Planowany chaos

Zapewne każdy obywatel Polski miał do czynienia z komunikacją miejską. W ten czy inny sposób, niemal wszyscy doświadczyliśmy niedogodności podróżowania tramwajem lub autobusem, w których problemów nie trzeba było szukać, bo to problemy szukały nas. Do najbardziej popularnych bolączek zaliczyć możemy ścisk, hałas, brudne siedzenia, przeciskające się z torbami w rękach osoby oraz ostentacyjne puszczanie muzyki z telefonu przez kwiat polskiej młodzieży. W wyjątkowych sytuacjach możemy zostać skrytykowani za nieustąpienie miejsca starszej osobie, chociaż w pojeździe jedzie tylko czterech pasażerów, a wolnych miejsc jest na pęczki. Do tych swojskich zachowań można przywyknąć i nawet je polubić, bo wchodząc do zatłoczonego kotła pachnącego wczorajszymi ubraniami, tanimi perfumami i potem, od razu na myśl przychodzić nam będzie atmosfera, w której wzrastaliśmy przez lata. Poczucie nostalgii i melancholii gwarantowane. I byśmy się nimi napawali po raz kolejny, gdyby nie to, że tym razem pojazd nie przyjechał…

Nie przyjechał! Skandal! Miał tutaj być dokładnie o 18:36, jest już 18:38, a jego ani widu, ani słychu. Patrzę więc na rozkład jazdy
z nadzieją, że być może inny tramwaj będzie mógł zabrać mnie szybciej do domu. Nic z tego – ten też spóźniony, choć mniej,
bo tylko o minutę. W końcu zauważam, że obydwa stoją na swoich przystankach. Pierwszy spóźnił się o cztery minuty, a drugi
o dwie. I tak przez dziesięć lat, gdy stojąc na przystanku Rondo Śródka w Poznaniu, czekam na linie tramwajowe 6. i 8. Nigdy jeszcze nie przyjechały na czas, a ja nauczony doświadczeniem, chcąc dowiedzieć się, o której tramwaj przyjedzie, dodaję kolejno cztery minuty do godziny „szóstki” i dwie do godziny „ósemki”. Tak się składa, że wtedy na mój przystanek przyjeżdżają niemal równocześnie, przepychając się przy tym, kto ma mnie odwieźć do domu. I w tym zgraniu czasowym widzę pewną metodę.

Osoby odpowiedzialne za ustanowienie rozkładu jazdy wykonały kawał dobrej roboty, z jednym wszak „ale”. Rozplanowane godziny powinny obowiązywać jedynie kierowców, natomiast pasażerowie będą mieli swoją listę godzinową. Różnica czasowa będzie wynosiła tyle, o ile zwykle pojazd się spóźnia. Cały manewr będzie wymagał od pasażerów zmowy milczenia i udawania przed kierowcami, że Ci znowu ich nabrali nie przyjeżdżając na czas. Zachowanie tajemnicy jest kluczowe, bo jeśli motorniczowie dowiedzą się, że godziny uległy zmianie, zaczną się spóźniać na nowe terminy. Sugeruję również udawanie rozgoryczenia
i przyjmowanie zgarbionej pozy. Ponadto, kobiety mogą szlochać pod nosem, a mężczyźni kląć jak szewcy pod adresem kierowcy. Wszystko to w celu utrzymania pozorów, że nic się nie zmieniło, podczas, gdy nic już nie jest takie samo. Od tego momentu stawiamy się na przystankach o wyznaczonych godzinach, przyjeżdżamy do szkoły lub pracy punktualnie, a nasz prestiż wśród rodziny, przyjaciół i współpracowników wzrasta. Od tego momentu jesteśmy lepszymi ludźmi.

Być może nie jest to najlepszy pomysł na poprawę jakości usług komunikacji miejskiej, ale jedyny, na który możemy sobie pozwolić. Koszta nie będą wielkie, a zadowolenie pasażerów będzie nieporównywalne. Ktoś być może nie zgodzi się na trzymanie kierowców w błędzie odnośnie rzeczywistej zmiany rozkładu jazdy, ale przez lata to czekający na przystankach odnosili szkody
– czas na odwet. Jeśli natomiast mój pomysł spodoba się komuś z Ministerstwa Infrastruktury, w najbliższy poniedziałek będzie można mnie znaleźć na ulicy Zielonej. Z góry przepraszam za spóźnienie.

Piotr SZWARC

Dodaj komentarz