Emeryci na tronie

Edwin van der Sar to bramkarz potwierdzający znane porzekadło Fot.: talksport.com

Edwin van der Sar to bramkarz potwierdzający znane porzekadło
Fot.: talksport.com

Kiedy piłkarz osiąga 30. rok życia powoli wchodzi w czas podsumowań i gdzieś z tyłu głowy zaczyna krążyć myśl o zakończeniu kariery. Część z nich szybko dochodzi do wniosku, że zbliża się najlepsza pora i mając niewiele ponad trzydziestkę „na karku” zawiesza buty na kołku. Są też długodystansowcy, którzy świadomie kopią piłkę co najmniej do 40-stki, od początku kariery pozostając na topie. Ale o nich innym razem. Dziś skupmy się na dwóch takich, co u schyłku swoich boiskowych przygód osiągnęli więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie jest przypadkiem, że byli bramkarzami.

Na początku trzeba zaznaczyć, że historie obu panów znacząco się różnią. Nie jest też tak, że przed osiągnięciem magicznych 30 lat nic nie zdobyli. Po prostu dopiero wtedy zaczęła się dla nich prawdziwa kariera, naznaczona zewsząd płynącą sławą. Wcześniej byli tylko dobrzy, a potem? Wkroczyli na piłkarski Olimp.

Holenderskie wino

Finał Ligi Mistrzów 2007/08. Już jakiś czas temu minęła godzina 23., a na moskiewskich Łużnikach wciąż trwa seria rzutów karnych rozgrywana w iście angielskim pojedynku. Do piłki podchodzi Nicolas Anelka. Piłka już czeka na jedenastym metrze. Mija jeszcze chwila. Francuz bierze rozbieg, nabiega na piłkę, uderza i… idealnie broni ten strzał Edwin van der Sar! Tym samym Manchester United po niespełna dekadzie znów triumfuje w Champions League i wszyscy związani z „Czerwonymi diabłami” biegają po murawie w glorii chwały. Biega również 37-letni van der Sar, dla którego jest to drugie zwycięstwo w tych elitarnych rozgrywkach. Pierwsze miało miejsce w połowie lat 90., kiedy Holender grał jeszcze w barwach macierzystego Ajaksu Amsterdam. W tej chwili część z Was zapyta: skoro on już tyle wygrał, to dlaczego o nim piszecie w tym miejscu? Jak już zaznaczyliśmy wyżej, obaj bohaterowie nie byli wcześniej anonimowi, ale dopiero po 30-stce ich kariery się rozkręciły. W przypadku byłego golkipera „Oranje” stało się to grubo po trzydziestych urodzinach. Ale od początku.

Zanim wydarzyło się to wszystko, o czym wyżej piszemy, Edwin van der Sar rozegrał dla Ajaksu ponad 300 oficjalnych spotkań i stał się jednym z symboli sukcesów wielkiej ekipy z lat 90. Następnie grał dla Juventusu, skąd musiał odejść po tym jak klub zakupił za bajońską kwotę młodego Gianluigiego Buffona. Odszedł do Fulham, które przed sezonem 2001/02 awansowało do Premier League. I w tym momencie, w wieku niespełna 31 lat kariera Holendra nieco zahamowała. Edwin w tym czasie nie raz mógł pogodzić się z myślą, że wyciągnął już z siebie wszystko i należy skończyć z piłką. Jednak jak mówi stare piłkarskie porzekadło: „bramkarz jest jak wino, im straszy, tym lepszy”. Musiał je znać Sir Alex Ferguson, który latem 2005 namówił van der Sara na transfer do MUFC i wpłacił na konto Fulham cztery miliony euro. I nagle zwalniająca maszyna nabrała szaleńczego tempa, jak za dawnych lat. Edwin z miejsca stanął w bramce i nie schodził z niej przez długi czas. Mimo kalendarza, który pokazywał kolejne lata na koncie Holendra, ten nic sobie z tego nie robił i prowadził Manchester po kolejne tytuły. Ci, którzy go skreślili w momencie odejścia do Fulham mieli twarze czerwone ze wstydu niczym koszulki United. Do czasu zakończenia kariery w wieku 41-lat 130-krotny reprezentant kraju zdobył jeszcze cztery mistrzostwa Anglii, Ligę Mistrzów oraz KMŚ. Tak się wraca na salony!

Dojrzewający w walencyjskiej winnicy

Utrzymując się w bramkarskiej tonacji należy wspomnieć o Andrésie Palopie. Trzy lata młodszy od niderlandzkiego kolegi po fachu, ale również doceniony mając na liczniku już ponad trzydzieści lat. Hiszpan również nie wychował się w małym, prowincjonalnym klubiku, ale w jednym z największych w kraju – w tym przypadku jest to Valencia CF. W przeciwieństwie do van der Sara, Palop nie wskoczył między słupki jako młokos. Najpierw długo grał w rezerwach, a następnie został wypożyczony do Villarreal. W barwach „Los Che” nie dostawał zbyt wielu szans gry, ponieważ za konkurenta miał wielkiego Santiago Cañizaresa. Na wypożyczeniu gier było już więcej, forma się stabilizowała, ale po powrocie na Mestalla wszystko wróciło do normy.

Palop i jego bramkarska zmora - Santiago Canizares Fot.: abc.es

Palop i jego bramkarska zmora – Santiago Canizares
Fot.: abc.es

Aż do lata 2005 roku Palop wegetował na ławce przypatrując się poczynaniom bardziej cenionego kolegi. I kiedy ogólna opinia o nim mówiła raczej o przeciętności, Hiszpan postanowił wstać z ławki i po zakończeniu umowy odszedł z Valencii Nowe nadzieje narodziły się z prezentacją na Estadio Ramón Sánchez Pizjuán. W barwach Sevilli 32-letni golkiper miał wreszcie regularnie bronić. I tak też było. Każdy sezon aż do lata 2010 gwarantował ponad 40 meczów w jego wykonaniu. Na ten czas przypadły też sukcesy Sevilli. Do dwóch mistrzostw Hiszpanii i Pucharu UEFA w barwach Valencii Palop zbytnio się nie przyczynił, ale już do tych zdobywanych dla „Sevillistas” jak najbardziej. Z przodu szalał Frédéric Kanouté, a w bramce paradami cieszył oko Andrés Palop. W finale Pucharu UEFA 2006/07 obronił aż trzy karne wykonywane przez piłkarzy Espanyolu, a rok wcześniej zachował czyste konto. Z tamtego okresu hiszpański bramkarz stworzył swoją domową gablotkę na trofea, do której włożył, oprócz wspomnianych, medal za zdobycie Superpucharu Europy, dwa minipuchary Copa del Rey oraz złoty medal Euro 2008, gdzie był trzecim bramkarzem w kadrze „La Roja”. Kolejne lata to powolne schodzenie ze sceny zakończone uroczystym pożegnaniem i odejściem latem 2013 na roczną przygodę do Bayeru Leverkusen, gdzie Palop zakończył karierę.

Wybicie trzeciej dekady na piłkarskim liczniku wcale nie oznacza schodzenia ze sceny. Wręcz przeciwnie. Jak pokazują powyższe przypadki, może to być doskonały czas na udowodnienie krytykom, że futbolowe życie dopiero się rozpoczyna. Kluczami do sukcesu są tu oczywiście silna psychika i nienaganna forma fizyczna.

Tomasz WITAS

Dodaj komentarz