Subiektywnie: wzloty i upadki anno domini 2016

www.wikipedia.pl

www.wikipedia.pl

Grudzień to tradycyjny czas podsumowań. Zanim więc ulice pogrążą się w białym puchu, a ludzie rozjadą się do rodzinnych domostw, aby zasiąść przy wspólnym wigilijnym stole i uczcić Boże Narodzenie, sięgnijmy wzrokiem w mijający rok i zdecydujmy, kto na polskiej scenie politycznej wszedł na szczyt, a kto z niego z wielkim hukiem zleciał…

Sprawa jest dość trudna pomimo tego, że od przejęcia władzy przez Zjednoczoną Prawicę materiału do analizy nie brakuje. Nie ma bowiem nikogo, kto od stycznia bieżącego roku do dziś, stale utrzymywałby wysoki poziom i nie zaliczył żadnej wpadki. Na pewno wypada wspomnieć o dwóch niezbyt doświadczonych, a jednak wyróżniających się polityków. Andrzej Duda i Paweł Kukiz, bo o nich mowa, to powiew młodości na polskich salonach. Ich „świeżość” zazwyczaj sprowadza się do formy. Prezydent RP pokazał, że będąc politykiem, da się w każdej niemal sytuacji zachować należytą powagę i kulturę. Silnie zarysowana granica krytyki, znakomite przemówienia i to mimo buczących tłumów (które nota bene nie potrafią rozróżnić państwowych uroczystości od partyjnych happeningów). Nawet „całusy” przesyłane do demonstrantów sprawiają, że sukcesywnie Andrzej Duda buduje sobie w społeczeństwie szacunek, który przejawia się choćby w stałym liderowaniu wszelakim rankingom zaufania (w listopadowym – 43% Polaków). Na podium, w podobnych badaniach staje często również słynny muzyk. Wielu, w tym autor niniejszego tekstu, już kilka razy zdążyło postawić kreskę na jego eksperymencie politycznym, a tymczasem Kukiz’15 trwa. W czym tkwi tajemnica jego sukcesu? Szczerość i konstruktywna krytyka. Jeżeli jakaś ustawa czy koncepcja Prawa i Sprawiedliwości mu nie odpowiada, głośno to krytykuje z sejmowej mównicy. Jeżeli jest odwrotnie, również nie waha się oświadczyć: „Tak, tu się zgadzamy”. Bo właśnie to odróżnia opozycję myślącą od opozycji krzyczącej.

Na nieco dalszych pozycjach umieścić można dość egzotyczną trójkę. Jarosława Kaczyńskiego, Beatę Szydło i Grzegorza Schetynę łączy jedna wspólna cecha: duży, lecz nie w pełni wykorzystywany potencjał. Doprawdy, z niepokojem i jednocześnie zdziwieniem obserwujemy jak najzdolniejszy polityk III RP, bezapelacyjny człowiek roku 2015, nie jest w stanie zapanować nad własną partią, która niczym wypuszczony z klatki głodny lew gryzie wszystko, co napotka na swej drodze, niwecząc jednocześnie wielki projekt „dobrej zmiany”. Niestety, panie premierze, kilka dobrych przemówień i szybkich interwencji (np. w sprawie ministra Jackiewicza) to za mało, żeby zewrzeć partyjne szyki. Najwidoczniej ta władza na Nowogrodzkiej nie jest tak duża, jak wydaje się opozycji. Beacie Szydło, choć sporo nadrabia spokojem i determinacją, ewidentnie brakuje charyzmy do prowadzenia Rady Ministrów w ściśle określonym kierunku. Grzegorz Schetyna z wielkim trudem stanął wreszcie na czele Platformy Obywatelskiej, ale stracił rzecz zupełnie nieocenioną – czas. A dokładniej rok. W polityce to dużo, zwłaszcza, że być może już wkrótce zza zachodniej granicy w glorii i (nie)sławie powróci człowiek kojarzony z czasem prosperity dla PO i jeżeli uda mu się uniknąć zastawionych już sideł (Amber Gold, Smoleńsk itp.), szybko zburzy wątłą budowlę Schetyny.

Na spory minus zasłużyli w 2016 roku politycy, którzy nie potrafią wyczuć płynnej granicy między byciem nadwornym błaznem, a mężem stanu. Mowa o Ryszardzie Petru, Jacku Kurskim i Antonim Macierewiczu (o pośle Niesiołowskim i Lechu Wałęsie już nie wspomnę). Pierwszy zupełnie się pogubił. Kompromitacja goni kompromitację, a pomysłu na skuteczną i merytoryczną walkę z PiS-em brak (naturalnie poza walką uliczną – swoją drogą tak bardzo śmieszy fakt, że kiedyś opluwano Jarosława Kaczyńskiego, że wyprowadza ludzi na ulice i tym samym destabilizuje państwo). Jacek Kurski co prawda zmienił TVP w odtrutkę na TVN, ale zrobił to wyjątkowo nieudolnie i prymitywnie. Przecież tworzenie skutecznej propagandy nie polega na mówieniu ludziom wprost, co mają myśleć, tylko na sprawianiu, żeby sami dochodzili do założonych wniosków. Szef MON, choć swoje urzędowanie zaczął bardzo dobrze, pogrążył się przysłowiowym już Misiewiczem i słynnymi powiedzeniami wygłaszanymi z szerokim uśmiechem: „Niemal na pewno wiem X, ale na razie nie mogę wyjawić moich źródeł”. Przy czym X to zwykle twierdzenie, które wywołuje w prasie małe trzęsienie ziemi. W resorcie obrony czas chyba na „dobrą zmianę”.

 

Patryk HALCZAK

Dodaj komentarz