu podium. W tej sytuacji zarówno Słowenka jak i Polka otrzymały bonusowe 5 sekund za trzecią lokatę. Kolejny dzień wywrócił klasyfikację generalną do góry nogami. Po raz kolejny Kuitunen udowodniła, że jest najsilniejszą klasyczką świata i wywalczyła żółtą koszulkę liderki cyklu. Finka zwyciężyła na wszystkich etapach rozegranych klasykiem, szczególnie mocno deklasując rywalki w biegu na 10km stylem klasycznym ze startu interwałowego, gdzie pokonała drugą Saarinen o ponad 40 sekund. Kowalczyk dzielnie walcząc z najlepszymi biegaczkami świata długo rywalizowała o podium cyklu. Jednak słabe występy w sprintach stylem dowolnym pozbawiły zawodniczkę z Kasiny marzeń o podium Tour de Ski.

Kowalczyk, która na Alpe Cermis odrobiła do zwyciężczyni ponad półtorej minuty poprawiła swój rezultat z poprzedniego roku i zajęła bardzo wysokie czwarte miejsce. Znamienny w perspektywie kolejnych edycji mógł okazać się fakt, że praktycznie razem na Alpe Cermis ruszały Polka i Marit Bjoergen. Jednak to nasza zawodniczka w pokonanym polu zostawiła utytułowaną Norweżkę, która musiała zadowolić się dopiero dziesiątym miejscem w klasyfikacji generalnej.

Tour de Ski 2009/2010

W olimpijskim sezonie po raz pierwszy w historii w cyklu zwyciężyła Kowalczyk. Polka za koronny cel postawiła sobie medale Igrzysk Olimpijskich w Vancouver, więc do Tour de Ski nie przygotowywała się specjalnie. Kowalczyk w ramach przygotowań spędziła święta z rodziną i jak wspominała mama bardzo dobrze ją wykarmiła. Już pierwszy, prologowy etap, tak samo jak w dwóch poprzednich sezonach przyniósł jej podium. Tym radośniejsze dla polskich kibiców, że po raz pierwszy w sezonie wskoczyła do pierwszej trójki rywalizacji stylem dowolnym.

Królowa nart już następnego dnia zabrała, co królewskie i na swoim koronnym dystansie wywalczyła pierwsze miejsce odbierając Majdic koszulkę liderki. Polka mogła się nią cieszyć jednak ledwie przez dwa dni, ponieważ po odległym miejscu w sprincie stylem dowolnym w Pradze oddała ją Saarinen. Druga zawodniczka poprzedniego Touru nie była jednak w stanie oprzeć się mocnej grupie pościgowej w biegu na 16 km stylem dowolnym, straciła ponad minutę i wypadła z rywalizacji o zwycięstwo. Po tym biegu Kowalczyk w generalce była trzecia, do liderki traciła jednak tylko ułamki sekund.

„Justyna została stworzona do biegania 5 km klasykiem” – powiedziała po szóstym etapie Majdic. Istotnie w Val di Fiemme Kowalczyk zdeklasowała swoje rywalki, nad drugą Saarinen zyskując 12 sekund. Przed startem do przedostatniego etapu – biegu masowego na 10 km stylem klasycznym – dziennikarze wraz z ekspertami zastanawiali się jak dużą przewagę w generalce dzięki bonusowym sekundom na mecie oraz lotnym premiom może wypracować sobie Kowalczyk. Zgodnie z planem wszystko układało się do ostatniego zjazdu, na którym niefaulowana Polka upadła i na metę dobiegła dopiero w drugiej dziesiątce. Zwyciężyła druga w generalce Majdic, która przez startem na Alpe Cermis zyskała ponad 30 sekund przewagi.

Ostatni etap okazał się starciem tytanów. To po tym biegu padło stwierdzenie „Małysz miał swojego Hannawalda, ona ma swoją Majdic”, to po tym biegu Petra mówiła, że ma dosyć Justyny, która nigdy nie odpuszcza i nigdy nie ma gorszych dni, to po tym biegu Kowalczyk nie pamiętała ostatnich metrów rywalizacji, a Petra płakała przez pół godziny z powodu bólu mięśni. Kowalczyk jeszcze przed finałową wspinaczką odrobiła ponad połowę starty do Słowenki, później biegła wraz z Petrą i na kilometr przed metą zaatakowała. Polka uznana wtedy za najsilniejszą biegaczkę świata, dotarła na szczyt 20 sekund przed Petrą i padła na śnieg. Pierwszą rzeczą, jaką zapamiętała był gest Majdic, która poklepała ją po ramieniu.

Kolejne edycje przyniosły polskim kibicom jeszcze więcej emocji. W następnych sezonach ponownie zwyciężała Kowalczyk. O nich już jutro.

Aleksandra KONIECZNA

Dodaj komentarz